Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beskid Sądecki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beskid Sądecki. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 maja 2024

Ultra pod prąd

 Pieniny+Beskid Sądecki


2024, kwiecień


Madre mia!! Nareszcie! Minęły miesiące od ostatniego łażenia. Ten rok jest wybitnie niełaskawy pod względem górskich wypadów. Ciągle coś wyskakuje i przeszkadza. Spojrzałem na bli-blo i znalazłem wyjazd do Szczawnicy. Miał to być zarazem powrót w Beskidy, za którymi jeszcze bardziej się stęskniłem niż za Sudetami. Miało być lajtowo, bo spadek formy czułem aż w ostatnim ścięgnie i nitce mięśnia. Zatem zrezygnowałem z noszenia zwykłego zestawu z kuchnią, materacem, namiotem. Tyle tytułem wstępu i usprawiedliwienia. 

Przejazd upłynął w wyjątkowo miłej atmosferze a na dodatek wieźliśmy ze sobą króliczki (!) w podróż do nowej właścicielki w Myślenicach.  W Szczawnicy wylądowaliśmy akurat żebym zdążył zjeść spóźnioną zupkę cebulową i ruszać w trasę.

Podejście zaczyna się zaraz za Grajcarkiem i było to jedno z najbardziej bolesnych 270 metrów w karierze. Wyszła na jaw cała moja gnuśność i kompletny upadek formy.  Ledwo wylazłem nad pierwsze dachy, musiałem się zatrzymać.
I tak krok za krokiem, zadyszka za zadyszką wyszedłem na Palenicę /722/.

W nagrodę zobaczyłem zachód za Pieninami Właściwymi
Chłodny wiatr sprawiał, że nie było żal się zbierać. Mi droga wypadała w przeciwną do zachodu stronę, najpierw na Szafranówkę /742/ i dalej wzdłuż granicy znanym szlakiem. Teraz szło się już lepiej ale nie byłem w stanie rozwinąć zwykłej prędkości. Przy bacówce pod Wysokim Wierchem zrobiłem krótką pauzę na złapanie tchu przed ostatnimi kilometrami. 

Czekał mnie jeszcze wieczór w schronisku Pod Durbaszką. Posiedziałem w samotności i poczytałem...

Tymczasem rano na śniadaniu okazało się, że jest tłoczno, gwarno, mnóstwo zaaferowanych ludzi. Czerwone polary goprowców, podekscytowani wolontariusze, sterty napojów i jedzenia poustawiane gdzie bądź. W takiej atmosferze zjadłem zamówione śniadanie - jak zwykle obfite w tym schronisku - i jak najszybciej ewakuowałem się z tego miejsca. Ale...od przyczyny owego zamieszania nie miałem szansy uciec, zmierzała do mnie wielkimi krokami. Tuż przed schroniskiem zobaczyłem pierwszych truchtających. Po wejściu na grzbiet koło szczytu Durbaszki /934/ zacząłem iść na wschód a z przeciwka biegły ku mnie kolejne zastępy uczestników Pieniny Ultra-Trail. Ale to był dopiero początek, na razie biegły pojedyncze osoby albo po kilka naraz. Przez Borsuczyny /939/ dotarłem do rozdroża przed Wysoką i tutaj to już był po prostu tłum, nieprzerwany strumień ludzi. 
Uciekłem na Wysokie Skałki /1050/ ale tylko na chwilę, bo strasznie piździło na tym czubeczku.
Na trawersie szczytu ciągłe przepuszczanie tłumu idących już a nie biegnących. Rozchodzone błoto utrudniało poruszanie się  na wąskiej ścieżynce. Postanowiłem odpocząć na jednej z polanek i przy okazji poczekać do końca tego węża.
Wyglądało na to, że główny ruch minął.
Można się kupić na przyrodzie. Kijanki już niemal gotowe, aby skolonizować kałużę 

Dalej na wschód było niby mniej ludzi, przemykały małe grupki maruderów...ale na Przełęczy Rozdziela zaczęło się na nowo, jakby kolejna fala, z innej trasy pewnie. Tu spotkałem kolegę z dawnego forum, Miedzia biegnącego z nurtem wyścigu. 
Na szczycie Szczob /920/ - nadal sporo ludzi. Na Przełęczy Obidza /931/ - skrzyżowanie tras i jeszcze więcej uczestników. Ja odbiłem na lewo aby zahaczyć o Radziejową. Tu wreszcie potok biegaczy i "biegaczy" skończył się. 
No to może chwila podsumowania. Nie powiem, żeby mi się podobało chodzenie w takich okolicznościach ale oczywiście wiem, ze moja wizja gór różni się od innych. Każda grupa powinna znaleźć swoje miejsce w poszanowaniu praw innych. Tym niemniej może tak ogromna liczba uczestników powinna być jednak jakoś limitowana. 
Natomiast nie mogę zaakceptować tego czegoś, leżącego wszędzie na trasie:
I nie, nie widziałem, żeby Organizatorzy coś z tym robili.
Wróćmy na Radziejową /1266/. Pojawiły się tu resztki śniegu. 
Ale znacznie ciekawsze było spotkanie z pewną panią w koronkach. 
Wyglądała na panią głuszcową szukającą miejsca na złożenie jajka. Starałem się pani nie przeszkadzać.
Wróciłem na Obidzę i przyszedł czas na obiad w znanej Bacówce na Obidzy. Akurat rozpadało się solidnie, więc spokojnie i długo posiedziałem, posłuchałem opowieści biegaczy z trasy. Szczególnie tych "odpadniętych".  Jak wynikało z opowieści, przyczyny odpadnięć są złożone, często paranormalne i niezależne od właściciela odpadnięcia. 
No nic, trzeba przecież w końcu iść, czeka mnie wreszcie największa atrakcja tego wyjazdu, można powiedzieć, clue. 

Deszcz zamarł, wyścig się skończył, szlaki opustoszały. W wilgotnym lesie podszedłem niespiesznie na Eliaszówkę /1023/.



Nie spędziłem tutaj wiele czasu i poszedłem dalej. Po krótkim motaniu się trafiłem na właściwą ścieżkę i doszedłem na Magóry.
W Chacie w tym momencie nikogo nie było. Posiedziałem z pół godziny i pojawił się Gospodarz.
Muszę powiedzieć jedno: uwielbiam takie klimaty, chyba zostało mi to po Bułgarii: lekko gburowaty Gospodarz, którego  trzeba obłaskawić, zdanie się na innego człowieka, nie jest istotne twoje konto, lecz może...twoja empatia? 
Cudowny bimberek 80% załatwił wszelkie problemy. Nie byłem od dawien dawna w takim miejscu, które przywołało by styl i klimat dawnych schronisk. Może trzeba się wstrzymać z oficjalnymi pochwałami, żeby zachować ten  zakątek takim, jakim jest?

 Wyspany i świeżutki  uderzyłem dalej grzbietem na wschód. Przykre, że niemal nic nie pamiętałem sprzed kilku raptem lat. Chyba człowiek głupieje na starość. 
Mokry zlądowałem w Piwnicznej. Była czynna jakaś miejscówka pod Kasztanem. Było mi sucho a w barze na rogu znalazła się kawa.
Jeszcze trochę oczekiwania na stacyjce i to było zakończenie imprezy. Co tu można podsumować? Czasem wystarczy bardzo niewiele, żeby  przez chwilę poczuć się znów szczęśliwym. Banał. Ale prawda.

sobota, 13 sierpnia 2022

GSB na 53 cz.3 Beskid Sądecki

 Beskid Sądecki


2022, sierpień


Wyjście z Mochnaczki było jak tępe walnięcie obuchem w łeb. Upał i znów podejście. Wracamy do: "W przytłaczającym, obezwładniającym upale ruszyłem mozolnie pod górę". Cóż, dokładnie tak i nie inaczej. Jak od wielu dni, wysokości bezwzględne nie robią wrażenia, ale 250 czy 300 metrów w górę to zwykle jest to samo - jak zawsze. Pierwszy szczyt w tym paśmie to oczywiście Huzary /864/.Taki tam leśny prztyczek, na którym byliśmy rodzinnie rok temu.

Świetnie się czuję w cywilizacji, w Krynicy w szczególności. Tak sobie myślałem, że jak dojdę do Krynicy, to dalej będzie z górki, bo już wszystko znam. Jak się okazało, to nie był mądry pomysł. Ale po kolei, na razie poszedłem sobie na kawkę w centrum. Kawka okazała się droższa niż nocleg ;-) Po drodze do GOPRówki dokupiłem sobie w obuwniczym wkładki do butów, bo moje Asolaczki nie grzeszą zbytnią miękkością i amortyzacją.

Także i tędy wiedzie szlak, środkiem promenady:Po prysznicu z przyjemnością oddałem się błogiemu lenistwu. Porozmawiałem z koleżanką z pokoju, pogadałem z pełniącym dyżur goprowcem, coś tam zjadłem. I odlot w ramiona Morfeusza XD (ale nie tego z Matrixa).

Dzień 8. 26km +1113m (dane wg mapy.cz)

Znowu dostałem trzy jajeczka, tym razem od współlokatorki. Pychotka. Wyjście na traskę, dzisiaj ma podobno gdzieś tam padać, nic na to nie wskazuje. W dole Krynica-Zdrój a za plecami Holica.Przejście za Czarny Potok i podejście na polanę, z której już widać zabudowę na szczycie:Trochę walki na podejściu w lesie i wylazłem na Diabelski Kamień:

Bajzlowaty jak zwykle widok z Jaworzyny, rzuca się w oczy oczywiście Lackowa 
Na Jaworzynie Krynickiej /1114/ spotkałem Ninę z Pomorza idącą GSB już sporo dni, z przerwą zdrowotną po kontuzji, znaną mi z fb - w pewnym sensie postać medialną, bo wielu ludzi obserwowało Jej wpisy z przejścia. Nie dziwię się, bo to bardzo ciekawa osoba. Ponieważ zwykle staram się być w opozycji i pod prąd, zagrałem rolę diaboła w kontrze do anielskiego image (Ja)Niny:
Mimo wielkiej komerchy tu, na szczycie Jaworzyny, niezwykle porządnie zostałem potraktowany w Gospodzie. Właściciel przyniósł mi nawet osobiście wodę z kranu :-)
Dalszą trasę przez Runek /1080/ i pozostałe szczyty na trasie pamiętałem dosyć dobrze. Tym bardziej niestety mi się dłużyło. Nagle, około kilometra do schroniska, zaczęło lać
Spokojnie usiadłem na "poboczu", wiadomo, wypada się i będzie ok. No i po co straszyli tyle w prognozie pogody? Przeca już się wypadało. Dojście do schroniska na Hali Łabowskiej.
W schronisku odpocząłem, zjadłem, popatrzyłem przez okno. Za oknem, hmm, przewalały się jakieś chmurzyska, ale wyglądało na to, iż opady się skończyły a słyszalne czasem odległe grzmoty oddalają się coraz bardziej. No to poszedłem dalej. Gdzieś tak w okolicach Czarciego Kamienia znowu pogrzmiało i popadało. Przeczekałem. Potem, za Wierchem nad Kamieniem, zaczyna się taka dłuuga polana. I tam właśnie obejrzałem się za siebie...i zobaczyłem ciemnogranatową potworną chmurę, która zbliżała się błyskawicznie jak nadciągający pełnym pędem wieloryb, chcący mnie połknąć. Zdążyłem tylko wbiec do najbliższego języka lasu, wyszarpnąć tropik i zacząć go zahaczać o przypadkowe gałęzie. Sypnęło gradem. Zaczęły się bliskie grzmoty. Usiadłem na płachcie z plecakiem instynktownie starając się trzymać nisko głowę :-) jakby to miało coś dać. Po pewnym czasie grad przeszedł w deszcz a pioruny nasiliły się. Woda zaczęła mi spływać ze źle napiętego tropiku prosto na tyłek. Walące pioruny nie zachęcały do wstania i poprawiania tropiku. Zrobiłem to dopiero po jakimś czasie, kiedy najgorszy moment minął. Potem już tylko lało jak z cebra, ale dosłownie, widziałem lecące nieprzerwanie strumienie wody. Zacząłem marznąć bo temperatura mocno spadła. Ale przecież niosłem ze sobą palnik i garnek - zrobiłem sobie kawę na rozgrzewkę. Potem sprawdziłem zegar - spędziłem tutaj około dwóch godzin! Nawet tego nie odczułem.
Wreszcie mogłem opuścić kryjówkę.
Po drodze dogoniła mnie rowerowa wycieczka Słowaków, niesamowicie umazanych błotem. Jeszcze kilka kilometrów i mogłem się relaksować i objadać w Cyrli.
Przez stracone dwie godziny nie było już mowy o schodzeniu do Rytra tak jak chciałem pierwotnie, chociaż gdzieś tam sobie myślałem nawet o Kordowcu. Tymczasem wyszedłem w sumie obronną ręką z opresji, musiałem tylko podsuszyć tropik. Żeby to uczcić zrobiłem wyjątek dla małego piwka. Najedzony, wykąpany i wysuszony zaległem z książką ze schroniskowej (obszernej) biblioteczki.

Dzień 9. 34km +1400m (dane wg mapy.cz)
Następny poranek był niezwykle wilgotny. Bez śniadania poszedłem w trasę, bo bar nie był jeszcze czynny a ja nie miałem nic ze sobą.

Zejście do Rytra zajęło mi więcej czasu niż sądziłem. Poszedłem zaszaleć w spożywczaku. Śniadanko zjadłem na ławeczce w ładnym miejscu, zrobiło się pięknie. Mogłem zacząć podejście na Kordowiec. Po drodze widoki ze stoku w głąb doliny Popradu z widoczną Piwniczną.
A po drugiej stronie grzbietu biały kompleks budynków to Perła Południa, gdzie spędziliśmy tak fajowe wakacje kilka lat wstecz.  https://mojasciezkawgory.blogspot.com/2018/08/pera.html
Minąłem chatkę z bardzo kontaktową staruszką :-)
Niepostrzeżenie zrobiło się tradycyjnie upalnie.
Po wyjściu na Niemcową /1001/ (lub Trześniowy Groń, bo mapy nie mogą się w zdecydować) musiałem zrobić mały postój
Po wyjściu na grzbiet wędrówka robi się mniej uciążliwa. Podejście na Wielki Rogacz /1182/ też nie jest bardzo męczące. Gorzej będzie na Radziejowej. Na chwilę pojawiły się Tatry
Podejście na Radziejową /1266/, najwyższy szczyt pasma, potrafi dać w kość. Nie jest długie lecz intensywne. Zaimponowała mi tam zjeżdżająca po tych nieszczęsnych kamlotach rowerzystka.
Dalsze przejście grzbietem jest całkiem  przyjemne. Widok na Przehybę.
W schronisku jak zwykle mają pomidorówkę - nie było problemu z wyborem.
Ciąg dalszy grzbietu znam dobrze, jest przyzwoity do Przysłopów (przełęcz i wioska)
Ale dalej to bezsensowne podejście na Przysłop (szczyt) i Dzwonkówkę...tylko po to, żeby było stromiej na zejściu do Krościenka. Trochę te męczarnie wynagrodziły mi widoki na przecudne Pieniny
Po zejściu do Krościenka rozpocząłem poszukiwania noclegu, niestety, był to początek długiego weekendu i z miejscami było bardzo krucho. Podzwoniłem tu i ówdzie, przeszedłem całą ulicę "Karola Wojtyły - papieża" (dosłownie taka nazwa!) i spocząłem w Karczmie Stajkowa na kolację i polepszenie nastroju. Udało mi się znaleźć niedrogi pokoik na jedną noc u pani Anny i to całkiem blisko od szlaku. W pakiecie otrzymałem również moją ulubioną Kingę Pekińską, pardon, Pienińską
Nogi mnie już bolały niemiłosiernie i myślałem o zrobieniu jakiegoś lajtowego dnia, na przykład z podejściem tylko na Lubań i noclegiem na słynnej bazie namiotowej? Nie wiedziałem jeszcze, że natura rozwiąże te dylematy za mnie. Po umyciu się zdążyłem ledwo przyłożyć głowę do poduszki i zasnąłem.

Dzień 10. 2km

Rano za oknem było szaro i mokro. Sprawdziłem prognozę pogody na ten dzień - deszcz, potem krótka przerwa około obiadu i znowu deszcz do późnej nocy. Nie było sensu kopać się z koniem, pogodowym rumakiem, a w tym przypadku raczej szkapą. Miałem przez chwilę jakiś przebłysk pomysłu, że można niby iść nocą...ale cóż, rozsądek zwyciężył.

Znowu kilka telefonów - nawet byłem skłonny wydać więcej niż zwykle, ale nie było nic! Nagle ktoś oddzwania z numeru, który poprzednio nie odbierał. To był pan Grzegorz z Zajazdu Sokolica. Zaprasza mnie do wolnej jedynki, w cenie również śniadanie. Cena nie jest z kategorii "kwatery prywatne" ale warunki okazały się również z wyższej półki. W ten sposób zacząłem mój dzień wypoczynkowy, na śniadanie zakupiłem w kiosku klej . 

Przyda się również do naprawy kijka BD, którego rękojeść mi się rozpadła już drugiego dnia na trasie, o czym zapomniałem wspomnieć w części o Bieszczadach. To nowa wiata na trasie Velo Dunajec, spać tutaj byłoby słabo.W momencie, gdy przechodziłem przez most na Dunajcu, lunęło. Przypomniała mi się nasza chciałoby się rzec pradawna wycieczka Bandyckiej Trójki, która zaczęła się właśnie w tym miejscu. https://mojasciezkawgory.blogspot.com/2006/11/beskidzki-beskid-bandycka-trojka.html Gdzie te czasy i co robią teraz ci kumple..?

Resztę dnia spędziłem po gorczańskiej stronie rzeki dlatego ---> przenosimy się do części czwartej.

piątek, 31 lipca 2020

Znów rodzinnie w Beskidy - świecka tradycja

Beskid Sądecki, Beskid Niski


2020, lipiec



Rok 2020 nie rozpieszcza nas jak dotąd. Dobrze zatem, że pojawiła się możliwość skorzystania z ciekawej oferty i detaszować się do Czarnego Potoku koło Krynicy-Zdrój.
Nie mam w tym roku woli i weny by dużo się rozpisywać, więc ograniczę się do wyliczenia miejsc, które odwiedziliśmy z krótkim komentarzem.
Pierwszy dzień, przyjazdowy, poświęciliśmy tylko na krótki spacer w głąb dolinki, za to w poniedziałek była już wycieczka pełną gębą. 
Na pierwszym podejściu na Przełęcz Krzyżową dostałem zadyszki, brak formy uwidocznił się znacząco.
Z przełęczy poszliśmy na Górę Krzyżową /812/. Rozciąga się stąd przyzwoity widok na wschód.
Zejście w stronę Krynicy niebieskim i żółtym szlakiem przebiega nieco inaczej, niż na mapach. W każdym razie po przejściu w rejonie poczty zaczęliśmy podejście na stoki Góry Parkowej, po drodze zahaczając o atrakcje Parku Zdrojowego, a to np Staw Łabędzi.
Po drodze dalej na Źródełku Bocianim spotykaliśmy śpiewaka, raczącego się śniadaniem. Zaznaczam, że śpiewakiem nie był Kiepura, znany bywalec Krynicy-Zdrój.
Góra Parkowa /742/ przywitała nas większą ilością turystów i kuracjuszy, więc prawie się tam nie zatrzymywaliśmy, tylko poszliśmy dalej. Po drodze jest odboczka do Źródełka Miłości z ciekawą żelazistą wodą. Dalej doszliśmy do ul. Kazimierza Pułaskiego, za którą zaczyna się chwilami wymagające podejście na Huzary. Jeszcze odbicie w prawo na zielony szlak i można za chwilkę cieszyć się z najwyższego punktu naszej wycieczki: Huzary /864/.
Zeszliśmy czerwonym do centrum, gdzie zjedliśmy coś włoskiego a po tym wzmocnieniu wróciliśmy do nas zielonym szlakiem im. Wincentego Pola.
We wtorek postanowiłem zrobić trasę okrążającą w pewien sposób Dolinę Czarnego Potoku. Zaczynamy znów od wejścia na Przełęcz Krzyżową ale tym razem skręcamy w lewo, na grzbiet doprowadzający na Drabiakówkę /892/.  
Po drodze wybudowano kolejną jarmarczną atrakcję, wieżę widokową ze ścieżką tzw w koronach drzew. Takie tematy to nie dla mnie niestety, zwłaszcza, że bardzo podobne widoki są po drodze albo z Góry Krzyżowej, zarówno w stronę Jaworzyny jak i w stronę Lackowej.
My ominęliśmy to miejsce i przeszliśmy do Przysłopu /941/ a potem stokiem Czubakowskiej:
Dalej prosto na Jaworzynę Krynicką /1114/, po drodze jak widać pogoda się zlasowała.
Na szczęście było to chwilowe i przelotne i po wizycie w gospodzie mogliśmy na zejściu znów cieszyć się ładnym popołudniem.
Coś tam zamotali ze szlakiem zielonym robiąc infrastrukturę narciarską - szlakowskaz leżał "ćpnięty w krzaczory" a dalszego ciągu zielonego nie mogłem znaleźć za zbiornikiem retencyjnym, więc zeszliśmy po prostu widoczną ścieżką.

W środę wracamy na Jaworzynę, tym razem lotem podniebnym, mimo obaw części uczestników wycieczki. Przechodzimy szlak czerwony w drugą stronę, aż do Runka. Tutaj skręciliśmy w lewo by dotrzeć do Bacówki nad Wierchomlą. Po drodze mamy piękne łąki w pełnym słońcu.
 

 
W schronisku spędziliśmy przydługą chwilę, bo jedno danie nie chciało wyjść z kuchni.
Zmykamy na dół dla odmiany szlakiem rowerowym mijając rezerwat "Żebracze". Zastanawiam się, czy odludna tutejsza ścieżka dydaktyczna nie byłaby dobrym pomysłem na zimę.
W Szczawniku ledwo zdążyłem dogonić i przytrzymać autobus, który zaraz nas powiózł do Krynicy.
Czwartek zaczęliśmy od przerzucenia się do Powroźnika. Wychodzimy na mało chodzony szlak niebieski. Wreszcie pustki na szlaku. 
Powoli wychodziliśmy na Bradowiec /770/. Tutaj zaczynają się pojawiać turyści, bo od stacji narciarskich Tylicz-Ski jest ledwie kilkaset metrów. Ale tego cuda nie wypatrzyli, lecz padł naszym łupem.
Więcej wysiłku kosztuje wydostanie się na Szalone /829/.
Wróciliśmy do Krynicy-Zdrój przez Górę Parkową. Wreszcie czas na relax i wymoczenie nagniotków.
Piątek. Tym razem wycieczka wyjazdowa. 
Dojechaliśmy do Łabowca, stąd ruszyliśmy w głąb doliny. Wycieczka miała dużo przyrodniczych akcentów.
W przepisowym czasie przez zbocza Kobylarki wyszliśmy na Halę Łabowską.
Nie daję odetchnąć i idziemy dalej, na Wierch nad Kamieniem /1084/.
Ale to jeszcze nie koniec! Muszę zobaczyć wychodnię skalną zwaną Czarci Kamień bądź Czarcia Skała. Znajdujemy to miejsce po ok ćwierćkilometrowym odejściu. 
Widoki z wierzchołka skały nad urwiskiem są naprawdę warte nadrobienia drogi.
Panorama z tego miejsca sięga 180 stopni i rozciąga się od Sałaszy w Beskidzie Wyspowym na wschodzie, przez pogórza za Nowym Sączem, przez zachodni jęzor Beskidu Niskiego z pasmem Margonie - Kozie Żebro aż po Lackową i Busov na wschodzie.

Teraz możemy wracać! Zahaczyliśmy jeszcze o schronisko na jakiś drobny kęs i łyk. 
Zejście tą samą drogą w dolinie mogłoby się dłużyć, ale wciąż spotykaliśmy coś nowego. 
Tu np złapana in flagranti para żerdzianek (szewc lub krawiec, nie wiem dokładnie).
W sobotę mieliśmy zrobić dzień wypoczynkowy, bo zapowiadano burze, grad itd itp. Wymyśliłem, że pojedziemy do Tylicza i w miarę możności zrobimy krótszą bądź średnią wycieczkę. Na początek wychodzimy z okolic zdroju Tyliczanki. Beskidzkoniskie klimaty wciąż zachwycają...
Podchodzimy między stokami Łanu a Beskidu.
Po minięciu stada agresywnych byków, na szczęście za elektropastuchem, weszliśmy w naprawdę mało uczęszczany rejon. Po drodze mogliśmy zaobserwować życie pleniące się na łąkach i w kałużach, istne królestwo bioróżnorodności. Świetna była np. wylęgarnia zaskrońców, młode pełzały i pływały dosłownie co kilka kroków.
Ponieważ pogoda nie psuła się nadal, poszliśmy do granicy. Zawracamy?
Doszliśmy do zgodnego wniosku - idziemy dalej. Kierunek skrzyżowanie szlaków. Trochę BN-błota po drodze.
Po krótkim ostrym podejściu wychodzimy na Dzielec /793/.
Zeszliśmy z powrotem znów stokami Łanu, po drodze piękne rozległe łąki.
Coś tam się wyłaniać zaczyna...
No i oto para nierozłączna, Lackowa i Busov...Może by do nich wpaść w odwiedziny?
Coś tam na południu się zbierały, zbierały chmury...I się oczywiście nie uzbierały. Alerty i prognozy najwyraźniej to dupochrony dla decydentów po ubiegłorocznej burzy pod Giewontem, żałosne robienie debili ze społeczeństwa.
Zakończyliśmy lodami w Tyliczu a także sporym łykiem Tyliczanki ze zdroju, super miejscówka na przyszłość (jeśli jakaś nadejdzie).
Wracając zahaczyliśmy jeszcze o byłą cerkiew w Powroźniku. Czad! Okazuje się, że to najstarsza cerkiew w naszych Karpatach. Myślałem, że to ta w Kwiatoniu, którą odwiedziłem (temat mnie nigdy nie interesił jakoś). 
Zakrystia była najwcześniejszą częścią z 1600 roku, do której potem dokulano resztę.
A ta "reszta" to większość cerkwi z co najmniej 1604, która została później połączona z dawną kaplicą w jedną całość. Niezwykły przykład architektury efemerycznej i mobilnej zarazem.

Niedziela to dzień absolutnie leniwy. Pojechaliśmy odświeżyć wspomnienia z dawnych lat w Wysowej-Zdroju. Obejrzeliśmy stare kąty, zerknęliśmy na miejsce po dawnej bazie namiotowej rzeszowskiego SKPB, gdzie spędziliśmy fajny czas. Obeszliśmy źródełka mineralne, niestety część dawniej dostępnych była nieczynna.
W poniedziałek nie ma "przebacz", system znów nadaje bzdurne ostrzeżenia. Jedziemy na Slovensko. Podejście z Gaboltova, jakoś inaczej to pamiętałem...
Przepięknie jest. A kiedyś jeszcze będzie normalnie.
Jak ja doszedłem do tej ściany lasu nie wiem, szacun wielki dla rodzinki.
Wyjście na Busov to nie w kij dmuchał, bite 600 metrów podejścia.
Wszyscy dali radę, nie ma takiej góry, żeby się nie dało wejść.

Woda w źródełku tak czysta, że żyją w niej kiełże:
BN-mud-storage
Zapowiadane kataklizmy i burze:
Po powrocie do Gaboltova stajemy skonsternowani przed sklepem: żeby wejść, trzeba mieć ze sobą Ruska. Problem solved: zacząłem udawać Ruska, posługując się zwrotami zapamiętanymi z nauczania języka rosyjskiego w latach 80tych. I zakupy zrobione. 
Odbijamy autkiem na Bardejovske Kupele. Miejsce jak z lat 70-tych. Ale skrzyżowane z kapitalizmem. Parking na monetki. Totalny spokój w porównaniu z naszymi kurortami. Jestem w kropce, jak to określić. 
Hotel i pomnik Elżbiety Bawarskiej, znanej jako Sissi, ikony XIX wieku, kontrowersyjnej i niemal mitycznej żony Franciszka Józefa.
W pobliżu deptaku uzdrowiska przebiega długodystansowy szlak Cesta Hrdinov SNP. To moja kolejna już styczność z tym szlakiem, może to dla mnie wróżba na przyszłość?
Centralny Hotel Astoria 
Wtorek.
Będzie dziś wycieczka solo. Zostawiam autko w dolinie Mochnaczki i ruszam na szlak. Mimo zapowiadanych 30 stopni jest rześko, chłodno.
Potem kilometry za kilometrami przez Czerteż itd classics 
Nadeszła kolej na najbardziej zajebiaszcze podejście w Beskidzie Niskim... 
No i po tych mękach i trudach jest:
Gotuję wodę, mała zupka z linii smakowitych wchodzi..Obmyślam zejście na drugą stronę. Okazuje się strzałem w "10". Najpierw przebitka ze stoków Lackowej na północ - czyli Biała Skała. 
Potem, już po wyjściu na cudowne manowce - cały grzbiet:
Zejście do Bielicznej i wydaje się, jakby to już był koniec wycieczki...No jednak nie.
Słońce pali, pić się chce a trzeba iść dalej.

Lackowa zostaje z tyłu.
Za parę kroków Izby. No a ta pięknota ciągle nie chce się odkleić.
W końcu wychodzę na coś jakby betonkę. No niestety, jest jednak pod górę, niedużo, ale jest. W tym słońcu popołudniowym...
Lezę tą drogą kilometr za kilometrem, słońce w pysk, okropność. I ciągle ta Lackowa za plecami, uff...
Doszedłem, zszedłem itd itp.
Zachodzik z naszego hotelu widoczny:
A ostatni dzień przebąblowaliśmy w Krynicy-Zdrój. 
Tyle Beskidów, forma i morale nieco wzrosły ;-)