niedziela, 30 sierpnia 2020

Co jest na zachód od Koszyc? cz. 1 i 1/2

 2020, sierpień



Volovske vrchy

Revúcka vrchovina

Stolicke vrchy

Muránska planina

Veporské vrchy




Po odpoczynku w Chacie Volovec mogłem kontynuować czwartkową traskę. Nie jest łatwo wstać i ruszać, szczególnie kiedy jest się na nogach już od 5:30. W ciągu dnia wysychałem ja i moje buty, od poziomu "bagno w butach" aż do etapu "suchy jak wiór" :-) 

Żółto znakowany trawers okrąża masyw góry i zbiega do Sedla Volovec.

Łysawy szczyt to Balochova hoľa ale szlak omija go daleko z prawej strony.Widok na dolinę rzeki Slanej, za nią to już nie Volovske vrchy lecz inne pasma.

Wszędzie po drodze widoczne są ślady kataklizmów i wycinek. Szlak prowadzi przez wylesione zbocza i co chwila tracę orientacje, dokąd dalej, tak się wije pomiędzy resztkami drzew. Myślę to o ok. czterokilometrowym odcinku pomiędzy przełęczami Volovec a Pod Holou, przebiegającym między innymi zboczami szczytu Čertova hoľa (1245 m).
Za drugą przełęczą szlak się przykleił do stokówki. Tutaj nawet się coś paliło:
Gdzieś w tym rejonie doszło do zgubienie przeze mnie szlaku, jakoś nie patrząc za znakami zasugerowałem się i zszedłem stromo do stokówki. Tragedii z tego tytułu nie było, bo stokówka przebiega w odległości jakichś 200 metrów od szlaku, więc tuż przed przełęczą zeszły się nasze drogi.
Myślałem, że na przełęczy "coś będzie". Niestety na samym sedlu nic nie ma, chyba jakaś chata jest poniżej. Ręcznie malowana mapa pokazuje, gdzie byłem, gdzie jestem i dokąd zmierzam.
Na mapie wyglądało to niezbyt imponująco, ot podejście na stoki góry Babina. Tymczasem w terenie jest to podejście stromo nachyloną, nudną jak flaki z olejem rampą. Dopiero wysoko zaczynają się jakieś widoki, między innymi wstecz na grzbiet Peklisko-Hola.
Dalej jest już nieco milej
Trawers Smreczinki i Stromisza, przejście wylesionymi grzbietami i przełęcz.
Ten wyniosły szczyt w oddali to Kralova hola w Niżnych Tatrach, bo za przełęczą odsłonił się widok na północ.
Opuściłem Cestę Hrdinov SNP i poszedłem własnym wariantem, który miał mnie zaprowadzić w inne rejony.
Jest tutaj smakowity budyneczek - powstała niedawno utulnia turystyczna, bezobsługowa i wszystkomająca: piec, garnki, czajniki, prycze do spania.
Pivo samoobsługowe za 1E wrzucone do kasetki, widok w pakiecie bezcenny:
Niestety, słońce było jeszcze za wysoko, żeby tu spać. Bardzo tego żałowałem, ale plan na następny dzień był dość ambitny. Postanowiłem zejść do miejscowości Vlachovo i tam poszukać noclegu w takiej czy innej formie. Zejście żółtym szlakiem było bardzo długotrwałe i miałem już na koniec mocno rozklepane kopyta.
Okazało się, że we wiosce jest tylko jeden obiekt noclegowy mianowicie coś jakby motel czy zajazd. Zaległem w barze przy radlerze, który w tym momencie smakował jak napój bogów.
Niestety, miejsc do spania nie było. Postanowiłem na razie odpocząć i zregenerować siły a potem zająć się tym problemem.
W zajeździe było sporo węgierskich turystów, wciąż wchodzili i wychodzili, zamawiali...Zazdrościłem im, że maja gdzie głowę złożyć. Chciałem popytać, czy ktoś w okolicy nie pozwoliłby mi rozłożyć namiotu w ogrodzie. Zwróciłem się z tym tematem do innych ludzi w gospodzie: barmanki  i sączącego rum drwala. Drwal namówił na rum, barmanka zadzwoniła do kogoś. Po kilku rumach i rozmowie slovensko-polskiej przyjechał zdaje się boss tego przybytku i zaoferował jednak jakiś zaginiony pokój. Z tej radości wypiłem jeszcze kilka rumów, również w towarzystwie 82 letniego górnika, który do nas dołączył. Bo trzeba wiedzieć, że Vlachovo było wioską górniczą jeszcze w latach 90-tych.
Było wesoło i takie chwile należy sobie cenić w życiu, przygodnie spotkani ludzie potrafią okazać się przyjaźnie nastawieni i ciekawi siebie wzajemnie. Był to bardzo długi dzień a wydanych eurosków nie żałuję, nocleg i rumowe pogaduchy były tego warte.

Piątek zacząłem wcześnie śniadaniem naprzeciwko zajazdu.
Jak widać zszedłem bardzo głęboko do doliny rzeki Slanej - z prawie 1200 na 400. A dzisiaj czekało mnie stopniowe podchodzenie na 1477.
Do Brdarki 2,5 godzinki, phi (akurat!)
Podejście na sedlo Hora wiodło zniszczoną przez prace leśne dróżką. Odcinek był w głębokim parowie, gdyby tam zwozili akurat pnie, to nie wiem dokąd bym uciekł.
W powietrzu dominował niesamowity zapach wilgotnej gliny, zmiażdżonej kory, świeżo ściętego drewna, ta mieszanka kojarzyła mi się jakoś absurdalnie z...małżami, czymś morskim..
Potem wlazłem na porębę, tuż obok przejechał ciągnik wlokący kilka pni...uff, dobrze,
że w tym momencie a nie jeszcze w parowie.
Szlak zasypany całkowicie pniami i gałęziami. Dalsza część szlaku była mocno zarośnięta, widać było, ze nikt tędy nie chodzi.
Przez to całe przejście trwało oczywiście dłużej niż tabliczki wskazywały, ale był to dopiero przedsmak tego, co miało mnie czekać tego dnia. na razie byłem w pełni sił, szło mi się dobrze chociaż trudności były większe niż się spodziewałem.
Przed Radzimiem błysnęły z daleka Tatry:
Wielki Radzim - jestem w paśmie Revuckiej vrchoviny:
Robi się już mocno gorąco, chociaż to dopiero około dziesiątej.
Sedlo Hora /713/

Piękne miejsce, na wprost widoki gór, po prawej urwiska na Wielkim i Małym Radzimiu.
Zejście do wioseczki Brdarka.
Coraz bardziej narasta upał, ten dzień będzie próbą sił.
Mógłbym dalej przynudzać, ale co tu gadać: przeszedłem pięknym odcinkiem łąkami na Przełęcz Szerokie Pole, 

- zaraz potem szlak odbił w lewo z polnej drogi. Ten odcinek i kilka następnych będzie mi się śniło po nocach: strome podejście w otwartym słońcu, szlaku praktycznie nie było widać spod pokrywy chaszczy, w których dominowały jeżyny, maliny i pokrzywy. Nogi mam do teraz poszarpane. Szlak poprowadzony jakby celowo złośliwie nie po stokówkach, lecz wprost przez poręby albo przez największe zagęszczenie kolczastych krzewów. Wszystko w upale , który w cieniu przecież sięgał 28-30 stopni...ale ja nie miałem cienia.
Tutaj jestem już gdzieś wysoko na zboczu Kilhova /857/ - ten niewysoki szczycik wspominam jako jedne z najbardziej wyczerpujących podejść w karierze. Naprzeciwko widoczny Radzim.
Cały ten odcinek liczył nie więcej niż 3,5 km ale naprawdę nie potrafię opisać tego, 
co tam samotnie przeżyłem.
Na szczęście chyba ktoś tam poszedł po rozum do głowy, bo w pewnym momencie przed podejściem na Prislop szlak jak sądzę porównując z mapami przeznakowano na trawers szczytu. 
Na trawersującej dróżce natrafiłem na skarb - sączącą się ale możliwą do nabrania zimniutką wodę. Nabrać można było naraz ledwo pół kubka ale dla mnie to była wielka ulga - nie musiałem już oszczędzać wody, mogłem się schłodzić i napić.
Od tego momentu nabrałem otuchy, że jednak wejdę na Stolicę i przeżyję ten dzień. Ponieważ pora zrobiła się obiadowa, postanowiłem zalec na przełęczy Olchova jama /1085/
i popasać tam dłużej. Chińskacz smakował jak prawdziwy ramen :-)
Może suche liczby coś powiedzą: wg tabliczek z Brdarki miałem iść 2h a z Vlachowa - 4,5h. Tymczasem szedłem bodajże prawie 6h.
Na przełęczy nawet sobie poleżałem, no to teraz tylko skok na górę i będzie można spędzić miły wieczór. Zrobiło się weselej, chociaż słońce nadal przygrzewało mocno.
Bliskie spotkanie z gniewoszem:
Już wielgachny masyw Stolicy coraz bliżej. Droga wyglądała całkiem w porządku, szło się wygodnie. Ale tylko... przez półtora kilometra. Tam za lasem skończyło się dobre i znowu mnie dopadło dzisiejsze fatum.
Szlak z przyzwoitej stokówki odbił w lewo stromo pod górę przez takie chaszcze, że nie mogłem uwierzyć własnym oczom, po prostu stanąłem i patrzyłem na ten gąszcz splątanych gałęzi, połamanych konarów i pni, rosnących wśród tego wszystkiego malin.
Nie mam zdjęcia z tego kolejnego półtorakilometrowego pełzania przez mękę.
Nie miałem siły.

Przejście z przełęczy miało trwać 1h20 minut, w moim wykonaniu trwało ponad 2h.
Stolica /1477/
Dojść do miejsca biwakowego na Velkej Luce już nie miałem szans. Musiałem wspomnieć na inne możliwości noclegu. Zejście na Slanske sedlo.

Daleko na północy Niżne Tatry z Kralovą holą.
Zejście ze szczytu to kolejne dwie godziny, aż zaczęło się słonko wreszcie chować.
Zmierzch i kres sił zastały mnie na sedlo Javorinka. Na szczęście jest tam taka sprytna wiatka ukryta w lesie. Przegryzłem, padłem i tyle mnie widzieli.

Sobota rano wita mnie znów piękną lampą z nieba.
Dzisjaj wkraczam w Murańską planinę.
Mam duży niedosyt napojów, postanowiłem więc, że odwiedzę Hutę Murańską licząc na otwarty sklep. Trzeba przejść kawałek szosą ale szybko bo z górki.
Sklep  - otwarty! Exxtra, kupiłem 3 radlery z czego jeden zaraz poszedł do śniadania. Niestety, znów przekleństwo słowackich sklepów - albo nie słyszeli o płatności kartą albo jak tu: można płacić, owszem, lecz od 10 E. Przez te ciągłe płatności gotówką niepokojąco zmniejszyła mi się jej ilość, a karta nienaruszona!
No nic, wyłażę niezbyt ciekawą dolinką do drogi prowadzącej na Velką Lukę. Auta są tutaj puszczane w grupach trochę jak u nas na parking Błędne Skały.
Miejsce biwakowe Piesky skłoniło mnie do małego odpoczynku. Jest tutaj również mały parking, pojawiają się turyści piesi i rowerzyści. Duża odmiana po Górach Wołowskich. 
Jest troszeczkę ludzi, ale to i tak promil tego co można spotkać w Beskidach w piękną sobotę.
Punkt widokowy nad urwiskiem, Poludnica w pobliżu chaty Maretkina:

Kolejny odcinek niezbyt ciekawy, doprowadził mnie po godzinie do źródła: Studna w Muranskiej planinie:
Jest pięknie, robię dłuższy popas z gotowaniem.
Nie idzie mi się dzisiaj zbyt dobrze, mimo pięknej pogody i niezbyt wymagającego szlaku - za bardzo dostałem w kość poprzedniego dnia. Długo tu posiedziałem.
Następnie czekający mnie odcinek to obejście Klaka - najwyższego szczytu Muranskiej.
Jest urozmaicony tylko małym punktem widokowym niedaleko szlaku.
Wreszcie, późne popołudnie, wyjście na halę...
I tutaj chyba zakończę dzień. Biłem się jeszcze z myślami, czy nie iść dalej na siłę, do sedla Burda, ale nie. Zostaję.
Utulna Niżna Klakova.

Jedno z piękniejszych miejsc i spokojniejszych wieczorów.
Najpierw ostatni radlerek, tym razem alko.
Po wodę trzeba zejść bardzo głęboko, ze 100 metrów w pionie, a ja głupi wybrałem się w klapkach :-) 
I kolacyjka z pewną herbatką, którą przyznam się - zajumałem we Włoszech dwa lata temu w domu wakacyjnym po Alpach. Bardzo przepraszam, ale była wspaniała i u nas takiej nie ma.
Przyszli Polacy, parka z Pszczyny, chwilę pogadaliśmy ale poszli rozbijać namiot. Potem przyszło jeszcze kilku Słowaków, jeden zawiesił hamak, dwóch namioty, dwóch "u mnie" w szałasie.
Postanowiłem wcześnie się położyć i wstać o świcie następnego dnia, bo dostałem info, że ok dziewiątej pogoda ma pęc i zacząć padać. Piękny wieczór tego nie zwiastował ale wiadomo jak jest.
Pozostawiłem za sobą częściowo jeszcze uśpione towarzystwo na Niżnej Klakovej:
Mala i Velka Stożka, dwie piękne góry po dwóch stronach doliny, objęte rezerwatami:
Przez cały ranek pogoda była ok, dwie godziny szedłem w dobrych warunkach; teraz koło ósmej zaczyna się coś lasować. Przede mną ostatnie podejście na Fabovą holę, trzeba przyznać, że jest to kawałek góry:
Do schronu Burda nie zboczyłem, miałem jakieś przeczucie czy jak? Mimo, że to tylko 100 metrów, ale straciłbym pewnie z pół godziny:
Szlak na górę jest poprowadzony...no, odważnie. Nie ma pierdzielenia się, jest cały czas ostro w górę i w górę, oprócz może pięćdziesięciometrowego kawałeczka przy stokówce. 400 metrów różnicy.
Żeby nie przedłużać: w końcu doszedłem do najwyższego miejsca Rudnej Magistrali, gdzie odchodzi szlak na szczyt a zwie się to miejsce Tri Kopce.
Stąd niby tylko 500 metrów, 10 minut na szczyt. No tak, ale znowu zapomnieli, że szlak się popsuł. Tak, to właśnie jest szlak, tutaj na wprost:
Gdzieś po drodze ćpnąłem plecak w krzaki, cholera mnie wzięła. Nic dziwnego, że mam taką minę.
Najwyższy szczyt Veporskich vrchov, Fabova hola /1439/:
Aha, no bo przecież w międzyczasie gdzieś za Sivakovą wkroczyłem w kolejne i ostatnie już pasmo tego wypadu, Veporské vrchy.
Zaczyna padać. Myślę sobie, przecież nie jestem z cukru, a zresztą co to za honor suchemu do chaty wracać ;-)
Traktuję deszcz na luzie, niestety, w zejściu na Kuczelach pojawiają się grzmoty. A potem dołączają błyski.
Niby jestem coraz niżej, ale głupio byłoby tak tuż przed zejściem zejść od pioruna. 
Kučalašská dolina - to zbiegam to schodzę, ale niestety jestem mimo woli coraz bliżej centrum burzy. w końcu nie wytrzymałem nerwowo i zaległem gdzieś pod jakąś krzewinką, kuląc się na zboczu. Przez kilkanaście czy dwadzieścia minut liczę odstępy między piorunami, kiedy błyski zanikają a grzmoty stają się rzadsze podejmuję zbieganie. 
Schronienie znalazłem w obecnie nieczynnej, w remoncie Chacie Zbojská, trochę poczekałem na zewnątrz, ale zaraz właściciel zaprosił mnie do wnętrza na gorącą herbatę i kielonek albo dwa czegoś mocniejszego (oczywiście free). Dawne schronisko odzyskuje obecnie blask i ma być czynne od kolejnego roku. Może będzie to dobry punkt wypadowy
Po wyjściu kieruję się w stronę przełęczy i położonej tam knajpy, po której wiele sobie obiecywałem. Burza odchodzi na wschód:


Koniec trasy, sedlo Zbojska / 725/ To pokazuje znów skalę podejść i zejść, z którymi trzeba się mierzyć. Zbiegłem w stresie 700 metrów i nawet nie wiem, kiedy to było. 
Z tyłu widać poziom zainteresowania restauracją Szalas Zbojska. Samochodów przybyło  kilkadziesiąt. 
Ponieważ byłem mokry literalnie do gaci, postanowiłem się ogarnąć przed ewentualną wizytą w tak pożądanej knajpie. Wylałem wodę z butów, wyrzuciłem skarpety, przebrałem gacie, spodnie i koszulkę. Wyżąłem co się dało i zerknąłem na rozkład jazdy. Coś tam miało niby jechać za pół godziny, jeśli dobrze odczytałem symbole typu: ᖌ ㉿ 万
Czyli do knajpy udam się, jeśli nic nie przyjedzie, w końcu to niedziela. Może być tak, że będę tu kiblował do 16-17tej. A na razie nic mi nie szkodzi machać grabą.
No i tak machałem i machałem, aż po kilkunastu minutach zatrzymało się małżeństwo z Liptovskiego Mikulasza i zawiozło mnie prosto na dworzec. 
Przejechałem stamtąd do Żyliny a potem to już nudnym "Rozewiem" do Poznania.

Co pozostało z tego wypadu? 
Na pewno musi nastąpić po części 1. i  1 1/2. prawdziwa "część 2" czyli dokończenie pasma Veporskich vrchov i Polany (której mapę niosłem naiwnie jak ten głupek przez cały tydzień, chociaż nie było szansy, żebym tam dotarł). Może uda się przejść ze Zbojskiej aż do Bańskej Bystrzycy?
Doświadczyłem przez ten tydzień całkowitego opuszczenia, samotności i gęba mi się cieszyła na widok nielicznych turystów. Przez pierwsze 4 dni, zanim dotarłem w bardziej uczęszczaną Muranską, spotkałem na szlaku 2 osoby.
Samo w sobie jest to dziwne doświadczenie - szczególnie w czasach "społecznego dystansu". Od spotkanych Słowaków doznałem mnóstwo życzliwości, chociaż raczej od starszych ludzi, młodsi wydają się bardziej obojętni. Cieszy też obecność polskich turystów poszukujących oddechu od naszych coraz bardziej zatłoczonych i skomercjalizowanych gór, może jest szansa na stworzenie jakiejś mini subkultury, która przeniesie pewne dobre wzorce turystyki od naszych południowych sąsiadów?
150 km w trudnym terenie i  bez mała 6 km podejść dało mi solidnie w kość. 
Ale nie będę narzekać, było cudownie.