sobota, 1 czerwca 2019

Szczyty w trójpaku

Masyw Śnieżnika+Góry Bystrzyckie+Góry Orlickie



2019, czerwiec



Ze względu na zbieżność terminów urodzin i zlotu mieliśmy się spotkać z mieszaną grupą w Porębie nieopodal Spalonej. Pojechaliśmy z Davem nieco wcześniej, aby rozpocząć piątek z przytupem wizytą na Śnieżniku. 
Parkuję na znanym miejscu w Międzygórzu i ruszamy żółtym szlakiem...Od razu robimy wysokość podchodząc na Jaworek Górny. Tutaj, po odwróceniu głów, czekają na nas widoczki na Czarną Górę i jej sąsiadów. Słońce nas nie oszczędza.

Dawny Urnitzberg był bardziej ludną miejscowością. Obecny przysiółek liczy może z tuzin domów i ma senny, wg mnie jakby beskidzki charakter...
Po dojściu do skraju polany nasz szlak skręca w lewo i od tej pory biegnie na szczęście w większości lasem. Szlak jest nieco nużący, prawie cały czas wspina się pod górę aż do osiągnięcia szlaków czerwonego z niebieskim. Po drodze nowa wiata ładna ale mało praktyczna. 
Potem już na luzie dochodzimy do Przełęczy Puchacza na poziomie 1106 m npm. Dotarliśmy tutaj w dwie godziny, więc jesteśmy zadowoleni z naszej szybkości :-)
Na granicy spotkanie z pierwszymi dzisiaj turystami, którzy okazują się Czechami.
Od przełęczy będziemy szli nieznanym mi dotąd szlakiem, z czego się bardzo cieszę, bo w rejonie Śnieżnika zostało mi już tylko kilka niewielkich odcinków o tym statusie.
Trawersujemy Mały Śnieżnik spoglądając na prawo na grzbiet Slamnik - Sušina.
Z tyłu widzimy kontrowersyjną sylwetkę: to Stezka v oblacích nad Dolní Morava.
Po pewnym czasie dochodzimy do granicy. Ścieżka graniczna jest "dziksza" niż szlaki po polskiej stronie. Dlatego idzie nam się fajnie. Za zakrętem granicy w lewo opuszczamy okolice poziomicy 1150, w których przebywaliśmy przez ostatnie kilometry i od tego miejsca będziemy się już tylko wznosić - aż na szczyt.
 "Up, up, up, up the stairs we go."
 Dave zadowolniony :-D
Wchodzimy na szczyt Śnieżnika - a tu cud. Jesteśmy sami, tylko we dwóch. 
Śnieżnik /1425/
W ten sposób najwyższy z trzypaku został (któryś tam kolejny raz) zdobyty. Klasycznych widoczków nie będę powielał, może tylko umieszczę ulubiony widok w stronę Pradziadka:
Zeszliśmy na luzie do schroniska na ulubiony bigos. W schronisku zrobiło nam się trochę sennie, poleżeliśmy zatem na trawie w celu dotlenienia. 
Pozostało nam tylko opuścić się na dół do doliny Wilczki i odszukać wóz bojowy. Tak też zrobiliśmy i przerzuciliśmy się do Poręby na urodzinową odsłonę wieczoru.
Było bardzo wesoło, zarówno Szanowny Solenizant jak i goście mogli czuć się usatysfakcjonowani przebiegiem i wysokim poziomem imprezy :-D 
Ja odpadłem do namiotu po którymś kolejnym piwie - wczesne wstanie, podróż i oczywiście zrobiona traska odebrały mi siły już około północy...podczas, gdy imprezka trwałą dalej.
wyszło zaś 21.5 km, 1019 m pod górkę

Mój biwaczek w porannym słoneczku prezentował się jak ogrodowa reklama MSR ;-)
Po śniadaniu grupa zlotowo-urodzinowa daje się zmobilizować i wychodzimy na szlak. 
Na początek czeka nas podchodzenie drogą na Przełęcz nad Porębą. Jest to nieszczęsne 250 metrów w górę, po asfalcie, w niemiłosiernym słońcu. Uff! Dostałem tu w tytę na początek dnia. 
A po wejściu w las idzie się jak sądzę przyjemniej. Są miejsca, gdzie szlak niebieski jest bardziej stromy, ale to i tak o wiele przyjemniejsze niż dymanie po szosie.
Z wielorybiego grzbietu Jagodnej rozpościera się widok na Bystrzycę Kłodzką i okalające Kotlinę pasemka górskie.
Ekipa wreszcie na szczycie w moim obiektywie, Jagodna /977/ najniższy z trójpaku:
Spragnieni i głodni zmierzamy szybko do schroniska. W "Jagodnej"  nastąpiła uczta i popijawa.
Lokal ma krótkie menu i dłuugą listę piw, tak powinno być wszędzie :-D 
Zmitrężyliśmy tu chyba z półtorej godziny. Niektórzy jedli, inni pili próbując kolejne gatunki piwa (ja), nieliczni odsypiali. A jeden uczestnik odnalazł swoje prawdziwe powołanie - ten miły pan z lewej:
Pamiątkowe foto grupowe przed schroniskiem obowiązkowym punktem programu!
Ze Spalonej wychodzimy drogą, tzw Autostradą Sudecką wiodącą w kierunku granicy z Czechami. Zmierzamy do lasu. W tym momencie zaczyna padać lekki deszczyk. Wszyscy wyciągają jakiś przeciwdeszczowe płachty, tylko nie ja - ignoruję deszcz, bo miał dzisiaj nie padać. Jego zachowanie urąga wszelkim zasadom dobrego wychowania! Zahaczyliśmy o chatkę położoną w lesie i ścieżkami przedostaliśmy się do żółtego szlaku. 
Bystrzyckie dróżki po deszczyku:
Wróciliśmy wijącym się żółtym szlakiem do niebieskiego i dalej do szosy. Ten ostatni odcinek mimo, iż biegł już z górki był najgorszy. Nie lubimy chodzić po asfalcie.
(wycieczka okazała się całkiem całkiem
24km, 650m pod górkę)
Ciąg dalszy imprezowania w sobotni wieczór niech pozostanie niedopowiedzianą tajemnicą... oprócz niespodziewanej a niezwykle miłej wizyty Darga z synkiem Krzysiem.

Niedzielę powitaliśmy pyszną jajecznicą w osobistym wykonaniu Solenizanta.
Złożyłem namiot, bety i mogliśmy realizować kolejną, najkrótszą z trzypaku wycieczkę. Zaproponowałem Dejvowi wypad na czeski grzbiet Gór Orlickich, na co on zgodził się z ochotą. Kiedyś już szedłem tym grzbietem (z menelem) a tym razem była okazja, aby wbić się tam którymś z bocznych szlaków. Zastanawiałem się nad wizytą na Anenskym vrchu ze względu na stojącą na nim wieżę widokową. Jednak okolice szczytu i twierdzy Hanička są dosyć oblegane przez turystów a poza tym większość tras jest tam utwardzona. Dlatego wybrałem odcinek moim zdaniem ciekawszy, gdzie ścieżka piesza biegnie grzbietem a cyklotrasa trawersuje stoki.
Pożegnaniom nie było końca, ale wreszcie wsiedliśmy do auta i przerzuciliśmy się do miejscowości Orlické Záhoří. Stąd w pełnym słońcu zaczynamy podejście, na początek przez wieś i pola. 
Był to bardzo umęczliwy kilometr - mimo braku dużego przewyższenia, słońce wyciskało z nas siódme poty. Po wejściu w las zrobiło się o wiele przyjemniej. Idzie się tu wygodnymi stokówkami wijącymi się i pnącymi coraz wyżej. Dopiero przed samym grzbietem jest krótki stromy odcinek. Wyszliśmy w ten sposób na skrzyżowanie zwane Pod Homolí. Stąd wchodzimy na pieszy czerwony szlak, będący fragmentem Jiráskovej hřebenovej cesty, o której już pisałem w kwietniu. Po minięciu rozlewisk błotnych po krótkim podejściu wychodzimy na Homole /1001/.




Ścieżka poprowadzona tym grzbietem jest super, idzie nam się wygodnie oprócz kilku miejsc, gdzie przeszkadza nieco inwazyjna kosodrzewina. Troszeczkę na dół... a potem nieco więcej pod górę, na najwyższą kulminację grzbietu, którą jest Tetřevec /1043/.
Przed szczytem jeszcze widokowe miejsce
 I idziemy dalej. Utwierdzam się, że dokonałem właściwego wyboru trasy.
 U Kunštátské kaple /1041/ - kaplica zbudowana na planie okręgu z 1760 roku. Tu zrobiliśmy mały odpoczynek. Na większy liczyłem na Paticesti.
Stoi tam bufet na rozdrożu. Niestety, sprzedawca na pytanie czy można płacić złotówkami tylko obrzucił mnie spojrzeniem i mruknął coś pod nosem ;-)  (że nie). Trudno, obejdziemy się bez czeskich napitków. (Sprzedawca to ta noga po lewej :-D)
(fot. Dave)
Od tego miejsca asfalting na dół, ze śmigającymi obok gromadami rowerzystów jako urozmaiceniem. Zielony szlak niestety taki jest.
Po zejściu do Orlickégo Záhoří zakończyliśmy wycieczkę w restauracyjce, kofola z kija smakowała wybornie!
Na koniec widoczek na odwiedzony przed chwilą grzbiet Tetřevca:

Te trzy sudeckie dni były exxtra, będę je wspominał bardzo dobrze - trójpak Śnieżnik, Jagodna i Tetřevec podszedł mi znakomicie. Towarzysko również. 
ta krótka trasa miała:15 km, 408m pod górę