1996, sierpień
Podróż w czasie i przestrzeni zacznę od naszego ostatniego wyjazdu tego typu, który miał miejsce w 1996. Później już jeździliśmy gdzieś indziej i zmieniły się też realia rodzinne.
Jechaliśmy tego roku najpierw nad morze, byliśmy m.in. w Rowach, na Helu, Rozewiu, we Fromborku, w Królewcu a potem na południe, bo w sierpniu byliśmy umówieni z przyjaciółmi na spotkanie do Kazimierza nad Wisłą. Tam była część taka bardziej "kulturalna" :-) wyjazdu. Wiadomo, ryneczek, knajpki, Janowiec, Wisła, wąwozy itd. Dużym powodzeniem cieszył się napój jabłkowy w rodzaju polskiego calvadosu o nazwie "Złota Jesień" 😄
Teraz chyba już go niestety nie produkują...
Po tych atrakcjach jechaliśmy dalej na południe. Kontakt między autami był tylko wzrokowy, bo przecież komórek wtedy nie mieliśmy. Oczywiście w jakimś momencie rozdzieliliśmy się i pogubiliśmy. Potem całą drogę zastanawiałem się, czy w rozmowie padła nazwa docelowego miejsca, czy nie? Kierowałem się na Nowy Żmigród, zmierzchało. Sądziłem, że nasi przyjaciele są gdzieś za nami. Czekaliśmy z kwadrans przy szosie zanim ruszyliśmy dalej. Wjechaliśmy w góry i powoli toczyliśmy się po kiepskim dziurawym asfalcie.
Późnym wieczorem wjechaliśmy w dolinę Wilszni i trafiliśmy do PTSM w Polanach. Okazało się, że nasi towarzysze już tam są! Odnaleźliśmy się.
Schronisko PTSM było ulokowane w charakterystycznym budynku stojącym za mostkiem po lewej stronie. Budynek nadal stoi (2016) ale niestety nie pełni juz funkcji schroniska. Osobie, która go kupiła, szczerze zawiszczę.
Ponieważ dysponowaliśmy wtedy już trochę lepszymi samochodami niż uprzednio (kolega miał Daihatsu Charade a ja renatkę 19), bez obaw wypuszczaliśmy się dalej.
Byliśmy na pewno po słowackiej stronie przejeżdżając przez Przełęcz Dukielską.
Nie pamiętam tego, ale ze zdjęć wynika, że odwiedziliśmy Niżny Komarnik i kościół Bogurodzicy.
Na kolejnych fotkach jest kościół w Hunkovcach.
(fot. z netu)
Może za ówczesne słowackie koruny kupiliśmy jakieś piva?Z Polan z pewnością zrobiliśmy wycieczkę na Baranie. Poprzedniego lata chciałem tam dojść z Grabia, ale nie daliśmy rady. Takie to wtedy miało się tempo..;-)
Stała tam wtedy po słowackiej stronie (Stavok) wieża o konstrukcji metalowej a nie jak obecnie drewniana.
Przy schronisku młodzieżowym stał prowizoryczny ruszt, na którym można było sobie pitrasić. Tyko kawałki żarcia musiały być odpowiednio wielkie, bo mniejsze spadały :-)
Pamiętam, że rozlokowała się tam również grupa harcerzy, zakłócając niemiłosiernie nasz spokój. Ciągłe zbiórki, tupot nóg, apele...
Na dodatek pewnego dnia przynieśli z wycieczki do lasu jakiś pocisk artyleryjski, który potem leżał pod łóżkiem ich jakiejś druhny szefowej 😁
Tam z tyłu widać ichnie namioty.
Potem częstowali nas odrobiną - jak na to mówili - "duszonki" czyli takiego śląskiego dania z kociołka z ogniska, coś w ten deseń:
http://kulinarnaja.blogspot.com/2012/06/dzis-zapraszam-was-na-kocioek-z-ogniska.html
http://majawogrodzie.tvn.pl/1,Duszonki,przepis.html
Możliwe zatem, że byli to harcerze ze Śląska :-)
Czas upływał miło i leniwie zwłaszcza podlewany ówczesnym piwem Van-Pur.
Nie wiem, ile byliśmy w tych Polanach bo w moje zdjęcia wkradł się pewien chaos.
Z pewnością potem pojechaliśmy do Krempnej i dalej do Grabia rozlokowując się w tamtejszym schronisku PTSM.
W Grabiu byliśmy poprzedniego roku i super nam się podobało, postanowiliśmy to powtórzyć. Niestety nie można dwa razy wejść do tej samej wody i nie było już tak śmiesznie jak poprzednio, nie wiem, na czym to polegało.
W każdym razie z Grabia byliśmy jak można wywnioskować ze zdjęć i trochę z mojej pamięci na wycieczce przez Ożenną na przełęcz Beskid i dalej na Dębi Wierch. Potem jakoś zeszliśmy do Radocyny i to miejsce mam w pamięci do dziś.
Wrażenie zrobiła na mnie również...koza buszująca w chaszczach na tamtejszym cmentarzu :-) Owieczki pokornie obchodziły chaszcze, pasąc się spokojnie - koza bynajmniej, szła jak nóż w masło przez najgorsze kolce i kłęby chabazi.
Po odwiedzeniu Radocyny wróciliśmy spokojnie do Grabia przez Wyszowatkę i chyba stamtąd gdzieś po drodze są te retorty do węgla drzewnego:
Nie wiem, co się dokładnie działo potem, ale chyba w Grabiu byliśmy krócej niż planowaliśmy bo coś nam nie pasowało i zrobiliśmy przerzut do Bukowska, do jakiegoś hotelu robotniczego.
Stamtąd na pewno zrobiliśmy wycieczkę na Tokarnię, pamiętam ją doskonale z dwóch powodów. Otóż chwilę wcześniej miała miejsce burza z oberwaniem chmury i szliśmy w oblepiającym całkowicie buty błocie, jak na koturnach. A kiedy już wyszliśmy na górę, to chcieliśmy zrobić sobie ciepły posiłek. Każdy niósł coś potrzebnego - oczywiście kocher, ruszt, menażkę, słoiki z żarciem, denaturat a jakże - w butelce, o zapałkach też pamiętaliśmy...
Ale przy składaniu kochera okazało się, że kumpela nie wzięła "serca" - tego palnika do środka 😁 I tyle było z gotowania.
W drodze na Tokarnię.
Dlaczego po tych zdjęciach z Bukowska mam nagle zdjęcia z Mochnaczki i Tylicza? Coś mi świta, że przejechaliśmy kolejnego dnia przez cały Beskid Niski z powrotem na zachodni kraniec, żeby zrobić sobie taki joyride...
Na pewno jednym z leitmotivów słuchanych na okrągło w naszych autach było:
Grzegorz Turnau - Znów wędrujemy

To był koniec pobytu w górach, potem jechaliśmy do znajomych znajomych w Lublinie. Potem do Kozłówki itd.
Ale po drodze - jeszcze na Pogórzu Ciężkowickim - zahaczyliśmy o Szalową, ponieważ jest tam niezwykły (na skalę europejską) kościół drewniany z pierwszej połowy XVIII wieku. Jak pamiętam z przytaczanej anegdoty, orędownikiem budowy kościoła był ksiądz zachwycony barokowymi bazylikami po pobycie we Włoszech. No ale brakowało na miejscu naturalnych marmurów takich jak w Italii, więc całe wnętrze kościoła naśladuje kamienny wystrój - wykonany jednakże w drewnie, malowidłach iluzjonistycznych i stiuku 😄
Można rzec:"Szczęśliwi w Beskidzie Niskim" 😄
[Zdjęcia były robione częściowo przez przyjaciół lustrem, a ja strzelałem małpką...ale za to małpką Canon 😄]