Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smrk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smrk. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 lutego 2019

Zlot XVIII.2imowy: poszły konie po betonie!

Góry Izerskie


2019, luty



Po udanym zlocie jesiennym była chętka u sporej ilości luda na szybki zlot zimowy. 
Z przyczyn proceduralnych zlot nie otrzymał kolejnego numeru, ale oznaczyliśmy go jako edycję "2imową" poprzedniego, czyli XVIII -ego. 

Tym razem zostałem zaproszony do pojazdu Lidki i Krutula, więc wspólnie odbyliśmy podróż do Świeradowa-Zdroju. Na początek spotkaliśmy się z inną grupą zlotowiczy w "Sekretach Piwowara" na obiedzie. 
Jednak później oni uparli się na szlak zielony :-) a my musieliśmy odwieźć do dolnej stacji gondoli Krutula, obarczonego wypchanym plecakiem i gitarą...
W ten sposób zostałem się z Krutulowymi Paniami :-) w ciemnym lesie. 
Kiedy wysiadłem z samochodu, zrobiło mi się zimno, że aż strach, był kilkunastostopniowy mróz a ja ubrany na drogę w lekkie ciuchy. Pozostało rozgrzać się w marszu. 
Szybko ruszyliśmy szlakiem rowerowym trawersującym stok Opaleńca a następnie Stogu. Przekroczyliśmy stok narciarski, kolejka właśnie ruszyła - gdzieś nad nami Jacek  komfortowo frunął sobie do schroniska. A przed naszą trójką była siedmiokilometrowa trasa. Długaśna ale ogólnie niezbyt stroma. Szliśmy i szliśmy, bez przeszkód i bez historii. Tyle, że w trakcie drogi zorientowałem się, że po czyszczeniu Asolaczków po ostatniej wycieczce nie włożyłem na miejsce wkładek :-D i odtąd już nie dziwiłem się zwiększonej twardości butów.
Udało nam się zgrać z "konkurencyjną" ekipą - spotkaliśmy się idealnie w czas w miejscu połączenia szlaków. Wspólnie dotarliśmy do schroniska. 
Bufet nie był już czynny (jest tylko do 19tej), więc każdy wygmerał przywiezione z domu kanapki i co ino. Wieczorek przedzlotowo-integracyjny był wesoły, lecz skończył się niezbyt  późno, bo kolejnego dnia miała być wspólna traska po górach. 

W sobotę, nie spiesząc się, spokojnie po śniadaniu wyszliśmy przed schronisko. 
Poranek pokazał nam się z najlepszej strony - lampa, widoczność daleko-daleko, lekki mrozik. 
Nasza grupka przemieszczała się dystyngowanie aczkolwiek niepowstrzymanie w kierunku granicy czeskiej. Za Stogiem Izerskim /1107/ wyłania się wieelka pałuba Smrka.
Trochę szlakiem... a trochę poza nim docieramy na szczyt. Jest cudownie. Smrk /1124/.
Radość mnie rozpiera i wygłupiam się na twardym śniegu, robiąc obiecanego orła-nielota (albo upadłego aniołka) dla mojej ekipy E&P Siewców Wiatru:
Na wieży oszałamiające widoczki na okoliczne sudeckie pasma. Mimo mrozu i wiatru wyciągam szybko dłuższy obiektyw i pstrykam, a to na początek Karkonoszki i po kolei ułożone od prawicy - Szrenica ze schroniskiem, za nią Łabski Szczyt, Śnieżne Kotły z budynkiem, Wielki Szyszak a ten wysunięty na lewo to zdaje mi się, że będzie Smogornia:
Jizera /1122 m npm/
 Ještěd /1012 m npm/
Zrobiłem też wspólne foto grupowe:
Teraz schodzimy przez stromy Nebeský žebrik do szerokiej wyratrakowanej drogi, którą biegają narciarze.
(fot. Milena)
Pierwotnie chciałem iść szlakiem, ale wiązałoby się to z powrotem niemalże tą samą drogą...nudy na pudy. Ale, ale - przez moment miga mi schodzący w las Czech z rakietami przypiętymi do plecaka. Świta myśl, może też spróbować w tę mańkę? Schodzimy zatem z moim imiennikiem z Wrocka (czyli Słoniem) kilkadziesiąt metrów w tę samą stronę i wołamy resztę - idzie się rewelacyjnie! 
Śnieg jest zmrożony na beton, idziemy średnio półtora metra... powyżej ziemi a w porywach więcej, ale nie ma w ogóle zjawiska zapadania się. Słoń i Hania zabrali rakiety - pozostaną jednak dopięte do plecaków. 
Trochę polegając na poczuciu kierunku, trochę na dżipiesie schodzimy do dolinki. Na samym dole musimy przekroczyć Hajeny potok, nie ma rady. Kilku cięższych uczestników wpada po kolańska, ale udało nam się przekroczyć potok bez zamoczenia butów i tyłków.
(fot. Milena)
Teraz kilkaset metrów pod górę, klucząc między drzewami. Wyszliśmy na wygodną aczkolwiek wcale nie przechodzoną stokówkę. 
Pora na kolejną sesję zdjęciową, słonko nas dziś rozpieszcza:
(fot. Milena)
Stokówką doszliśmy jak trzeba do szlaku żółtego. Znów odrobinę metrów pod górę, nieco stromiej, i oto zaraz jest cel naszej wycieczki: Paličník /944 m npm/. 
A na Paliczniku (Ło)Sosik.
Widok na pobliską skałkę, Skřítek i dalekie Karkonosze:
 Część ekipy na wierzchu:
Niecały kilometr dalej zostały ustawione (przez kogo?) skałki na szczycie Klínový vrch /972 m npm/. 
Ta sterta kamienia nazywa się Pytlácká skála. Idziemy sobie do niej, raźno pod górę.

To najlepszy moment wycieczki - świeci słońce, wiatr nie wieje, jest ciepło i wyczyniamy różne hopsztosy. My z Sosikiem wychodzimy na wierzch skałki. To znaczy on wychodzi, ja wyłażę. Na górze pokazaliśmy co nieco ;-)
Każdy dołożył swoją nogę do ogólnego sukcesu:
Słonie w tych rakach to chyba myśleli, ze idziemy na lodowiec ;-) (...albo po prostu nie mieli raczków na wyposażeniu).
Jeszcze zdjęcie grupowe, wszystkie buzie zadowolone. Takie wycieczki pozytywne są.
Na skuśkę przez las schodzimy do szlaku pieszego i biegówkowego na Palicznikową cestę. Śmigają nią narciarze, więc trzeba się pilnować, zwłaszcza, że uważają, iż mają pierwszeństwo. 
Za niebieskimi znakami dochodzimy do rozstaja Na Písčinách i skręcamy w lewo. Smrkovą cestą idziemy do miejsca, gdzie znowu nachodzi nas chętka na przejście na dziko przez las.
Po dojściu po kilkuset metrach do Vidlicowej cesty skręcamy w nią aby dojść do granicy.
Ostatni odpoczynek przed Polską:
(fot. Milena)
Tutaj śniegu jest bardzo dużo a gdzieniegdzie zieją wielkie, głębokie dziury - tam płyną strumyki. Niedaleko za granicą polsko-czeską napotykamy szlak żółty, którym wracamy do Przełęczy Łącznik. Jeszcze kilkaset metrów i kończymy zlotową wycieczkę w schronisku.

Na miejscu okazuje się, że dotarły jeszcze cztery osoby powiększając nasz skład do siedemnastu osób, to super wiadomość! 
Na obiad wtrząchnąłem zupę dnia czyli grochówkę i nieśmiertelnego schaboszczaka, więc nawet nie spostrzegłem się, kiedy zamknęli okienko o dziewiętnastej. 
Sobotni wieczór jest zatem jeszcze głośniejszy i dłuższy. Mimo truposzy na ścianach jest baardzo wesoło. Konkurencyjne ekipy próbowały nas zagłuszyć, ale się nie daliśmy!
Trójeczka poszła do namiotu na Stóg, reszta jakoś umieściła się w pokoju.

Rano wstałem około siódmej, z powodu wilczego głodu. Na szczęście Stóg to przyzwoite schronisko, na korytarzu jest stół z czajnikiem, krzesła i nawet sofa.
Jakoś tam dotrwałem do śniadania. Tego dnia schodzimy. Padła propozycja zejścia nie najkrótszą drogą zielonym szlakiem, lecz dalszą drogą wzdłuż granicy... zielonym szlakiem :-D Tak, to nie żart - równolegle do siebie biegną dwa zielone szlaki.w stronę Czerniawy-Zdrój. A może to jest ten sam szlak zawinięty w kokardkę?
Początkowo pogoda jest wyraźnie gorsza, jakby chciała, żeby nie było nam przykro.
Gościnne schronisko 
Pojawili się również odważni koledzy na fatbajkach, lecz pod schronisko podjechał tylko jeden z czterech, reszta pieszką
Wychodzimy znów na Łącznik, tutaj żegnamy Lidkę i Krutula. Miedzio i Rajli pożegnali nas już wcześniej, podobnie jak ekipa namiotowa. 
Zamiast wychodzić ponownie na szczyt Smrka, obchodzimy go trawersem. Cały czas kręcimy się wokół Stogu:
Trawers Smrka:
Po dojściu do granicy ze szlakiem zielonym zaczynamy okrropne zejście, lawirując pomiędzy powalonymi lub dociśniętymi śniegiem drzewami. Niezbyt podobał mi się ten odcinek, kiedyś nawet chciałem tędy podchodzić na nocleg w budce na Smrku. 
Na Rozdrożu pod Czerniawską Kopą pojawia się szlak czarny, niedawno poprowadzony. Sprowadzi nas on do doliny, w której leży Czerniawa-Zdrój. Powróciło słonko a śnieg jest niby to w odwrocie, ale dał nam jeszcze chwilami popalić. Rozmiękły śnieg i przygięte do ziemi drzewa, które trzeba było daleko obchodzić, tak zapamiętałem to zejście.
Po zejściu do sennej Czerniawy Zdroju przeszliśmy obok Domu Zdrojowego i oto przed nami ostatnie metry pod górę. 
Pożegnanie z Górami Izerskimi i zlotem.
Oficjalnie zlot XVIII.2imowy zakończyłem michą robionych kopytek z sosem grzybowym! 
I to był pozytywny akcent na koniec.

wtorek, 6 stycznia 2015

Ze Szrenicy spadamy na rakietach w Izery

Karkonosze+Góry Izerskie

2015, styczeń






Taaa, ustawka była na popołednie, ja wbiłem przed drugą bla-transportem do Szklarskiej i zaraz po kawce :-) poszedłem w górę. 
Minąłem Kamieńczyk, minąłem kasę, wyszedłem na Halę Szrenicką. Widoczność była kiepska ale humory ludziom dopisywały:

Menelski wysłałał mi sms... z sąsiedniej sali 😁.
Poszliśmy jeszcze na Szrenicę obejrzeć górna stację nieczynnej kolejki, gdzie kiedyś spałem, ale niestety nie ma już opcji dostania się do wnętrza - wszystko zabite dechami.
W drodze powrotnej - taka sobie fota z łapy Schroniska na Hali SZ.

Wieczorne gawędy w schroniskowym pokoiku, spaliśmy do czasu przy otwartym oknie, później tak waliło śniegiem i wiatrem, że zdecydowałem się je zamknąć.

Rano od wrót schroniska ruszamy uzbrojeni w ciężki sprzet przeciwśnieżny😁.
Zielona ściecha kompletnie zawalona śniegiem z nocy.

Menio to zaraz musi szpanować googlami :-)

Cykamy tradycyjną fotkę , bo później może nie być okazji

W takich okolicznościach zeszliśmy do Jakuszyc, szlak lekko przesunięto z korzyścią dla piechurów:

Kawałek szosą a tu takie widoczki - najlepszym może się zdarzyć 😁 Czyżby tam  leżało "pisiont groszy"? 😁

W Jakuszycach zgrzyt w knajpie - płatność kartą od 50 zyla?! Skandal.
Zaczyna się nasza "sztafeta" z narciarzami biegowymi, większość z nich ledwo szura po śniegu. Trzeba iść bardzo uważnie, bo szlak wspólny. Trasę osładzają nam legginsowe widoki 😁.
Tu na moment wyszło słońce , mało łaskawe dla nas. A to jest nowa wiata na Dziale Izerskim.


Do Orlego szliśmy już w zadymce, śnieg walił po pyskach jak zmrożoną szmatą. Nie zatrzymując się poszliśmy dalej - trochę nie po szlaku - przez grzbiet Granicznika, w końcu wychodzimy w pobliżu skałki o tej samej nazwie.

Za chwilę Izera w zimowej szacie

Omijamy zgrabnie Bukovec żółtą ścieżką, chwila odpoczynku od rakiet.


Za Izerką wpadamy na ścieżkę przez Stredni Hrbet.

Do Przedela stąd - 9 km na rakietach. Podejście na Jelení stráň /1018/ i dalej Pytlackie Kameny /975/ dało mi po gaciach. Szliśmy dość sprawnie mimo świeżego śniegu.
Menio przedziera się przez okno skalne:

Za ostatniej jasności stajemy przed wiatą na Předělu. Spanie tutaj dziś kiepsko wygląda, śnieg i lód zalegają wewnątrz wiaty. Zdejmujemy rakiety i robimy ostatni odpoczynek przed skokiem na Smrk, gdzie planujemy spanie.
W międzyczasie zapadł już zmrok, ale to dobrze, bo wg informacji na ścianie po szlakach bieżkarskich nie wolno się poruszać pieszo...
Ostatnie 3,5 km idziemy już po ciemku a podejście od drogi na szczyt - Smrk /1124/ daje nam solidnie w kość.
Zrobiliśmy ok. 28-29 km z czego większość na rakietach.
Na szczycie straszny wicher i minus 8, we wieży zacisznie i aż - 3 więc cieszymy się jak dzieci.
Rozgrzewamy się długo nie mogąc się rozgrzać, odwodnienie daje o sobie znać, topimy śnieg z niechęcią wychodząc na zewnątrz.


Rano ciężko się wywlec ze śpiworów...
Robimy tylko po kubanie herbatki i ruszamy do schroniska Na Stogu Izerskim.
Przez poprzedni dzień i noc napadało jeszcze więcej śniegu a cały czas sypie nadal.
Warunki robią się jeszcze trudniejsze, 2,5 km do schronu zajmuje nam ponad godzinę. Po drodze widzimy tuż przed nami przedzierające się przez śnieg stado dzików a wszystko w takiej aurze:
Po drodze mieliśmy drobne problemy orientacyjne, nasilą się one później.
Muszę poprawić moja opinię o schronisku Na Stogu Izerskim - nikt nas nie przeganiał , jest wyznaczone miejsce na kuchnię turystyczną a panie z kuchni za dobre słowo uraczyły mnie dwoma litrami wrzątku.
Jemy i pijemy do oporu a także szykujemy termosy na czekającą nas trudną trasę.
W końcu wychodzimy na wszechobecną biel i nadspodziewanie sprawnie robimy odcinek do Drwali.  Do herbaty wpada mi śnieg...
(fot. menel)
Tam zaś skręcamy w las i zaczyna się bardzo trudny odcinek - kluczymy wśród drzew wielokrotnie gubiąc zasypany szlak a zaspy śnieżne nie pomagają. Podejście na Podmokłą /1000/  i Szerzawę /974/ wyciska siły i pot w tych warunkach niewspółmiernie do letnich trudności. Do Mokrej Przełęczy szło się bardzo ciężko , potem do Rozdroża pod Kopą - ciut lepiej.
Przy kamieniu zebraliśmy siły i ruszamy pod górę na najwyższy punkt trasy Sine Skałki /1125/.
Wiatr i śnieg się wzmagają na szczęście droga nie jest aż tak mocno zasypana jak uprzednio.
Tu Menel napiera na Sine Skałki albo może Przednia Kopę /1113/:

Po drodze spotykamy jakąś parę idącą naprzeciw, bez rakiet. Szacuneczek dla nich, chociaż "z rakiet nie należy szydzić!" 😄 Dalej byłoby im znacznie trudniej.
Docieramy do wiaty nieopodal szczytu Wysokiej Kopy - jest niestety napchana śniegiem, nocleg tutaj byłby trudny a rozważaliśmy ten wariant. Do samego kopczyka nie poszliśmy - ścieżka zasypana po uda a trasa bardzo mylna, zniechęciło nas to.
Dalej w padającym śniegu...do Staszka i ścieżką starego niebieskiego szlaku zmierzamy w stronę Szklarskiej.
Dochodzimy na pkp około piątej po ok. 22 kilometrach cały czas na rakietach.


piątek, 6 stycznia 2012

Na rakiety oczywiście Izery

Góry Izerskie - Jizerske Hory


2012, styczeń





Wyjazd był autem z Poznania na Czechy do Hejnic, grupka trzyosobowa.
Machnęliśmy traskę z Hejnic przez Orzesznik do Smedavy, następnego dnia na Smreka i trzeciego dnia powrót do Hejnic. 

Na początku było śniegowo słabo:


Chłopaki nadają tempo na początku drogi na Orzesznik (a ja walczę z Achillesem)


Około ośmiuset metrów npm i już zima w pełni: 












"Wspinaczka" na Orzeszniku







Zaczyna się zmierzchać na wysokości Vodopádu Velký Štolpich.

My wychodzimy na górę i dołączamy do szlaku biegówkowego. Po ciemku nikt tutaj nie biegnie, więc możemy iść całą szerokością przeratrakowanej drogi.
Przechodzimy klasyczny odcinek przez Na ČihadleNa kneipě i dalej schodzimy do Smedavy.
Niestety, mimo, iż w schronisku ktoś jest, nie możemy wejść do środka. Trudno. Instalujemy się w obszernej wiacie przystankowej na Smedavie. Znalezioną miotłą wymiatamy śnieg, gotujemy na ławeczkach. Jeszcze skok do śpiworków puchowych i jest miło.

Nasze ubytovani rano: 


Tym razem do restauracji w Horskiej Chacie Smedava możemy wejść i zażyć smakowitych napojów 😄

Rakiety na nogach , jakość śniegu sprawdzona - zatem w drogę, przecierać na Przedel: 

  

Robimy odpoczynek na Przedelu


Chwila zastanowienia jaki obrać wariant. Oddalać się od Hejnic za bardzo nie możemy, bo jutro musimy tam wrócić do auta. Ale iść prosto na Smrk to jeszcze za wcześnie. Chociaż...przy tej ilości nieprzetartego śniegu...Czas przejścia może się wydłużyć dwukrotnie. W takim razie pójdziemy wariantem przez Klinovy Vrch niebiesko znakowanym szlakiem.

Warunki śniegowe przy wiacie na Przedelu:  

Obchodzimy Klinovy Vrch i wracamy do trasy biegówkowej. Dzisiaj nie ma tu nikogo oprócz nas.

Zaczyna sypać coraz mocniej, ślady szybko zawiewa świeży opad:
Momencik, w którym widać Jizerę:
Jeszcze nie, jeszcze nie:

Teraz!:
Podejście na Smreka tych dwustu metrów zawsze daje w kość, w sypkim świeżym śniegu jest jeszcze zabawniej niż zwykle 😂.
 

I po co było się męczyć, skoro widoków zero? 😃 Nawet wieżę widać dopiero z bliska.
Montujemy się we wiacie pod wieżą, trochę wcześnie ale można za to gotować do oporu.
Po nas przychodzą jeszcze Czesi z pierdzącą hałaśliwie przy paleniu kuchenką benzynową. Odwdzięczam im się w nocy wesoło chrapiąc 😁.

Niedziela rano - wyspani i wesolutcy, gotowi do wyjścia:
Bez kombinowania schodzimy do czerwonego i dalej przez Tiszinę i Hubertkę schodzimy do Bilego Potoku i dalej do Hejnic.
Już śnieg zaczyna zanikać - za chwilę Hejnice:
Ps - jeszcze było śmiesznie, kiedy już na dole się zorientowałem, że miałem cały czas od poprzedniego dnia podpiętki rakiety ustawione w pozycji "podchodzenie" i coś mi się niewygodnie dlatego szło 😁