środa, 13 maja 2015

Góra-dół-góra-dół-i abarotna czyli Beskid Wyspowy

Beskid Wyspowy

2015, maj



Trzeba się znowu zmierzyć z Wyspami. Biwaczek na Ćwilinie od dawna obiecany, wymyślamy trasę, trzy Wyspy po drodze. 
Przyjeżdżam bla do Lubnia późno w nocy, wściekły. Czasowa obsuwa, chciwa góralka napakowała do fabisi 5 osób z nadbagażem , jeszcze na dodatek mi klamrę od plecaka zmiażdżyła klapą bagażnika!
Menel we wiacie już chrapie aż miło. Rozkładam swój sprzęt spalniczy i też uderzam w kimono.

Rano wstaje oczywiście przede mną i "cicho hałasuje" 😁.


(fot. menel)

Robimy śniadanko i zbieramy graty. Przed nami poważne pierwsze podejście - idziemy na Szczebel. Kto był, ten wie jak się podchodzi na Szczebel😃 - stromo w pytkę.
Co tu dużo gadać, w końcu jesteśmy na górze. 
(fot. menel)
Szczebel /977/
(fot. menel)

Na szczycie ławeczki, miejsce na ognisko, ogólnie można się kiedyś kimnąć namiotowo.
A my schodzimy stromo do doliny Raby
Pora na lunczyk, odwiedzamy knajpę na stacji benzynowej. Okazuje się niespodzianie, że "Spontiusz" bo tak brzmi dziwna nazwa knajpy oferuje całkiem dobre jedzenie za niewygórowaną cenę. 
Zmierzamy do szlaku czerwonego, aby nie iść daleko szosą z czarnym. Następnie polami do granicy lasu.
(fot. menel)

 I tu szlak gubimy. Nic to dla nas - "na kreskę" idziemy stromo w górę przez las, dopóki nie zrobi się płasko. Przez Zapadliska dochodzimy na Lubogoszcz Zachodni.
(fot. menel)

(fot. menel)

Jeszcze trochę grzbietem już wspólnie z odzyskanym czerwonym szlakiem i stajemy na Lubogoszczu /968/.
Zejście ze szczytu znów pozbawia nas wysokości a jeszcze przed nami kolejne podejście na Ćwilin, który ma być ukoronowaniem trasy. 
Z tego powodu omijamy Kasinę i Śnieżnicę i drogami idziemy do baru "Pod Cyckiem" na Przełęczy Gruszowiec. Tam zasiadamy na dłużej. 
Mieliśmy się tam spotkać ze starym kumplem Łysym, ale do spotkania nie dochodzi z takiej czy innej przyczyny.
Po odpoczynku i żarełku usiłujemy ruszyć tyłki na Ćwilin. Idzie nam to niesporo. Podejście jest strome, jak to w Wyspowym normalnie. Po godzinie wyłazimy na szczyt Ćwilina /1072/ i ledwo zdążyliśmy rozbić namioty, zaczęło padać. I tak padało całą noc.
A rano z widoków tyle:

(fot. menel)

Trochę zmieszani idziemy do Jurkowa do Baranówki, żeby tam przy czymś smakowitym parującym na talerzu podjąć jakieś decyzje, co dalej. Marzy mi się Łopień:
(fot. menel)
A tu kolejna niemiła niespodziewanka: knajpa jeszcze nieczynna, jesteśmy za wcześnie.
Pichcimy na stołach pod parasolami przed knajpą. I niestety, zaczyna znowu mocniej padać. Z Łopienia tym razem nici. Zmykamy jak niepyszni szosą do Dobrej na autobus, po drodze moknąc w strugach deszczu.
Tak się zakończyła kolejna rozróba w Beskidzie Wyspowym, nie pierwsza i nie ostatnia.