niedziela, 9 lutego 2020

Doba jesenickiej zimy

2020, luty



Jeseniky





Wyjazd służbowy miałem do Rawicza a z mojego punktu widzenia to już jest połowa drogi w góry ;-) Trzeba było go tylko przedłużyć w jakieś fajne miejsce. Ponieważ miałem już tak niewiele do przejechania, wybrałem Jeseniki. Dawno mnie korcił powrót w to pasmo, kilka razy przemierzone zarówno solo jak i w zacnej ekipie.

Po obiedzie w Złotym Stoku dojechałem na późne popołudnie do Lipova-Lazne.
Autko zostało tutaj na parkingu koło stacji benzynowej. Ja ruszyłem nieśpiesznie w kierunku chaty Miroslav. Pogoda jak widać nie była zachęcająca.

Liczyłem się zresztą z takim obrotem spraw. Im później, tym gorzej. Niedaleko za tym miejscem skończyły się ślady auta, pieszych zaś nie było wcale. 
Tutaj zacząłem żałować, że nie wziąłem (znowu) rakiet...
Zaczął się trudny dla mnie odcinek, szedłem w zapadających ciemnościach, w śniegu albo po kostki, albo po łydki albo po kolana, robiąc kolejne poziomice, 700, 800, 900, 1000...
Ostatni odcinek szlakiem rowerowym, niestety również nieprzetartym doprowadził mnie w końcu po trzech godzinach od wyjścia do celu, około dziewiętnastej.
Do wiatki Obří skály.  
Zrobiłem kolację, kilka fotek no i właściwie koniec czuwania.
W kimę do śpiworka. W nocy było kilka może z osiem stopni na minusie.

Rano wstałem wcześnie, żeby zrealizować plan. Byłem już całkiem wysoko dzięki noclegowi we wiatce - około 1080 metrów npm.
Śniadanko, herba do termosa i hajda. 
Będzie dzisiaj pięknie!

Niebieski szlak do chaty na Szeraku jest stromy ale niezbyt długi. Na szlaku zalegało trochę śniegu z opadów. Było ślisko, więc od razu wskoczyłem w raczki Kathoola.
Przy schronisku zatrzymałem się tylko na łyka z termosu i poszedłem dalej.
Kierunek - Keprnik! 

Podejście nie było szczególnie wymagające, trzeba nieco się wysilić i tyle.
Miałem cały szczyt dla siebie a było to około godziny dziewiątej.
Keprník /1423/ 
  Śnieżnik w tle
Pradziadunio :-)

Poszedłem dalej czerwonym szlakiem grzbietowym. Był ogólnie przechodzony, tylko od czasu do czasu wpadałem w jakąś dziurę. Moje zdziwienie budzili Czesi pojawiający się od tego momentu co jakiś czas na rakietach. 
Poszedłem dalej na Kamenne okno /1310/.
Pradziad coraz bliżej
Pasmo Orlika w tle, tam rządziliśmy kiedyś
Tutaj już kręciło się sporo turystów. Wielu przyszło z przeciwnej strony od Červenohorskégo sedla.
Zawróciłem i zszedłem z powrotem na Sedlo pod Vřesovkou. Przed oczami miałem cały czas masyw Keprnika, lubię tę górę, nie da się ukryć.
Za przełęczą chciałem zrobić mały myk na Vozkę. niestety, szlak okazał się całkowicie zasypany. Nawet w rakietach samemu raczej nie poszedłbym w te ostępy, zwłaszcza, że jak pamiętam, ścieżka zbiega do głębokiego jaru potoku a potem wspina się prawie dwieście metrów.



Pozostało, cóż, zakręcić się na pięcie i wrócić tym samym szlakiem.
Kolejna szansa pojawiła się na rozdrożu Trojmezi. Szlak żółty biegnąc z tego miejsca wyglądał na przetarty, do Vozki jakieś półtora kilometra, niestety, po chwili zobaczyłem jak pewna szczupła kobietka skręciła w tę ścieżkę i co drugi krok wpadała po kolana...niee, nie będę się stresować. I całe szczęście, że tak pomyślałem. Bo czasu i tak ledwo co stykło na zejście.
Powrót na Keprnik, znów widoczek na Pradziadka:
A nad Pradziadkiem - balony
Robi się chmurowato, inwersyjnie.
Robi się też ciekawie:
Słyszałem szum płonącego gazu:
Potem poleciały już w stronę Polski.
Teraz widok w stronę Śnieżnika nie był już taki całkiem bezchmurny jak rano.

Na południu nadchodzą mgły albo chmury:
Po drodze coraz większe ilości czeskich turystów, wjechali zapewne wyciągiem, sporo osób, które wyraźnie nie mają kondycji, ale ciągną na szczyt śmiało. Przy schronisku- dużo grupek, w schronisku - nie było gdzie szpilki wetknąć. Nie miałem ciśnienia na jedzenie ani picie - poszedłem sobie za róg budynku tam po prawej stronie, żeby mniej wiało - i po batoniku i łyku z termosiku poszedłem dalej.
Niby to miało być już tylko dwie godziny na dół, no ale dłużyło się i tak. 
Powrót na Obri skaly.
Szło tutaj dużo ludzi pod górę, jakby na zachód słońca? Może planowali zachód a potem zjechać krzesełkiem?
Pod Obřími skalami zakręt w prawo i dłuuga stokówka. 

Na późne popołudnie zlądowałem w Horni Lipova, skąd był już tylko żabi skok do parkingu i autka. 
Ostatni rzut okiem na (od lewej) Snehulak, Šerák i Obří skály.
Była to cudowna wyrwana codzienności doba w kochanych Jesenikach, o taki zimowy warun modlimy się do bożków pogody. 
Na koniec wizyta w jesenickim supermarkecie:
Kuźwa, jak było fajnie!