czwartek, 29 czerwca 2023

Lubimy foczki

 Karkonosze


2023, czerwiec



Nie ma takiej opcji, żeby nie odwiedzić Karkonoszków jeśli jest okazja. A okazja pojawiła się wraz z propozycją Zgórwysynów, aby znów zaznać nieco klasyki stylem grzbietowym.



Po różnych perturbacjach w podróży wieczorem znaleźliśmy się w Kowarach i podjęliśmy marsz na szlak. Ścieżkę oświetlały liczne świetliki. Gdzieś pół godziny przed północą zlądowaliśmy w Budnikach i zaczęły się nocne Polaków rozmowy.(fot. Zły Marcin)

W nocy - zgodnie zresztą z prognozą - zaczęło wręcz lać jak z cebra

Późno wstaliśmy ale i tak rano padało, więc nie było po co się śpieszyć.
(fot. Zły Marcin)
Wreszcie wszystkie poranne czynności zostały wykonane i mogliśmy ruszyć na szlak.
(fot. Zły Marcin)
Zaczynam dostojnie, chłopacy gonią do przodu. Zresztą... tak będzie cały dzień ;-)
Na początek podeszliśmy do Ponurej Kaskady, czyli powtórka z mojego niegdysiejszego przejścia.

Poszliśmy ścieżką na Skalny Stół, jest to podejście, które zawsze daje mi w kość na początek
(fot. Zły Marcin)
Marcin musiał na mnie czekać, więc z nudów porobił mi zdjęcia
(fot. Zły Marcin)
ale ja im też cyknąłem kilka głupawych, haha! Patrzcie na te egzemplarze:

Spod jakiego kamienia to wypełzło? Albo spod stołu XD
Na Skalnym Stole /1284/ złapałem drugi oddech.
Na popularnym szlaku do Jelenki zrobiło się niemal tłoczno. My skromnie jako retardzi stanęliśmy z boczku, na stronie obserwując gromady turystów i gasząc pragnienie czeskimi napojami.
Dalej podeszliśmy na Czarną Kopę /1411/ i Czarny Grzbiet. Stąd już tylko rzut moherem na Śnieżunię.
Ruch turystyczny zagęszczał się aż do kulminacji na szczycie.  
Ojojojoj, na szczycie było jak w Mielnie. Tylko cieplejsza woda i nie słona.
Jak na złość Radek zachciał sobie tutaj czeskiej zupy. Czeska zupa?! Jakiś oksymoron dla mnie. Przyniósł po kwadransie jakąś breję w plastikowej kance wielkości większego kapsla. 
(fot. Zły Marcin)
No nie ma Ch. we W., podążamy tą samą drogą więc nie ma miejsca na frustracje, jako produkty naszych czasów zeszliśmy Drogą Jubileuszową zamiast contra-sistemo zbiec pod prąd wzdłuż łańcuchów. Żenua na całego. I jeszcze zaoszczędziliśmy, nawet nie wdychając powietrza ze Śląskiego Doma.

...to był taki nieco - punkt kulminacyjny trasy. Dalej to już poszło bez emocji. A może jednak? W lecie ten szlak jest jak...moje ścieżki z dzieciństwa po okolicy mojego osiedla? Jakbym szedł starą Urbanowską w 1983 roku? I jacyś dziwni ludzie spadli tu z kosmosu albo z innego świata, w obcisłych błyszczących strojach...Ha!
Kurnwa chciałbym być tu na chwilę za 1000 lat:

Oj, widoczki
No cóż, pora relaxu: 
Co z tymi ludźmi można zrobić...Idziemy w takiej razie do restauracji pod nazwą Odrodzenie 
ale po drodze jeszcze kilka kilometrów.
jaki to malignowy odcinek
W Odrodzeniu rzuciliśmy się w wir konsumpcji, zamawiając co popadnie. Ale w zasięgu naszych portfeli. Czyli ja - najtańsze pierogi. Nie to, co Oni, paniska.
Późne popołudnie okolice Petrovki.
Odbiliśmy w dół i w dół do kwiatków
Gall Fotografix
Po odnalezieniu leśnych ścieżek rozglądamy się za miejscem noclegowym na jeden namiot dwuosobowy i jedno ciało leżące. 
Zwiedziliśmy w ten sposób kolejno Bażynowe Skały, Różowe Skały, Skały na Polanie i na Wilku mieliśmy skończyć. Nie było tam wygodnie. Na szczęście Marcin wiedziony ciekawością poszedł zobaczyć Foczkę - i to było to! Foczka była gościnna, Foczka była rozłożysta, Foczka nas uwiodła. Dlatego lubimy Foczki!
Posiedzieliśmy wieczorem na skałkach spoglądając na nocne światła Kotliny.
(fot. Zły Marcin)
Nocka była cudowna, pod kopułą z gwiazd.
Moszczę się na moim kawałku skały:
(fot. Zły Marcin)

Ranek z Foczką:
(fot. Zły Marcin)
Piknik pod Wiszącą Skałą a raczej pod Foczką
Trzeba zwijać majdan i ruszać. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze jedno zgrupowanie skał.

Poszliśmy przez rozległe polanki dawnym szlakiem zielonym, nie wszystkie znaki są jeszcze zatarte:
No i dalszym ciągiem tego szlaku dotarliśmy wreszcie do ostatniego punktu wypadu, Czarny Kocioł Jagniątkowski przed nami:
Zły Marcin pokazuje mi szramę po spotkaniu z patyczkiem, a płakał przy tym jak mała dziewczynka, aż się chłopczyk z tyłu zdziwił:" Czemu ten pan taki miękiszon?"
Jeszcze trochę schodzenia i zlądowaliśmy na przystanku w Jagniątkowie, skąd autobus zabrał nas do J.G. Wielka dziękówa dla Kolegów Wypadowych, bez Was byłoby nudno na tym świecie.


poniedziałek, 12 czerwca 2023

Lot na wyspy

 Beskid Wyspowy


2023, czerwiec


Czasem tak jest w życiu, że dawny pomysł niespodziewanie się zmaterializuje. Tylko kliknięcie we właściwym miejscu i nagle mrzonka staje się rzeczywistością.

Przy niezbyt ładnej porannej pogodzie w Pń wsiadałem do wagonu ze skrzydłami

i poleciałem na wyspy. Po drodze było jakieś miasto na literę K- a kończy się na -ów :-) a po trzech przesiadkach, już po trzynastej z minutami, wysiadłem koło Tymbarku i wchodziłem na szlak
Plan na popołudnie był prosty - 20 km na miejsce noclegowe. Pierwsze podejście zacząłem szlakiem czarnym, ale opuściłem go dla ścieżki biegnącej ostro w górę, na kreskę. Dzięki temu szybko znalazłem się na szczycie Łopień Wschodni /805/. Jest to skrajny z trzech wierzchołków długiego na dobre cztery kilometry grzbietu. Wyszedłem nań tuż obok zgrabnej chatki, która byłaby świetnym alternatywnym noclegiem. Niestety, nie byłem przecież na Słowacji... więc chatka nie była gościnną utulnią turystyczną. Z drugiej strony, widząc co pewni ludzie potrafią zrobić w podobnych miejscach nie mogę się zbytnio dziwić opiekunom tej miejscówki.
No nic, ruszyłem dalej grzbietem. Minąłem kolejną z kulminacji czyli Łopień Środkowy /955/, po chwili wyszedłem na Polanę Myconiówka. Pięknie!
Jeszcze kilkaset metrów i jestem po kilkuletniej przerwie na Łopieniu /961/.
Widny Zrąbek daje możliwość wglądu w panoramkę: Ćwilin, Lubogoszcz, Śnieżnica. Byłem tutaj kilka latek temu przy lepszej widoczności.
Myśli o jakimś późnym obiedzie zaczęły zaprzątać mi głowę, więc wracam do rozejścia szlaków na polanie i obieram kierunek w dół.
Było to dobre zejście na rozruszanie mięśni ;-) nie za strome nie za płaskie. Dlatego szybko znalazłem się na dole we wsi Dobra. Dobra, to szukam knajpy. Znalazła się taka o zaskakującej tu w Beskidach nazwie Dominikana. Hmm. Cóż to za cuisine będzie serwowana w takim lokalu? Oprócz pizzy...dominikańskiej było także kilka zwykłych dań, więc poszedłem w gulasz. Nie była to rewelacja, ale dałem radę.
Teraz pora na drugą część trasy. Na rozruszanie po obiedzie - przejście przez całą wieś aż do odbicia szlaku w prawo w boczną uliczkę.
Z dróżki kilka widoczków na otaczające mnie szczyty, Łopień, Czupel i Śnieżnicę. W oddali sylweta Mogielicy (z wieżą).





550 metrów w górę i wychodzę na szczyt Śnieżnicy /1007/. Najładniejszy odcinek trasy to rezerwat pomiędzy dwoma wierzchołkami Śnieżnicy, zdziczały, podobny do mniej zurbanizowanych pasm Beskidów. Lekko się zmotałem na zejściu ze szczytu i za daleko "poszłem" niebieskim, trzeba było zawrócić i znów nabić metrów pod górę. Wreszcie zameldowałem się w ośrodku. Dostałem łóżeczko za przystępną cenkę, również zamówiłem kolację i śniadanie. Było OK. 
Rano nakręciłem sprężyny i lecę do Przełęczy Gruszowiec
czeka mnie niemal 400 metrów w pionie. Ale przecież znam to podejście jak własną kieszeń, jest chwilami ostre ale niezbyt długie. Bez ciężkiego plecaka robię je exxpressowo. Niestety zbyt ostrożnie podszedłem do zawartości bagażu w samolocie i nie wziąłem kijków trekkingowych, na stromych odcinkach przydałyby się bardzo.
Ćwilin /1072/ powitał mnie szeroką panoramą Tatr.

Teraz na Mogielicę
ale przedtem jeszcze musiałem zejść do uroczej dolinki, w której położony jest Jurków:
Żadna knajpa nie była jeszcze czynna, więc zadowoliłem się wizytą w sklepie.
Po przejściu Łososiny zacząłem wyrabiać wysokość. 650 metrów czeka.
Raz ostrzej a raz łagodniej podejście wyprowadziło mnie na polanę na Cyrli. To mniej więcej połowa podejścia. Podchodziło mi się dobrze, chociaż zrobiło się już dosyć ciepło. Po intensywnym wysiłku wyszedłem na szczyt Mogielicy /1171/. Wieża oferuje ładną panoramę dookólną na inne beskidzkie pasma oraz Tatry. 

Jak każda tego typu "atrakcja" wieża generuje spory ruch turystów. W zasadzie mi to nie przeszkadza, ale niestety ktoś wpadł na pomysł robienia "gryla" i po otoczeniu snuł się ciężki odór palonego tłuszczu. Przeniosłem się zatem na punkt widokowy koło krzyża. Odpocząłem i pogadałem przez telefon. 
Teraz będę schodził wysuniętym ramieniem masywu Mogielicy o nazwie Przehyba. 
Kilometry mijały jeden po drugim sprawnie, przez chwilę rozważałem możliwość odbicia na Modyń ale jednak to byłoby już na ten dzień za dużo a musiałem zdążyć na ostatni autobus do Krakowa.
Z drogi na Przełęcz Słopnicką /759/ mogłem po prawej stronie obserwować zbliżającą się coraz bardziej Modyń.

Muszę na tę Modyń wymyślić jakąś inną pętelkę, może zahaczającą o Gorce..?
Tymczasem z Przełęczy Słopnickiej musiałem znów podejść na masyw Tokań - Cichoń /926/. Za plecami pozostaje odleglejsza już Mogielica.
Na zalesionym grzbiecie było przyjemnie iść w cieniu drzew, bo upał panował już w pełni. Kolejny szczycik w kolekcji tej wycieczki
Modyń już z innej perspektywy 
Znowu musiałem udać się w dół - do szosy przebiegającej przez Przełęcz pod Ostrą. 
Zrobiłem kolejne zadziorne podejście, krótkie i ostre. Na... Ostrą /925/. 
Przez kolejne minuty mogłem się nacieszyć ostatnimi akordami trasy w lesie. Ostatnia kulminacja grzbietu to Jeżowa Woda /896/ i stąd zacząłem długotrwałe zejście przez wsie i przysiółki do Limanowej. Na tym zejściu jakoś się zamotałem i poszedłem inaczej, niż bym chciał. No ale to już trudno. Zdążyłem na autobus z wyprzedzeniem ale niestety wracałem na głodniaka bo wszystkie knajpy były zajęte przez rodzinne imprezy. Wieczór i noc spędziłem na krakowskiej starówce

a wcześnie rano znów na skrzydłach wróciłem do Poznania. To był świetny pomysł.