niedziela, 17 października 2010

Tatry samotnie

Tatry


2010, październik



To był zwariowany wyjazd, który miał być najpierw we dwóch a potem zrobił się solowy.
Już nie pamiętam, czemu się tak uparłem, przeważnie nie jadę w Tatry samemu a na dodatek nie mam fotek z wyjazdu ani za dobrze nie pamiętam trasy :-) ale na pewno taki wyjazd i marsz się odbył.
Na początek zjawiłem się po południu w Chochołowskiej, zakotwiczyłem się w kuchni turystycznej, jadłem  i popijałem na odwagę :-). Kiedy zaczął zapadać zmrok, wyszedłem na szlak na Grzesia. Kiedy wyszedłem ponad granicę lasu, zacząłem się rozglądać za miejscem na rozłożenie płachty. To miał być jej test. Walnąłem się gdzieś na śniegu między kosówką, wrzuciłem do płachty śpiwór i zasnąłem. W nocy zjeżdżałem coraz niżej, bo spałem na pochyłości 😄 

Rano płachta biwakowa była od zewnątrz zaszroniona a od środka...też :-) ze względu na wysoką kondensację pary wodnej i mróz. Co gorsza również śpiwór puchowy był przez to wilgotny. 
Płachta weszła do mojego arsenału, ale jej zastosowania uważam za bardzo ograniczone i mając obecnie lekki ale przestronny namiot nie widzę problemy w noszeniu go zamiast płachty. 

Ranek był ładny i poszedłem trochę podsuszyć śpiwór i płachtę na grzbiet. Rozłożyłem sprzęt na kosówce wystawiony na słoneczko  i zjadłem w tym czasie śniadanie.

Potem to już była typowa rzec można standardowa wędrówka grzbietem - Rakoń, Wołowiec, Jarząbczy, Kończysty, Starorobociański i Ornakiem do Iwaniackiej Przełęczy. 
Na nocleg zatrzymałem się tym razem bez cudowania po kosodrzewinie - w schronisku, ale raczej nie spałem w pokoju, jak sobie przypominam :-)

Kolejny dzień to dzień powrotny. Pogoda była już słabsza, jeśli dobrze pamiętam, ale nie odmówiłem sobie przejścia Ścieżką nad Reglami. Przez Przysłop Miętusi i Przełęcz w Grzybowsku doszedłem do Doliny Strążyska i tam odwiedziłem jeszcze Siklawicę. 
Koniec wycieczki był powiązany z obiadem gdzieś w Zakopie, ale gdzie to dziś, te kilka latek później, nie pomnę.