niedziela, 6 października 2019

Na spotkanie

Beskid Śląski i Mały i Żywiecki


2019, październik


Minął ponad miesiąc od powrotu z Kaukazu. Zadzierzgnąłem tam więzy kiełkującej przyjaźni więc trzeba o nią dbać i... podlewać ;-)
Spotkanie miało mieć miejsce w Wilkowicach. Postanowiłem pojechać nieco wcześniej i przejść jakiś niewidziany wcześniej odcinek beskidzkiego szlaku. Padło na mało przeze mnie schodzony Beskid Śląski. 
Rano dotarłem pociągiem do Bielska-Białej a stamtąd do Jaworza. Wysiadłem na końcu trasy w Nałężu, gdzie zaczyna się i przebiega dalej  na grzbiet szlak czerwony. 
Podejście stokami Łazka jest całkiem raźne, od razu trzeba się napocić. 
Po minięciu kilku grzybiarzy zostaję sam. Jak się potem okazało, nie na długo. Ale tuż obok szlaku trafiam na sporego prawdziwka. Ponieważ nie mamy w domu w tym roku zapasu grzybów, postanowiłem go zabrać ze sobą.
Wyszedłem ponad las a tam całkiem fajne widoczki.

Cały Beskid Śląski - niby jesteś w górach a ciągle widzisz kominy fabryczne czy jakieś...
Od pewnego czasu słyszałem jakieś głosy, nawoływania jakieś czy co, myślę sobie, czyżby niedobrze ze mną ;-) Na podejściu na Czupel /746/ sytuacja się wyjaśnia - to wycieczka, mnóstwo dzieciaków z podstawówki.
Przejście przez las do Małego Cisowego /829/ nieszczególnie ciekawe, ale i nie przykre, ot fajny jesienny las. Za to potem zaczynają się piękne łąki. To jedno z najładniejszych miejsc w Beskidzie Śląskim, jakie widziałem. 

Ten piękny odcinek kończy się wyjściem na Wielką Cisową /878/. Stąd widać już zarówno Ranczo jak i schronisko na Błatniej.
W schronisku ostrzyłem sobie zęby na podobno pyszną soljankę. Niestety, salę okupowała jakaś kolejna wycieczka, tym razem starszej młodzieży ze szkoły średniej. Soljanka tego dnia "wyjszła była" z menu. Pocieszyłem się innym daniem i widokiem ze schroniska. Widać było Czantorię z charakterystyczną wieżą, stromy Stożek a w dalszym planie chyba Lysą Horę w Beskidzie Morawskośląskim.
Wyjście na Błatnią /917/ nie było dla mnie łatwe, jednak czegoś było w schronisku za dużo: albo piwa, albo placków :-D 
Poprzednio byłem tu po zmroku i zimą, teraz mogłem podziwiać rozległe widoki zarówno na północ jak i w stronę Skrzycznego. Można pozazdrościć mieszkańcom Bielska-Białej, że mają tak blisko taki "teren spacerowy".

Kolejne szczyty na mojej trasie były coraz wyższe, więc i podejść było zdecydowanie więcej niż zejść. Gdzieś tu po drodze spotkałem trzecią tego dnia wycieczkę, tym razem harcerską. Z tej grupy młodzieży nikt  nie uznał za stosowne mnie pozdrowić...za to posłuchałem chcąc nie chcąc dźwięków z głośnika smarfona.
Stołów /1035/ oferuje widoczek na Skrzyczne:
 Trzy Kopce /1082/:
and last but not least Klimczok /1117/
Po dotarciu do schroniska przycupnąłem chwilkę. Był czas na małą pomidorówkę i kielonek wiśni w płynie.Niedługo miało się zmierzchać a ja wciąż nie miałem wieści od Przemka. Nie wiedziałem zatem dokładnie dokąd się udać i gdzie będę spać? Może jednak nie przyjedzie a ja zostanę sam na stacji pkp? ;-) 
Chyba ściągnąłem go myślami bo na szczycie Magury /1109/ dostałem od niego telefon. Wszystko było w porządku - musiałem tylko zejść do Bystrej i Wilkowic i gdzieś doczekać jego przybycia.Szyndzielnia dymiła z komina, grzali a może pichcili coś dla turystów:
Schodziłem o zmierzchaniu szlakiem czerwonym a następnie na rozstaju wybrałem niebieski. Wtedy zrobiło się już całkiem ciemno. Na szczęście zejście prowadzi wyraźną ścieżką. W końcu doszedłem do pierwszych domów Bystrej - stoją tam naprawdę imponujące rezydencje. Ulicami Bystrej a później Wilkowic dotarłem do ciekawego lokalu "Colorata", gdzie zakotwiczyłem się na dwie i pół godziny. Miejsce to wyraźnie wybierają pary i grupki znajomków na elegancką kolację, więc z plecakiem i w stroju sportowym trochę mało tam pasowałem, ale mimo to zostałem grzecznie obsłużony i zjadłem dłuugą kolację celebrując każdy kęs. Krótko przed zamknięciem o dwudziestej trzeciej odebrał mnie Przemek i dojechaliśmy razem do jego "ponderosy". Byliśmy padnięci i krótko po powitalnym toaście padliśmy do łóżeczek. A może wcale nie tak krótko..?

W sobotę nie wstaliśmy wcale wcześnie. Padał deszcz w nocy i rano też jeszcze mżyło. Chcieliśmy go wziąć na przeczekanie, ale z siłą natury nikt nie wygrał (może oprócz Mojżesza). 
Wywlekliśmy się zatem na wycieczkę na początek obierając za cel chatkę Rogacz. Jakoś nigdy dotąd tam nie dotarłem, jest położona lekko na uboczu. Dotarliśmy tam przez las przecinając zielony szlak. Podarowaliśmy sobie chwilę przy piwku w zielonych butelczynach czekając na ustąpienie mgły. Ale ona nie chciała wcale ustąpić.
Dalsze kroki skierowaliśmy poza szlak czarny kierując się wprost na szczyt Rogacz /828/.
Potem wszakże wygodnym szlakiem poprowadzonym szeroką dróżką podeszliśmy do Chaty na Magurce. Schronisko tym razem podarowaliśmy sobie na inny dzień i poszliśmy dla odmiany za znakami niebieskimi. Idziemy sobie sprawnie, deszcz jak dotąd nas oszczędza. Po drodze znalazłem jeszcze kolejnego prawdziwka, którego skrzętnie zatrzymałem. Wiem, było dużo grzybów tej jesieni, ale ja jakoś nie miałem okazji ich zbierać...Tak dotarliśmy na Przełęcz Przegibek, gdzie już rozpadało się na poważnie i padało już cały czas. 
Przez Gaiki, Groniczek, Przełęcz u Panienki szliśmy już w pokaźnym deszczu.
 W końcu lądujemy na (C)Hrobaczej Łące /822/.
W schronisku zrobiliśmy sobie małą konsumpcję, bardzo dobre pierogi mają. Przemek wmusił mi też jednego racucha albo raczej powinno się pisać racuszysko.
Po posiłku idziemy dalej, ładnie, nie?

Tutaj już nie ma co przedłużać, robi się szarówka, niedługo zacznie zmierzchać, jesteśmy mokrzy, schodzimy najkrótszym szlakiem krzyżykowym do Kóz. Tam czeka nas zonk, obiecany autobus nie przyjeżdża, marzniemy mokrzy na przystanku czekając kilkadziesiąt minut dłużej. Z przesiadką w B.-B. dostaliśmy się do Wilkowic. Wycieczka się udała, udało się także zmoknąć w końcu co to dla nas.
W domku miło przy kominku spędziliśmy czas snując plany bliższych i dalszych podróży a przede wszystkim zastanawiając się nad planem na niedzielę. 
Oczywiście rano przyszedł nam do głowy kolejny genialny plan. Po drodze zabieramy do samochodu kumpelę i "prawie sąsiadkę" Izę. Miała ona również chętkę na spacerek po górach. Udało się wymyślić trasę, która wszystkich nas satysfakcjonowała. 
Zaczynamy od dojazdu do Żabnicy. Po wyjściu z auta przywitał nas gwałtowny opad deszczu, już prawie szliśmy do knajpy zamiast w góry. Ale jakoś się przemogliśmy i bardzo dobrze! Za chwilę opady zaczęły zanikać a my zagłębiliśmy się w wilgotny jesienny las. Szlak czarny na początek łagodnie a potem stromiej wspina się na grzbiet pomiędzy Abrahamowem a Romanką. Tak dostaliśmy się do Stacji Turystycznej Słowianka
Nie zabawiliśmy tu długo, ot tyle co na herbatę na rozgrzanie. Zmieniamy kolor szlaku na niebieski (+GSB) i idziemy dalej. 
Wychodzimy na polany i narzuca się natrętna myśl, jak ładnie musi tu być w lecie ;-)
Po chwili szlak czerwony nas opuszcza w prawo a my znowu w lesie rozpoczynamy solidne podejście na stok Romanki. Trzeba podejść z ok. 850 na 1366 ...więc nie ma lekko. Moje towarzystwo ma na koncie długodystansowe wyrypy po Beskidach, muszę się mocno starać, żeby dotrzymywać im tempa.
Gdzieś w połowie stoku witamy pierwsze oznaki zimy. To zawsze napawa mnie radością, zobaczyć jesienią zwiastun rakietowych warunków :-D
No i jest nasz cel na dzisiaj: szczyt Romanka /1366/ ze stosowną drewnianą tablicą.
Żółty łącznik miał nas doprowadzić do schroniska na Rysiance. Schodzimy w szybkim tempie ale gdzieś za Przełęczą Pawlusią dochodzę do wniosku, że nie mam już odpowiedniego zapasu czasu - musimy jeszcze wrócić do auta, coś przegryźć, odwieźć Izę a potem dotrzeć do domku, sprzątnąć bałagan... a jeszcze muszę zdążyć na określoną godzinę na dworzec w Bielsku-Białej na mój pociąg. Odpuszczamy schronisko i zielonym szlakiem pędzimy na dół do Żabnicy. 
W drodze na dół pory roku wokół nas zmieniały się od początków zimy przez listopadową ponurą dżdżystą szarugę aż do złotej polskiej jesieni...czyli na odwrót niż u Herberta:
"kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie
od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni"

Wycieczkę zakończyliśmy w barze "Alaska" szybkim lekkim obiadem i pędzimy z powrotem autkiem Przemka. Po odwiezieniu kumpeli dalej to już było szaleństwo, zwijaliśmy się jak w ukropie przebierając się pakując i ogarniając chatę.
Na szczęście tak jak dobrze się zaczęło tak i się skończyło i kilka minut przed odjazdem zasiadłem w przedziale.Oby więcej takich wypadów w dobrym towarzystwie!