niedziela, 25 lipca 2010

Z Myślenic z własnym Hotelem

Beskid Wyspowy


2010, lipiec





Ze znajomymi Pana Malinowskiego w liczbie trzech umówiliśmy się w Myślenicach.
Zaczynamy w pięć osób trasę od wizyty w sklepie przy czerwonym Małym Szlaku Beskidzkim.
Po chwili motania się w miasteczku przechodzimy przez most na Zarabie i stamtąd już pod górę stokami Uklejnej, pierwszej górki tego wypadu.
Morale osłabia trochę siąpiący deszcz, ale za to mamy możliwość podziwiania połyskliwych ciałek salamander, które tłumnie wypełzają na ścieżkę.
(foto moje z innej wycieczki)

Szlak wiedzie na tym odcinku (około 11-12 km)  takimi mało konkretnymi miejscami i jest trochę nudny, szczególnie widziany spod kaptura.
Ten etap kończymy w schronisku na Kudłaczach. Pogoda się tu poprawia, odpoczynek podnosi morale, jest git.

Posileni, napojeni i "odpocznieni" wychodzimy na dalszy ciąg grzbietowego szlaku, przez Trzy kopce dostajemy się na szczyt Lubomira /904/. Wg niektórych to ma być niby najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, jednak ja stoję na stanowisku oficjalnie geograficznym, że Pasmo Lubomira należy do Beskidu Wyspowego.

Na Lubomirze odbijamy łychę i zastanawiamy się, w którą stronę ruszyć teraz? Na Ciecień, czy w stronę Śnieżnicy?
Wybieramy  kierunek drugi i schodzimy do szosy w Węglówce. Naszą trasę tego dnia kończymy rozbiciem namiotów w tym mojego Mountain Hotel i rozpaleniem ogniska jakoś w okolicy Wierzbanowskiej Góry /778/ (nie pamiętam, przed czy za nią). 
Sprzed ogniska przegania nas wieczorem kolejny deszcz, który podstępnie zaszedł nas z boku.


Rano śniadanko, na mokrej  trawie smakuje najlepiej 😄. 
Jest mokro i błotniście, idziemy taplając się w błocie i chyba przez to zamiast na szlak na Dzielec za szosą skręcamy gdzieś w bok na pola i wychodzimy na rubieże Kasiny Wielkiej.
Jak niepyszni nadrabiamy drogi przez Kasinę i wracamy do szlaku w rejonie dolnej stacji wyciągu.
Odpuszczamy sobie krążenie niebieskim i wdrapujemy się stromo pod linią wyciągu.
Od górnej stacji wyciągu jeszcze ostatni wysiłek i stajemy razem na szczycie Śnieżnicy /1007/.
Pozostaje zejść w dół. Mijamy połączenie szlaków i schodzimy na Przełęcz Gruszowiec. Tutaj swoje podwoje otwiera Bar pod Cyckiem. Teraz można zaszaleć - tu wszystko jest tanie i dobre,...bo tanie 😄.

Po wielkiej wyżerce czeka nas teraz strome podejście na Ćwilin.
Idziemy ospale i powoli. Wyjście trwało żałośnie długo. Po wejściu na szczyt nie wiem dlaczego nie zdecydowaliśmy się na nim zostać, chyba ze względu na brak wody. 
Schodzimy w stronę Jurkowa i rozbijamy się nieopodal szlaku na łąkach ponad Jurkowem, obok jakiegoś ministrumyczka.


Rano schodzimy do Jurkowa.
Gdzieś tam zjedliśmy lanczyk, podejrzewam,że w Baranówce. A tak, na pewno tam, bo pamiętam, wychodząc zostawiłem kije trekkingowe, po które musiałem się cofać kilkaset metrów...
Mozolnie zmierzamy na Mogielicę, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.
(To będzie ostatni z mojej prywatnej listy najwyższych szczytów trzydziestu pasm górskich w Polsce - w rozbiciu na Tatry Wysokie i Zachodnie oraz Pieniny i Małe Pieniny).

Idzie mi się słabo, jakoś nie czuję natchnienia. Po tabliczkowym czasie albo i lepiej staję wspólnie z Piotrem na szczycie. Mogielica, 1170m npm.

Wchodzimy na wieżę i czekamy na pozostałą część grupy.Potem schodzimy na Halę Stumorgową, jest trochę widoczków chociaż jest to typowy u nas lipcowy zachmurzony dzień.
Kontynuujemy schodzenie niebieskim szlakiem na przełęcz Przysłopek i do szosy w Szczawie-Gryblówka. Niestety, nie zanosi się na żaden autobus, więc idziemy pieszo szosą kosztując asfaltingu.
Kończymy po kilku kilometrach na Przysłopie Lubomierskim i pakujemy się do najbliższego busa. Tak kończymy tę wycieczkę, tym razem szczęśliwie nie zmoczeni deszczykiem.


(Niestety, z tego wyjazdu nie posiadam własnych zdjęć a od Piotra nie mogę się doprosić)

niedziela, 18 lipca 2010

Karpniki w przerwie radioterapii

Rudawy Janowickie


2010, lipiec




Karpniki stały się naszym kilkudniowym wytchnieniem pomiędzy turami radioterapii córki. 

Znalazłem pewien postkolonijny obiekt z niedrogimi noclegami. Szwendaliśmy się nieco po samych Karpnikach.





zamek w Karpnikach jeszcze w remoncie



I ruina kościoła


Zaplanowałem wycieczkę na następny dzień po Rudawach. Z uwagi na osłabienie pacjentki-rekonwalescentki  trasa nie mogła być długa, powinna być głównie w lesie i mieliśmy iść powolutku z częstymi postojami.
Wyszliśmy z Karpników w kierunku wschodnim ścieżką bez szlaku, tak, aby dojść do szlaków niebieskiego z czerwonym, w okolicy Rozdroża pod Jańską Górą. Tak się udało, chociaż może nie od razu i na wprost :-)






Kroki kierujemy pod Lwią Górę 718/, na którą wyłażę po skałach.  

Następnie zakręcamy ku północy kierując się na Suchą Górę /610/ i do Zamku Bolczów.



 Po drodze oczywiście skałka Piec








Po zejściu zielonym szlakiem do doliny robimy postój obiadowo-zupkowy


Po przerwie kontynuujemy wygodnym zielonym szlakiem do Rozdroża pod Jańską Górą i dalej na Przełęcz Karpnicką. Stąd szosą wróciliśmy do Karpnik.

Korzystając z ładnej pogody mogliśmy powycieczkować również w kolejny dzień.
Tym razem wybrałem klasykę gatunku w Rudawach, mianowicie Sokoliki.
Podeszliśmy na luzie do Szwajcarki.
Stąd spacerkiem podeszliśmy na Krzyżną Górę /653/. W lesie nieopodal schronili się przed upałem młodzi "łojanci" i raczyli się umieszaną z sokiem wódeczką :-).
Potem powrót do przełęczy i weszliśmy również na Sokolik /643/:







To tyle krótkiego relaksu, trzeba było wracać do szpitalnej codzienności.
Z wyjazdu dzieci do dzisiaj pamiętają głównie...żaby 😁, których mnóstwo było na terenie naszego "Krokusa". Aha i ślimaki bez skorupy 😁