poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Z Kudowy do Mieroszowa

Broumovská vrchovina/Jestřebí hory


2019, kwiecień



Plany dłuższego i dalszego wyjazdu nie wypaliły, postanowiłem więc ratować sytuację krótkim wypadem na czeską stronę Sudetów. Dzięki b.l.a-b.l.a miałem bardzo wygodny dojazd z sympatyczną parą do Kudowy-Zdrój. Mogłem teraz idąc z południa na północ niejako przeciąć trasy moich dwóch poprzednich wycieczek w tym rejonie.
Ze stacji paliw poszedłem do mostu nad Metuje.
Uliczkami tej części Nachodu poszedłem pod górę na grzbiecik, który zajmuje Babi. Wychodzę na wprost starej szkoły.

Tutaj napotkałem czerwone oznaczenia szlaku. Prowadzi tędy Ścieżka Aloisa Jiráska. Jest to długodystansowy szlak, który na upartego można uznać za odpowiednik naszego Głównego Szlaku Sudeckiego. Szlak powstał w 1921 roku i jest związany z osobą pisarza. Całkowita długość szlaku wynosi ok. 170 kilometrów. 
Zaczyna się w Broumovie i biegnie dalej przez Hronov, Náchod, do grzbietu Gór Orlickich z Velką Deštną, Anenský vrch, twierdzę Hanička i potem przez Suchý vrch. Kończy się w  Litomyšlu. Wynika z tego, że już kiedyś szedłem zarówno środkową jak i południową częścią tego szlaku. Obecnie miałem zobaczyć fragment północnego odcinka.
Ładnie położone Babi:

 Ostatnie opady..."śniegu" ;-)

Po drodze do Pavlišova mija się różne schrony z czasów przedwojnia, tak liczne na pograniczu czeskim. 
Obserwuję z tej dla mnie nietypowej perspektywy ciekawe widoki na polskie góry - tu jak sądzę ten ząbek to Gomoła na Wzgórzach Lewińskich, a na lewo z wieżą - Grodczyn.
Wbrew prognozom jest bardzo ładnie.
 Zbliżam się do wieży widokowej.
Na szczycie Signal /501/ stoi wysoka wieża widokowa, zapewniająca wgląd we wszystkie okoliczne  sudeckie pasma - Góry Stołowe, Broumovską vrchovinę i Jestřebí hory, Pogórze Orlickie (na którym właśnie się znajduję) i inne, nawet bardziej odległe Karkonosze.
Z tyłu Ostaš, bliżej Vysoký kámen - tam właśnie zmierzam:

 Góry Orlickie:
Po przegryzce i popitce trzeba ruszać dalej. 
Opuszczam szlak Jiraszka, który tutaj schodzi na dół do Hronova, gdzie już kiedyś byłem a teraz mi nie jest po drodze. Polna ścieżka żółto znakowana prowadzi w bok. Potem już bez znaków przez pola. 
Muszę zejść do Zbečníka a następnie podejść na grzbiet Gór Jastrzębich.
Po drodze mijam ciekawe źródełko Skalákova studánka szanowane ze względu na "świętą" albo po prostu czystą wodę w czasie epidemii cholery w XVIII i XIX wieku.

Przekraczając główny grzbiet przetnę trasę wycieczki sprzed kilku lat. Po dwóch zmianach koloru szlaków kieruję się na dół do miejscowości a potem znów w górę na szczyt.
 Znów pojawiają się widoki na polskie Góry Stołowe, ładnie widoczne są Szczelińce.

Turov, 603 m npm. Tutaj położyłem się na chwilę na trawie i...obudziłem pół godziny później :-) 
Instalacja Semeno života (Ziarno życia):
Na zejściu za szczytem widok w stronę masywu Adršpašsko-teplické skály z widoczną po lewej wieżą na szczycie Čáp:
Lawirując przez łąki i lasy schodzę do cichej mieściny Stárkov.

Domy z podcieniami i ogólna senna atmosfera przywodzą na myśl nasze Chełmsko Śląskie.
Przy sklepie prowadzonym przez Wietnamkę wypijam Gambrinusa w towarzystwie kilku Czechów, prawdopodobnie tzw "pracowników leśnych" czyli po prostu drwali w różnym stadium upojenia ;-)
Pora się żegnać i iść dalej. Przykro patrzeć na zniszczone poniemieckie monumenty przy szlaku. Zwłaszcza, że to były raczej religijne pamiątki a nie polityczne.
Podchodząc na próg urwiska pomyliłem szlaki, dzięki temu zaliczyłem chcąc nie chcąc wierzchołek Vysokego kámena /545/. Urwisko jest doprawdy imponujące z przepięknym widokiem na położony poniżej Stárkov.
 Na tym cypelku się urządziłem, pogotowałem, pojadłem.
Nadszedł zmierzch, zamiast namiotu tym razem rozpiąłem sobie coś w rodzaju prymitywnego tarpa między barierkami i tą ławką po prawej. No cóż, na dzisiaj koniec, robi się też zimno.
Nad ranem budzę się od cieknącej po ziemi wody, która znalazła sobie drogę na moją matę i do śpiwora :-) Szybka ewakuacja ze śpiwora, szybko zaparzona herbata na rozgrzewkę i kęs jedzenia. Pozostało tylko ruszyć wcześniej niż planowałem, przed świtem około piątej.
Przechodzę przez śpiący las obserwując gdzieniegdzie światełka ślepi nocnych łowców. Po wyjściu na otwartą przestrzeń dostrzegam masyw Ostasza spowity mgłami, nadal przed wschodem słońca (sorry za jakość):
Kieruję się na Maršov nad Metují zielonym szlakiem. Niestety cały czas pada.Robię drugie śniadanie we wiatce z widokiem na dolinę Metui. To odrobina wytchnienia.
Dalej nie ma co kombinować, schodzę do doliny a następnie znów na górę i zmierzam do Žďáru nad Metují. Stamtąd prosto parę kilosów pod górę szlakiem rowerowym - na północ na Ostasz. Deszcz nie odpuszcza, więc zwiedzanie mam zapewnione solo.
W deszczu to średnia przyjemność ale i tak jestem rozwalony urodą tego miejsca - to jakby skrzyżowanie Szczelińca i Błędnych Skał na małej powierzchni. Niestety nie było mi dane zobaczyć widoków z punktów widokowych na urwiskach, ale i tak byłem zadowolony. Po drodze wylazłem na szczyt, Ostaš /700/.


Po zejściu z powrotem na dół i skonsultowaniu się z rozkładami jazdy podejmuję decyzję o zejściu na Teplice. Już w tym momencie jestem mokry na wylot a czeka mnie jeszcze co najmniej godzina drogi. Kieruję się za czerwonymi a potem żółtymi znakami. Po godzinie doszedłem do dworca w Teplicach nad Metují. Poczekalnia jest sucha, może niezbyt ciepła ale mi wystarcza. Jako źródło ładowania smartfona wykorzystałem gniazdko automatu do kawy :-) uczciwie włączając automat za każdym razem chętnym na gorącą kawkie.
Po godzinie pakuję się do pociągu, który zawiózł mnie do Mezimesti a tam po wyjściu z dworca z zaskoczeniem spostrzegłem miejski autobus z Wałbrzycha, który zawiózł mnie przez Mieroszów (w którym pierwotnie chciałem zakończyć traskę) do centrum tego miasta. Dzięki temu zdążyłem na dobre połączenie do Wro a potem do Pń. 
Jeszcze tam wrócę, nie ma co gadać.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Wielkanocna powtórka

Karkonosze


2019, kwiecień


Znów po miesiącu w Szklarskiej Porębie, znów w Karkonoszach! Tym razem rodzinnie zameldowaliśmy się w hoteliku Magnes, moje cztery panie i ja. Wieczorem odwiedziliśmy skałki Marianki, które pewnie kiedyś tu w latach 90-tych będąc na dolnej stacji widziałem, ale nic nie zostało w pamięci.

Na początek zmusiłem się do wczesnego wstania, aby powrócić do głównego grzbietu, którym szedłem miesiąc wcześniej. Mieszkaliśmy blisko żółtego szlaku więc kierunek nasuwał się sam - przez Ryzy do schroniska Pod Łabskim Szczytem.
Dziarsko ruszyłem szlakiem, szybko dostałem się na rozdroże Ryzy, szlak częściowo był kłopotliwy ze względu na leżące, zwalone po zimie drzewa.
Powyżej rozstaja, około poziomicy 950 m,  zaczął się śnieg. Na szczęście przezornie bylem uzbrojony w raczki. Śniegu nadal mnóstwo, tak jak miesiąc wcześniej. Opady w tym sezonie chyba biły rekordy z ostatnich lat.
Nagłe wyjście z lasu wprost na słoneczne Kukułcze Skały, robi wrażenie to miejsce spore, jak zawsze.
No i za chwilę hala ze schroniskiem, cudo. Tu poczułem, że jestem gdzie trzeba. 
Pierwotnie chciałem tu zakończyć wycieczkę herbatą w schronisku, ale było nadal wcześnie, postanowiłem dotrzeć do grzbietu.
 Chwila na łyka wody i poprawienie opadających...raczków ;-)
Trzeba podejść jeszcze ćwierć kilometra w górę, uff!
Ale za to jakie widoki się otwierają z każdym krokiem.



Tak wychodziłem i wychodziłem aż spotkałem pierwszego turystę schodzącego od strony grzbietu. 

Do grzbietu doszedłem w okolicy Czeskiej Budki i właściwie zakręciłem się na pięcie i popędziłem... na śniadanie. Zejście zajęło mi mało czasu, na raczkach szło się szybko i bezpiecznie w śliskich miejscach.

Rodzinny wyjazd wielkanocny z natury rzeczy ograniczał nas turystycznie. Mimo tego udało się zobaczyć kilka atrakcji (niektóre planowałem oglądać raczej na emeryturce ;-D).
Po pierwsze zawsze chciałem zobaczyć rezerwat krokusów w Górzyńcu. Pojechaliśmy zatem szosą na Świeradów-Zdrój. Od szosy trzeba iść jakieś 2-2,5 km leśną drogą. Stanowiska krokusów udało się łatwo odnaleźć, było już jednak niemalże po kwitnieniu. Dodatkową trudność stanowi fakt, iż kwiatki można oglądać tylko z pomostów a ta dzika odmiana różni się od ogrodowej wielkością - kwiaty są mniejsze. No ale jakieś niedobitki przecież tam były. (Podpowiedź: jeden po lewej u góry, drugi pośrodku a trzeci po prawej :-D)
Rolę gwiazd tej wycieczki musiały wziąć na siebie napotkane w rozlewiskach spływającej ze stoków wody traszki:


Było tam mnóstwo kijanek, prawdopodobnie właśnie traszek i kilka osobników już dojrzałych. Lissotritony zajęły nas na kilkadziesiąt minut, to było fascynujące widowisko obserwować je w środowisku - ja widziałem je pierwszy raz w życiu! I stało się to tu, w górach właśnie, więc podwójna radość. (Właściwie to już były Góry Izerskie, ponieważ znajdowaliśmy się w dolinie Małej Kamiennej).
Powrót do auta wyczerpał mamę, więc na punkt widokowy na Zakręcie Śmierci podeszliśmy sami.

Podjechaliśmy dalej na parking koło kościoła i poszliśmy na nieodległy Sowiniec /675/. Sam szczycik nie jest imponujący. Zupełnie nie.

Ale za to kawałeczek dalej są bardzo ładne Sowie Skały. Tę skalną grupę położoną na trasie Walońskiego Szlaku obiegającego Szklarską Porębę warto odwiedzić w czasie emeryckiej wycieczki ;-)
 Wylazłem na górę najwyższej skałki, bardzo ładne miejsce.
Wycieczkę zakończyliśmy w Szklarskiej deserami urodzinowymi mojej Mamy (na 74 urodziny).

Na drugi dzień zaplanowałem ambitniejszą pętelkę. Zaczęliśmy w pobliżu Bazy Pod Ponurą Małpą nad brzegiem Kamiennej i poszliśmy zielonym szlakiem wzdłuż biegu rzeki. Do Wodospadu Szklarki dostaliśmy się przez kasę, zdarli ze mnie znowu.  Doszliśmy do Kochanówki i na chwilę na górę wodospadu. Niestety, panuje tutaj iście jarmarczna atmosfera, pełno bud z badziewiem i tłumy. Tłumy to pół biedy, bo każdy ma prawo iść sobie na spacer, ale niestety niektórzy nie potrafią się zachować - jarają ćmiki, włażą poza barierki, rzucają różne przedmioty do wodospadu itd. A nie tak dawno (2018) pewien amator fotografii zabił się tutaj na oczach rodziny właśnie przez takie zachowanie.
Opuściłem z ulgą dolinę Szklarki i poprowadziłem grupkę na Chybotek. To kolejna z emeryckich atrakcji ;-) Zdążyłem zrobić fotkę pomiędzy jednym a drugim atakiem beneficjentów 500+, jak sami o sobie mówili. Ponieważ nie potrafili wytrzymać bez darcia japy, nasz pobyt tutaj również nie trwał długo.
 Ścieżka prowadzi przez wycinkę w pełnym słońcu pod górę, tutaj musiałem trochę "pogoprować" z pomocą Mamie.
Wyszliśmy najpierw na Grób Karkonosza (Rubezahl Grab) a potem na Złoty Widok (Goldener Ausblick). Tutaj wreszcie można było zasiąść i odpocząć z widokiem na góry. Ludzie, którzy tutaj weszli zachowywali się całkiem inaczej niż poprzednie osobniki, było cicho i spokojnie. Nawet ludzie rozmawiali jakby półgłosem :-)


Przechodząc obok Wlastimilówki wróciliśmy do punktu wyjścia, po drodze widok na rozświetloną Szrenicę.
Jeszcze potem wieczorem zrobiliśmy krótki spacer na pożegnanie, tych "dolnych" szlaków przy Szklarskiej Porębie prawie nie znam. Poszliśmy szlakiem rowerowym przebiegającym w poprzek stoków Szrenicy i przecinającym trasy wyciągów narciarskich. Wróciliśmy jedną z nartostrad i to było pożegnanie ze Szklarską Porębą, Karkonoszami i...śniegiem.
 :-(