niedziela, 4 listopada 2018

Rund um Hohe Eule

Góry Sowie

listopad, 2018



Było kilka dni wolnych i jeden  z nich udało się przeznaczyć na mały wypadzik w moje - jak się okazuje - bliskie Góry Sowie. Jechałem coś koło ledwo 2,5 godziny i niedługo po niewidocznym w ogóle we mgle wschodzie słońca byłem na miejscu. 
Początek pętli ustaliłem w Rościszewie. Jego głęboka dolina oferuje podejście na szczyt Wielkiej Sowy w wymiarze 666 metrów, a nie jakieś słabe 300 (z Przełęczy Walimskiej lub z Przełęczy Sokolej) albo 380 z Przełęczy Jugowskiej. Nawet podejście z Walimia ma ponad 100 metrów mniej. 
Przejście traski miało też być równocześnie testem dla nowo kupionych butów Asolo. Ledwo ruszyłem, już zonk! Zabrana lustrzanka jest martwa - nie zauważyłem rozładowania akumulatorka. Wszystkie zdjęcia będą zatem z komórki, zobaczymy jak sobie w tej roli poradzi. 
Jest wilgotno i bardzo mgliście, trochę mnie to martwi bo prognoza była znacznie bardziej optymistyczna. 
Przez Lasocin, dolinką potoku wchodzę w granice Parku Krajobrazowego.
Na początek łagodne podejście leśną drogą do rozdroża zwanego Stara Jodła. Stąd z wiązką szlaków do kolejnego rozdroża robię wysokość.
I tu zaczyna się naprawdę stromy odcinek na Młyńsko czy może, jak na innych mapach, Młynisko /777/. Mgła jest jeszcze bardziej gęsta i jest trochę ponuro. 
Potem następny stromy odcinek po krótkotrwałym wypłaszczeniu i na stokówce odwracam się a tam...światło nieśmiało zaczyna przebijać się przez opar. 

 A im wyżej, tym lepiej - oto widzę już nad sobą błękitne niebo. Powyżej 850-900 metrów robi się pięknie.
Jeszcze jedna stromizna i wychodzę na szczyt! Były tylko dwie osoby, z których jedna zaraz poszła. Sytuacja tutaj niespotykana w ładny dzień. No tak, ale to było dopiero około dziewiątej trzydzieści.
Wieża nie była otwarta, ale jak się potem okazało, i tak nie miałoby sensu na nią wchodzić. Przez cały mój pobyt chmury trochę opadły ale z pewnością nie poniżej 700-800 metrów.
Z powodu wiatru robi mi się po jakimś śniadaniowym czasie zimno w dłonie i ruszam dalej głównym grzbietem. To pamiątki po uprzednich opadach.
Aha, no właśnie: w ten oto sposób buty przeszły swój chrzest bojowy w kałużach, błocie i mokrych liściach...
Na zejściu na Kozie Siodło pojawiają się nieliczni turyści. Moja marszruta prowadzi teraz szlakiem żółtym do nieczynnego schroniska Sowa (Eulenbaude). Kiedyś je odwiedziłem, jak jeszcze było czynne. Ale przecież dziwnym trafem nigdy nie zawędrowałem do schroniska Orzeł (Bismarckbaude), przynajmniej nie pamiętam takiej sytuacji. Dziś mogę to wreszcie nadrobić. Schodząc do schroniska znów zagłębiam się nieco we mgle. Jednak po czasie spędzonym nad
 wychodzę przed budynek i stwierdzam, że wiatr rozgonił trochę chmur.
Na ścieżce pozwalającej na krótkie wejście na szczyt Wielkiej Sowy pojawia się już dużo ludzi. Dla mnie to sygnał, żeby ruszać dalej. Koło obelisku Wiesena skręcam na szlak narciarski. 
Tutaj świetnie widać gdzie był pułap chmur czy mgły, w każdym razie pary wodnej - widoczna góra z masztem to Sokół, 862m npm.
Nietypowym fioletowym szlakiem Srebrną Drogą powróciłem prawie pod główny grzbiet. 
Listopad? Really?

Jeszcze trochę wysiłku pod górę i przekraczam Rozdroże między Sowami.
Teraz zejście niebieskim szlakiem przez Wroniec - na Przełęcz Walimską. 
Mam okazję przypomnieć sobie ten szlak, którym też kiedyś podchodziłem. 
Tutaj nie jest tak stromo, ale za to błotniście - jeszcze bardziej.
Mijam jeszcze jakieś grupki podchodzące a mnie wyprzedza zjeżdżający szybko rowerzysta.
Na szosie piękne słońce, ale w oddali już widzę tunel z drzew wypełniony znów wilgotnym oparem mgły. Żeby w tak niskich górkach była tak zmienna aura...
Brrr, ten odcinek zielonego szlaku szosą we mgle a później polną drogą przez Górę Marii i Kuźnicę daje mi psychicznie w kość. A jeszcze parę chwil temu stałem w słońcu na głównym grzbiecie!

Nagłe spotkanie we mgle:
Czerwonym szlakiem od Kuźnicy wspinam się kawałek do obelisku Rudolfa Thiele. Tutaj gdzieś powinna być interesująca mnie ścieżka. Jest trochę "zamaskowana" leżącymi konarami, ale znajduję ją bez problemów i trochę podług własnego poczucia kierunku a potem wg dżipiesa docieram do Skały Niedźwiedzia
W zasadzie sprzeciwiam się nadużywaniu słowa "magiczne" ale tym razem jego użycie byłoby w pełni uzasadnione ze względu na wygląd wilgotnych, omszałych głazów w wiszącej mgle. Brakuje tylko wyłaniającego się Herna.  




Woda skraplająca się na liściach kapie teraz bezustannie, zupełnie jakby padał rzęsisty deszcz.
Przez las schodzę w poszukiwaniu ścieżki z zielonym szlakiem. Dróżka omija Pisaną z prawej strony i schodzi do bocznej drogi. Nareszcie, bo już w tej mgle byłem cały otępiały.
Nagle taki widok, co to? Tryfid jakiś, czy co? 😃
We wsi ławeczki, robię ostatni krótki postój na gryza. Sorry Gregory, będziemy kończyć:
Na koniec przez wieś wróciłem do miejsca postoju. Takie jednodniówki są bardzo fajne. 
Chciałem, żeby było co najmniej 1 km podejść i udało się: wyszło ponad 1200 metrów.
A i zdjęcia jak na komórkę nie takie złe, może to dzięki obiektywowi Leica ;-) Ale co się nanosiłem aparatu, obiektywów i statywu to moje :-D Można się uśmiać. Za to buciory zdały egzamin na szóstkę!