czwartek, 18 sierpnia 2022

GSB na 53 cz.5 Beskid Żywiecko-Orawski

 Beskid Żywiecko-Orawski



2022, sierpień



Dzień 13. 27km +1750m (dane wg mapy.cz)

Ponieważ dzień miał być długi, wstałem wcześnie i już koło szóstej byłem na szlaku. Jak widać z tytułu, posługuję się już nomenklaturą po odnowieniu regionalizacji. Czy to Beskid Żywiecki, czy Żywiecko-Orawski, nie wpłynęło to nijak na fakt, że należało podejść  te 400 metrów na Naroże /939/. Początkowo szedłem przez las ale pod szczytem Cupla wyszedłem w młodnik. Nagle po lewej, nieopodal ścieżki, w gąszczu młodnika coś...zamruczało. Zamruczało tak jak mruczy coś dużego, kudłatego, nieszczególnie zadowolonego. Przyspieszyłem kroku i zaraz doczepiłem japoński antymisiowy dzwoneczek. 

Dalsze przejście grzbietem było nadspodziewanie męczące. Jednak długość trasy najwyraźniej daje się już we znaki.Grzbietem, grzbietem w dal

Koło Naroża stoi kolejna tablica z odległościami - zostało jeszcze 122,5 km.
Schronisko na Hali Krupowej. Ładnie wygląda ale poza tym nie mam o nim nic dobrego do powiedzenia.
Babia Góra widziana z Policy /1369/ - jeszcze tyle do przejścia. No ale i to się przejdzie.
Chciałem być jak najszybciej na Przełęczy Krowiarki, ponieważ na popołudnie zapowiadali burze. I w sumie byłem tam w dobrym czasie, około trzynastej. Dlatego lekko się wściekłem, kiedy na podejściu na Sokolicę usłyszałem grzmoty burzowe. Stwierdziłem, że idę dalej, najwyżej będę się chował gdzieś w kosówce bo już mam dość tego stresowania się. Na Sokolicy /1367/ grzmoty były już lepiej słyszalne. I wtedy stał się cud - okazało się, że dogoniłem jakąś grupę, która z samozaparciem i determinacja w oczach szła dalej, mamrocząc coś wspólnie. Podszedłem jeszcze bliżej do ostatnich uczestników i słyszę"...teraz i w godzinę śmierci naszej." No to spoko, w takim towarzystwie mogę iść pod pioruny. Albo ich Ponbócek uratuje i mnie razem z nimi, albo będzie grupowa masakra i rozgłos w mediach. No to idziemy. Grupa o dziwo szła bardzo sprawnie. 
Dopiero gdzieś przed Gówniakiem /1617/ przegoniłem ich na jakimś postoju. 
Ale, ale co z tą burza? Otóż nijakiej burzy nie było, to jedna samotna choć ogromna chmura ukształtowała się nad Liptowska Marą i od czasu do czasu pomrukiwała jakby była całą armią chmur:



Najwyższy szczyt na trasie GSB - Babia Góra /1725/:
Cieszę się, ze udało się ją zrobić bez większych problemów. W międzyczasie nadeszła wspominana grupa i jeszcze od nich wydębiłem gruby plaster szynki konserwowej :-)
Po postoju zacząłem zejście zupełnie pustym w tym momencie zachodnim ramieniem
Po zejściu na Przełęcz Brona padłem na murawę jak skoszony kopacz piłki.


Tymczasem zaczęły się zbierać chmury mające być początkiem dla prawdziwej popołudniowej burzy.
Po stromym zejściu do schroniska Markowe Szczawiny nie było jeszcze jakoś strasznie późno, lecz postanowiłem zostać. Byłem zmęczony a niebawem i tak zaczęły się grzmoty i deszcz. Pod wieczór dotarł też Marcin, który rano pozostał przy noclegowej budce. Spałem na dodatkowym łóżku, wyciągniętym spod pryczy :-) ale nie było źle.

Dzień 14. 32,5km +1450m (dane wg mapy.cz)
Dzień miał być ładny i bez burz. Wstałem jednak i tak wcześnie, jeszcze przed otwarciem baru, żeby tylko zjeść kawałek chleba i wyjść. 
W lesie było bardzo wilgotno w porównaniu z innymi dniami.
Ale szybko robiło się coraz to cieplej.
Już na Mędralowej /1169/ byłem lekko zagotowany.
A w Bazie Głuchaczki dałem sobie czas na kompot i pogaduszki z bazowymi chłopakami. Chcieli mnie namówić na pozostanie na nocleg ;-)
Właściwie znów można by wrócić do frazy z początku trasy, tej z obezwładniającym upałem...
Najbliższy większy postój dopiero zdarzył się na Przełęczy Glinne /809/
w słowackim sklepiku poniżej przełęczy zasiadłem przy stole na kawę i radlera.
Tymczasem dostałem sms od ekipy Krutulów, którzy są w pobliżu i chcą się spotkać! Nie wyglądało na to, że uda nam się zgrać, a tu proszę. Mamy się zobaczyć na Hali Miziowej, więc nie ma co czekać, tylko znów wyruszyć "w obezwładniającym upale, pod górę...".
Podejście nie wywarło na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, byłem tu już kilka razy i cóż, trzeba swoje podejść. A pod schroniskiem już czekają Oni:

Super, Lidka i Jacek mnie odwiedzili na trasie! Przypomniałem sobie, kiedy to ja bywałem towarzyszem na odcinkach długodystansowego szlaku. Sądziłem wtedy, że były to ważne spotkania dla drugiej strony. Cóż, było-minęło. 
Ponad godzinę spędziliśmy na pogaduchach a ponadto otrzymałem jako prezent urodzinowy flaszeczkę nalewki. Dobrze, że była pod ręką, bo można było zapić obrzydliwy "zestaw obiadowy", z którego połowę zostawiłem na talerzu.
Ponieważ było późne popołudnie i piękna pogoda, nic nie stało na przeszkodzie, aby kontynuować marsz.
Podejście na Palenicę
Trochę to jednak zajęło, już nie byłem taki świeży i na Rysiance byłem już krótko przed zachodem słońca.
Na szczęście zdążyłem jeszcze na grzybową i poszedłem się rozbijać.
Niestety, całą ciepłą wodę bez myślenia o innych turystach zużyły jakieś dziewczyny więc w sumie zapłaciłem za nic. 
W międzyczasie dotarł Marcin, więc znowu spędziliśmy chwilę przy ognisku na małej pogawędce.

Dzień 15. 32,5km +1150m (dane wg mapy.cz)
To miał być strasznie męczący dzień ale rano nic tego nie zapowiadało. Wręcz przeciwnie, miało być ładnie i czekało mnie więcej schodzenia niż podchodzenia. Wschód wstawał piękny
Przed schroniskiem zjadłem niby śniadanie.
Widoki z Rysianki są słynne i ma to uzasadnienie:

Cały problem polegał nie tylko na tym, że miałem jednak sporo do przejścia ale i na tym, że niepotrzebnie nastawiłem się mentalnie na lżejszy dzień. Na początek trochę pomyliłem w pamięci trawers Romanki z niebieskim szlakiem, którym szedłem. Przez to przejście do Suchego Gronia strasznie mi się dłużyło.

Stok Romanki i Rysianka
Rzadki tu widok - ubezpieczenia na szlakuOdpoczynek zrobiłem dopiero przy stacji Słowianka. Całe szczęście, że jest położona w lesie, bo słońce już mocno operowało, a to był dopiero początek. Ochłodziłem się lodem śmietankowym i poszedłem dalej, przez grzbiet Abrahamów w kierunku Żabnicy.
Już widać w drgającym powietrzu w dole Żabnicę, dalej Węgierską Górkę, budowę S1 i grzbiety ostatniego pasma na trasie GSB. 
Odcinek asfaltem przez wioski mnie wykończył. Nie pomógł nawet radler wypity przed sklepem. Było słońce w zenicie, tak koszmarnie upalnie i na dodatek ciągle śmigały auta, z brudnej szosy unosił się pył. Z ulgą dotarłem do centrum Węgierskiej Górki i znalazłem chwilową przystań w knajpce o nazwie Krajcar. Pamiętam, że wziąłem sobie nieopatrznie porcję skrzydełek, okazało się, ze była tak wielka, że jadłem je jeszcze kolejnego dnia :-)
Długo tam zabawiłem, bo z obliczeń wychodziło mi, iż mam jeszcze sporo czasu do wieczora.
W końcu wypchnęła mnie zza stołu jakaś wycieczka, która hałaśliwie rozprzestrzeniała się na tarasie , pochłaniając kolejne stoliki. 
Wyszedłem w tym cholernym słońcu na bulwary nad Sołą i już byłem na nowo ugotowany.


Przekraczając Sołę opuściłem Beskid Żywiecki czy tam Żywiecko-Orawski co zwiastowało rychłe zakończenie przygody - pozostało mi już tylko jedno i to niezbyt wielkie beskidzkie pasmo.

wtorek, 16 sierpnia 2022

GSB na 53 cz.4 Gorce

 Gorce


2022, sierpień


Nie miałem się po co śpieszyć, powoli przeszedłem się do zajazdu. Pokoik i tak nie był jeszcze gotowy, wszak było grubo przed południem. Poprosiłem szefującego w tym przybytku pana Grzegorza o pomoc w naprawie rękojeści kijaszka BD i znalezienie w "warsztacie" odpowiedniej pasującej śrubki. Za chwilę wrócił z idealnym wkrętem. Skręciłem i skleiłem gumę i tak siedziałem za stołem trzymając kijek dopóki nie związał :-) Zajazd Sokolica:

Pogoda za oknem utwierdziła mnie w 100% w słuszności decyzji o pozostaniu na miejscu, wystarczy jeden rzut oka: to tak jakby widok na Gorce, hmm
Dałem sobie kulturalny obiad, a jak
Po południu przestało chwilowo padać, poszedłem na ryneczek
Krościenko jest takie słodkie, chciałoby też do komercyjnego raju, rozsiane tu i ówdzie fast foody i pizzerie o tym świadczą ;-) zakorkowane cały czas rondko z mostem, nie  zatrzymuje się tu wielu ludzi, większość jednak jedzie do Szczawnicy o wiele bardziej znanej i uznawanej. 

Czas jakoś mi minął niezauważalnie, zrobił się wieczór i znów za oknem słyszałem poszum deszczu. Prognoza pogody nie była jednoznaczna, mogło grzmieć, mogło lać, mogło się udać.  Postanowiłem od rańca podchodzić na pełnej mocy a dalej się zobaczy, nawet już dałem znać na bazę na Lubaniu o noclegu.

Dzień 11. 32km +1660m (dane wg mapy.cz)

Wcześniutko rano wyszedłem na szlak. Krościenko spało. Podejście na Lubań...hmm, 800 metrów w pionie. Ale całkiem wygodną dróżką. A po drodze widoki. Czy ktoś ma wątpliwości, że było mokro?Ale - zaczęło się powoli przebijać słonkoNo, tutaj to już całkiem co innego, prawda?Sekwencja kolejnych górek - Kopia, Marszałek, Kotelnica, Brożek, Czyrteż Grywaldzki, Jaworzyna Ligasowska, Średni Groń...i wreszcie po trzech godzinach podchodzenia - Lubań /1211/.

Baza namiotowa na Lubaniu - miejsce cokolwiek kultowe
Widoki z wieży - trochę przeszkadzały chmury

Dalsza wędrówka grzbietem nie nastręcza trudności, tylko się dłuży. Do Przełęczy Knurowskiej jest od bazy prawie 14 km. Runek /1003/ to dopiero tak mniej więcej połowa tego odcinka. 
Gorczańskie on the road again
Na Studzionkach spodziewałem się jakiejś możliwości zjedzenia czegoś, podobno jest tu jakieś agro w widocznych na zdjęciu budynkach, niestety nie znalazłem żadnej tablicy informacyjnej itp szyldu ale też zbytnio nie szukałem i zjadłem mój ulubiony górski przysmak czyli śliwkę w czekoladzie :-) 
Sielsko na tych Studzionkach
a na tych ostatnich pagórkach przed szosą to już idzie cholery dostać, wreszcie zejście, Przełęcz Knurowska /846/:
W przeciwną stronę co jakiś czas mijali mnie tego dnia rowerzyści, był tu jakiś rajd (coś z wieżami widokowymi?). Na przełęczy stało stoisko punktu odżywiania czy czegoś takiego i poprosiłem pana, który go pilnował o arbuza, dostałem wielki kawał i to był najlepszy arbuz jakiego jadłem w tym roku ;-)
Za przełęczą wszystko się zmienia. Jest dość późno po południu. Pogoda zaczyna się pogarszać. Zaczyna się poważne podejście - łącznie ponad pięćset metrów. Najgorsze miejsce, najbardziej strome wyprowadza na Stus /1126/. 
Nikt nie podchodzi, spotykam tylko schodzących. Po wyjściu na polany piękne widoki w stronę wschodnią, widzę Lubań i Jezioro Czorsztyńskie...

...ale od strony zachodniej zaś słychać grzmoty nadchodzącej burzy. Niestety, ja właśnie musiałem iść właśnie w tamtym kierunku. Mogłem tylko przyśpieszyć i liczyć, że zdążę pod dach przed burzą.(Potem się okazało, że zrobiłem to podejście w czasie zejściowym). Po wyjściu na Długą Halę widzę jakby tuż za Turbaczem były te brykające chmury burzowe.
Co tu dużo gadać: zdążyłem. Zdążyłem i w schronisku się zalogowałem. Jadłem tam coś dobrego, ale umysł wyparł to do podświadomości. Spanko w pokoju wieloosobowym, drogo ale uznawali zniżki na AV. 
Dzień 12. 38km +570m (dane wg mapy.cz)
Dziwny to był poranek, chłodny i zachmurzony. Po miniśniadanku ruszyłem na trasę. Czekał mnie tego dnia nietypowy etap z większością schodzenia i przejściem przez miasto. 
Na początek szybkie podejście na Turbacz /1310/. Nareszcie jakiś fajny widok na Tatry
Na szlaku przez Obidowiec i Rozdziele na Stare Wierchy można czasem zobaczyć Babią Górę. Wydaje się tak daleko, a przecież jutro chciałbym tam być!

Tymczasem chmurki wyniosły się jak niepyszne i znów mam upalną sierpniową pogodę.
Na Maciejowej, czy ja tam cos jadłem? Chyba jajecznicę ale szał to nie był. 
Jak zwykle z tego miejsca (koło Maciejowej) widok na Beskid Wyspowy, niestety GSB omija ten rejon. Ale Mały Szlak Beskidzki nie...i jest to jakiś pomysł.
Zejście do Rabki zaliczyłem już w pełniutkim słońcu. Dla ochłody poszedłem na lody, i do tego dobra kawa z expresu.
Po lodach naszła mnie chętka na coś konkretniejszego i zaliczyłem jeszcze zupę gulaszową i na orzeźwienie tradycyjną różową landrynówę.



Tutaj znów mała uwaga geograficzna: otóż schodząc do Rabki opuściłem Gorce i znalazłem się...gdzie? Mamy znów problem z regionalizacją. Kilka lat temu znalazłbym się po prostu w Kotlinie Rabczańskiej, która to nazwa oddaje charakter tego miejsca. 
Ale to nie wszystko - przekraczając grzbiet Zbójeckiej Góry i Piłatowej (tam, gdzie obecnie biegnie "ES-siódemka") wszedłbym już w Beskid Orawsko-Podhalański. Pasemko to wchodziło w skład Beskidu Żywieckiego (ale dlaczego?) a kiedyś wlazłem sobie na najwyższy jego szczyt czyli Kiełek. Obecnie jednak mamy "nową" regionalizację i powstał twór o nazwie Pogórze Orawsko-Jordanowskie, obejmujący oba wspomniane wcześniej regiony (lecz Kiełek pozostał jego najwyższym szczytem). Aż do końca tego dnia wraz z miejscem noclegu będę przebywał właśnie na tym "nowym" pogórzu.
Wyjście z Rabki na zachód wiąże się z koniecznością podejścia na wspomnianą Zbójecką Górę /643/.  Ale tak jakoś wychodzi, że tu z drogi Lubonia widać na wprost. Wielkiego.
Przez fajowe łąki przeszedłem, owieczki tu pasł taki jeden dude
I nagle przełamanie krajobrazu, breakdown: wyłażę na trasę i dostaję w mordę betonowym przęsłem. Prosto na Piłatowej / 609/ jaka to dobra nazwa. Nawet nie miałem sił na "niepodobanie".
Oczywiście zaraz za tymi cudami zgubiłem się na tych polach czy łąkach. Na zejściu do Skawy nad rzeką Skawa. Spotkałem tam po raz pierwszy Marcina idącego GSB w tę samą stronę, z którym zamieniłem kilka słów w pobliżu tego stoliczka
Mimo, iż na fotkach są chmury, to cały czas było gorąco, wyraźnie zmierzało wszystko w atmosferze ku popołudniowej burzy. I kiedy wkraczałem do Jordanowa ta burza nadeszła.
Schroniłem się w Galerii Jordanowskiej i całe szczęście, bo całkiem się rozhulało a ja sobie spokojnie spędziłem ten czas przy skrzydełkach i piwku (z okazji szczęśliwego uratowania przed burzą). Sytuację śledziłem na burzowym radarze, wreszcie chmury zaczęły się oddalać na północ i mogłem dokończyć trasę. Na wyjściu z Jordanowa w stronę Bystrej można wyraźnie zobaczyć pasmo Policy i na końcu Babią Górę


Przez Bystrą Podhalańską zmierzałem sobie na luzie do podnóży Cupla. Tam zamierzałem się zadekować w schronie położonym przy strumieniu Wędźno. Okazało się na miejscu, że są tam już dwie osoby - Tajemnicza Góralka oraz spotkany wcześniej Marcin, który również wybrał tę miejscówkę na kimanko. Nie wiem, jak to się dzieje, że ludzie poznani na szlaku są inni niż poznani w zwykłych okolicznościach...i rozmowy też są od razu bardziej od serca, jakbyśmy się znali już od dawna. Tak też wspominam nasz wieczór w trójkę.
Następnego dnia rano miałem już wkroczyć w kolejne pasmo i to całkiem poważne.