sobota, 30 czerwca 2018

Na Bazie

Beskid Żywiecki


2018, czerwiec



Zamiast nerwowego oczekiwania na wyniki matur, lepiej było pojechać na łono natury.
Ponieważ córa wyraziła ochotę na poznanie namiotowych klimatów w górach, wymyśliłem dla nas trasę zahaczającą o dwie bazy namiotowe.
Mieliśmy jechać w dogodnym momencie przy ładnej pogodzie, jednak okoliczności życiowe i różne terminy zmusiły nas do wyjazdu przy mocno niepewnych prognozach. Miało to swoje późniejsze konsekwencje.
Zaczynamy w Korbielowie wyjściem na szlak czarny w stronę Górnego Korbielowa.
Tu po kilkuset metrach zaliczam pierwszą zgubkę - przegapiam odbicie szlaku do Krzyżówek. Skręcamy zatem w jakiś szlak rowerowy, wiodący w podobnym kierunku.
 Idzie się nieźle tym szutrem, krok za krokiem zbliżamy się do sporej sylwety Jaworzyny.
Szlaki rowerowe łączą się ze sobą i wyprawiają jakieś zakręty - zamiast lecieć w stronę Szelusta, zawracamy znów na zachód. W końcu nasza dróżka przecina się z żółtym szlakiem, w który skręcamy pod górę.
Po kilkuset metrach... znów zorientowałem się, że przegapiłem jakieś odbicie szlaku w trawers w lewo. Tym razem wracamy w dół, faktycznie, zagadałem się i nie zauważyłem wyraźnie oznakowanej ścieżki w bok.
Ścieżka biegnąca trawersem jest podmokła i często brodzimy w błocie i przekraczamy kałuże. W wielu roją się zziębnięte kijanki.


Trawersem zbocza wychodzimy na przełęcz. Szlak na tym odcinku jest niemiłosiernie rozjeżdżony przez quady.

Dalej wspinamy się na Szelust /923/. Potem krótkie, ostre zejście i jesteśmy na Przełęczy Półgórskiej /809/.

 Na stokach Jaworzyny /1047/ mijamy piękne śródleśne polany
 Potem odcinek znów stromiej pod górę
Jeszcze odrobina wysiłku i mijamy szczyt. 
Na zejściu trafiamy na działającą od kilku lat bazę Jaworzyna. Pierwotnie w planie chciałem tu zostać, ponieważ nie znałem tego miejsca. Niestety, zaraz na powitanie wyskakuje na nas ziejący agresją wielki pies. Na całe szczęście jest na stalowym łańcuchu, ale nie mamy dużej ochoty sprawdzać wytrzymałości jego umocowania. Sympatyczne dwie panie będące na miejscu słabo sobie radzą z jego uspokajaniem ale zapraszają do wiaty na herbatę. Zostajemy więc na chwilę pozostając poza zasięgiem wzroku i zębów psiska.
Przy wizji lokalnej okazuje się, że baza jest jeszcze "w proszku". Kibelki nie istnieją, namioty bazowe poza jednym leżą niestety po szkodach doznanych poza sezonem od "nieznanych sprawców". Baza uległa atakowi jakichś zawistnych bądź złośliwych ludzi i jest w trakcie odbudowy.
Nie byłoby to wszystko może przeszkodą dla pozostania, ale po pierwsze nie mogę znaleźć ani kawałeczka płaskiego terenu na rozbicie namiotu a po drugie odstrasza nas towarzystwo agresywnego i hałaśliwego (ponoć z powodu nieobecności właściciela) psa.
W taki razie decyzja może być jedna: idziemy na Głuchaczki.


W Bazie pustki. Oprócz bazowych z miłą czterolatką jest tylko kilka osób, w tym jak zrozumiałem była chyba dziewczyna idąca GSB (od Ustronia).
Objaśniam córce tajniki bazowego życia, ja rozbijam namiot i zaczynam robić kolację, ona w tym czasie  zwiedza bazowe przybytki w tym prysznic :-).
Siedzimy sobie w kuchennej wiacie, jedząc i pijąc i korzystając ze spokoju w tym miejscu. 
Córka urozmaica mój wpis do Kroniki Bazowej o serię rysuneczków 😁
Gdy się ściemnia, ona idzie spać do namiotu a ja jeszcze chwilę siedzę w towarzystwie przy ognisku. Jako znak czasów odczytuję słuchanie ogniskowych piosenek ze smartfona zamiast śpiewanie przy gitarze 😄

W nocy ździebko zsuwamy się na matach ze względu na lekki spadek podłoża i budzimy się skuleni 😁. Pogoda średnia. 
 Po śniadaniu ruszamy. Żegnamy się z przyjazną bazą. 

Aby nie podchodzić z powrotem na Jaworzynę, wymyślam obejście dołem - najpierw bez szlaku przez granicę ze Słowacją, potem żółtym szlakiem Doliną Jałowcową. 

Po ominięciu Jaworzyny chcemy wrócić do granicy. Okazuje się to  nie takie łatwe, jak mi się wydawało patrząc na mapę - żółty łącznik w terenie jest niezauważalny, ścieżki zanikają, trzeba przekraczać strumyczki. Kilkakrotnie zmieniamy kierunek marszu, mijamy poprzeczną drogę szutrową i w końcu grząską ścieżką powracamy do czerwonego szlaku na Przełęczy Półgórskiej. Po krótkim odpoczynku na przełęczy wychodzimy na Szelust /923/ i kontynuujemy tym fragmentem czerwonego szlaku (GSB).
Przed nami i za nami piękne widoki zarówno w stronę Pilska jak i grupy Babiej Góry.
Pogoda jak dotąd była dla nas łaskawa.


Na Przełęczy Glinne /809/ robimy dłuższy postój. Gotuję miso, kupuję też dla córy oscypka 😄. W sklepie po słowackiej stronie można też nabyć kofolę, czekolady, lentilki itd

Po tym relaksiku czeka nas długotrwałe podejście najpierw błotnistą a później kamienistą ścieżką stokiem Pilska.
Mozolnie podchodzimy po śliskich kamieniach. Z przeciwka schodzi tylko kilka osób. Miałem cichą nadzieję na Pilsko, ale na rozstaju szlaków zaczyna lać. Decyzja jest tylko formalnością, skręcamy w prawo do schroniska. 
Robi się zimno, deszcz nie był długi ale intensywny.
Od czasu do czasu się wznosząc przechodzimy przez Las Suchowarski.

Po drodze mijamy zniesione blisko ścieżki jajo Obcego czekające na ciepłokrwistego przechodnia, aby zaserwować mu facehuggera

My jako że byliśmy wyziębieni, przeszliśmy obok ostrożnie lecz bezpiecznie.
Dalej napotykamy również zaskakujące znaki - ostrzegające turystów przed niebezpiecznymi, agresywnymi Entami:
Córa już trochę zmęczona, więc z ulgą witamy widok stoku narciarskiego. W takim razie zostało nam już niewiele pod górę.
 A tu po ulewie zaskakująco odsłoniła się Babia Góra:
Lądujemy na Hali Miziowej. Jest prawie pusto w jadalni. Zamawiamy obiad, moja dzioucha zajada pyszne naleśniki z serem i jagodami. Ciężko coś zobaczyć przez okno, bo okna w tej jadalni są jakoś wysoko. Widać tylko, że świeci słońce, co dobrze rokuje na wieczór.
Jedzenie trochę nas usypia, zalegamy przy stole z opadniętymi nosami. Kiedy w końcu zamierzam się ruszyć i iść na kolejną bazę na Halę Górową, na oknach dachowych pojawia się...deszcz ze  śniegiem. Zasmucony wychodzę przed schronisko - kłębią się chmury, pada jakaś kasza a na termometrze przed wejściem pokazuje się 5 stopni. A ja mam tylko lekki letni śpiwór, bo grubszy oddałem córce...Decyduję w tej sytuacji, że pozostaniemy jednak w schronisku. Korzystamy z natrysku a w kuchni turystycznej robię kolację. 
W pokoju spod przymkniętych powiek śledzę mecz i jakąś komedię...
Rano wstaliśmy wcześnie, przed otwarciem bufetu zrobiłem lekkie śniadanie.
Wychodzimy przed schronisko - jest chłodno i wietrznie. 
Ten motyl grzał się i suszył na gałązkach świerka
Docieramy zatem na Halę Górową.
Bazy niestety nie widać ze ścieżki, nie chce mi się brnąć w mokrą trawę. Trudno, zostanie na kolejny raz.
Pilsko fajnie się stąd prezentuje
Wychodzimy na Halę Uszczawne, jest tutaj baardzo ładny widoczek na Pasmo Pewelskie, Beskid Makowski:
Idziemy sobie wygodną jak dotąd ścieżką, wśród pięknych hal-łąk, zahaczając też o las. Każda kałuża, mniejsza czy większa jest okazją do zlustrowania tego biotopu:
 Przemierzamy Malorkę w drodze na Majorkę:
Kiedy wydawało się już śmiesznie blisko i nisko na Przełęczy Przysłopy /847/ straciłem czujność.Teraz to już tylko szeroka droga na dół do Korbielowa, myślę sobie.
Takiego wała! - jakby powiedzieli na Polanie Wały. Czekało nas jeszcze kompletnie porąbane przejście przez Łabysówkę i strome, kamieniste zejście wariacką ścieżka po luźnych kamieniach. Ostatni kilometr to już kamienie nie tylko luźne, ale i mokre. 
Zapytuję sam siebie: dlaczego nie poszliśmy wygodnym niebieskim szlakiem? Odpowiadam sobie: bo już go znałem a poza tym nie chcieliśmy iść potem kawał szosą...
W takim razie trzeba się przemęczyć na wąskiej ścieżce przez chaszcze, prowadzącej przez mokre kamieniska.
 Za to wyszliśmy... wprost na nasz samochód pozostawiony na parkingu przy kościele.
To był nasz pierwszy wypad w dwójkę, Ewa była super dzielna i całkowicie bezproblemowa. 
A najlepsze w tym było oderwanie się od maturalnych sressów, które i tak okazały się niepotrzebne, ponieważ wszystko poszło dobrze!
Mam nadzieję, że jeszcze się wybierzemy na podobną trasę, może w Sudetach, może dalej na wschodzie? Na razie czeka nas powrót w Beskidy w sierpniu.