niedziela, 10 grudnia 2023

Sněžka - Česká cesta

 Karkonosze


2023, grudzień


Minęły dwa tygodnie od powrotu z większego wypadu i pojawiła się opcja jakiegoś wspólnego łazęgowania z Mihem. Dla przyzwoitości dałem również znać na poznańskiej grupie fb...i o dziwo, zgłosiły się dwie osoby chętne na debiut wiatowy: Dorota i Pioter. Trasę wymyśliłem tak, aby zaczynała się niemalże od noclegu a potem dawała cały dzionek na chodzenie, Mihu zażądał Karkonoszy bo tylko tam ostało się dużo śniegu - Śnieżka mogła poszczycić się ponadmetrową warstwą śniegu. Dobrym pomysłem wydawała się zatem wiata koło Niedamirowa

Po wieczornym przejeździe zaparkowałem samochód w Jarkowicach naprzeciwko Srebrnego Potoku, powiadomiłem o tym Gospodarzy tego zacnego agro i ruszyliśmy na nocny spacer.

Daleko to nie było, trochę ślisko a trochę błotniście a potem pod górkę po śniegu i już doszliśmy do wiaty na granicy:

(fot. Dorota)

We wiacie jak to bywa, wieczór miło upływa. Cringe'owe słowa  same cisną się na usta ;) Było raczej ciepło jak na ten dzień roku - około 2 stopni. Posiedzieli my, popili, pojedli i pogadali we wiatowych klimatach. 

Spanko poszło gładko i wszyscy w dobrej formie obudziliśmy się rano, było ciepło tylko przez szpary między dechami czasem wdzierały się podmuchy bo wiatr był silny. Debiutantom nocleg się podobał, więc ja też byłem zadowolony. 
Bez gotowania, po łyku herbaty z termosów wyszliśmy na zaśnieżony szlak. Karkonosze brylowały śniegiem w ten weekend, ale widocznością ten poranek nas zniesmaczył.
Poszliśmy przez uśpione w tej pogodzie Horní Albeřice zmierzając w stronę Lysečinskej boudy. Chciały nas powstrzymać potwory 

i Baby szeptuchy
Nie było się jednak do czego spieszyć - Lysečinska bouda okazała się zamknięta. Na stronie żadnej informacji o tym nie ma. No cóż, poszliśmy dalej kierując się na Spálený Mlýn. Po drodze wyszliśmy na tyle wysoko, żeby zobaczyć wreszcie nasz cel - inwersyjne warunki na to pozwoliły.
Stamtąd musieliśmy znów zejść we mgłę do doliny. Spálený Mlýn powitał nas cywilizacją w dużej dawce - auta, parkingi, autobusy, goście i hotele, ogólnie rejwach po dotąd pustych szlakach. Nawet się nie zatrzymywaliśmy, zostawiając odpoczynek na kolejną okazję. Pa, pa.
Długim, nużącym podejściem Pěnkavčí cestą wyszliśmy z głębokiej doliny na obszerną polanę, gdzie stoją Portášove boudy. Knajpa właśnie na nas czekała! Kofola, zupki i inne cuda wjechały na stół. Morale i siły poleciały w górę a pogoda tylko temu sprzyjała. Inwersja w Karkonoszach, uwielbiam.
Wzmocnieni i rozochoceni szybko poszliśmy w górę. Nawet nie wiem, kiedy pojawiła się kolejna: Horská Bouda Růžohorky. Dla mnie bomba, ja chcę jeszcze!
Namówiłem towarzystwo na wizytę również i w tej chacie. Nie spieszymy się, mamy dobry czas. 
Ta chata jest przyozdobiona mnóstwem małych...czarownic na miotłach pod powałą.
Wypiłem espresso, do którego otrzymałem gratis ciastko jagodowe, teraz mogę iść!
Jak wystrzeleni z procy polecieliśmy w górę, aż do pośredniej stacji wyciągu Růžová hora
I tutaj nastąpił zwrot akcji. Dorota zaczęła gmerać w plecaku w poszukiwaniu kurtki i wpadała w coraz większą panikę: "Gdzie moja kurtka? Gdzie jest moja kurtka?!"  i zaczęło się robić śmieszno-i-straszno. Co tu zrobić? Podjęliśmy dramatyczną decyzję: Dorotka wraca do Kansas...to znaczy, na razie do schroniska. Ale którego? To musi sprawdzić na miejscu. A my niesiemy jej plecak na Śnieżkę. 
No to dokąd idziemy? Tam właśnie idziemy!

Zmiany niewiele dają, ręce nam odpadają. Do tego miejsca to jeszcze jakoś szło, ale przy szlakowskazie Nad Růžovohorským sedlem ja biorę na plecy mikroskopijny, ale ciężki jak czerwony karzeł plecak Dorotki, a chłopaki mój - leciutki jak pierze - na kijki. No i tak włazimy stokiem
Madre mia...
(fot. Mihu) 
Inwersja całą gębą, doliny we mgle, my w słońcu
Wyszliśmy we trzech na górna stację kolejki i dalejże, hajda do bufetu. Gulaszowa jako polievka dnia, bierzemy. Czekaliśmy gdzieś tak poniżej godziny na Dorotkę, czyli sprawnie się uwinęła tam i siam.
Po spotkaniu całą bandą poszliśmy na szczyt, oczywiście Śnieżunia / 1603/
Taak, Śnieżka była w tym momencie rekordzistką w kategorii "pokrywa śnieżna w Polsce".
ciekawe, jak to będzie po opadach śniegu i ochłodzeniu w styczniu 2024, kiedy to piszę.
nasza wycieczka była daleka od zakończenia a słońce już zbliżało się do horyzontu:
Ze względu na silny wiatr zmykaliśmy w podskokach. Przez Czarny Grzbiet zmierzamy do Jelenki
W głębokich dolinach zalegały cały dzień wilgotne mgły, teraz wpełza tam również mrok
Na naszych oczach słońce zachodzi za góry.
Kolejny postój zrobiliśmy w Jelence, i tak przecież będziemy szli po ciemku a zjeść znów cos trzeba.
Coś tam każdy większego czy mniejszego wrzucił na ruszt, jedni na słodko, inni na słono i znów siły wróciły. Wybraliśmy dla odmiany żółto oznaczoną ścieżkę, który to szlak wyglądał na najszybszy. Większość ścieżki jest tu z górki więc pędziliśmy jak opętani w stronę Okraju. Bach! Wpadamy na ścianę...to  Hepnarova bouda. No to może jeszcze po kofolce? Jak nie - jak tak. To była już czwarta odwiedzona przez nas miejscówka na trasie, chybaż mój rekord. 
Ale od tego miejsca zaczną się schody. Tuż za Horni Mala Upa skręciliśmy w ścieżkę graniczną słabo przechodzoną, mocno zaśnieżoną. Tempo marszu znacząco spadło. I tak grzęznąc w śniegu, czasem rozmiękłym, czasem stwardniałym, po długim czasie dotarliśmy na Rozdroże pod Łysociną. Na powrót do Jarkowic wybraliśmy szlak niebieski przebiegający przez Średniak. Na górze był zasypany rozmiękającym śniegiem, lecz z powodu inwersji im niżej, tym był bardziej zmrożony. Aż do zupełnego lodu w dolinie. Te ostatnie godziny/kilometry były już nużące i z ulgą powitaliśmy parking. Jeszcze przebieranki,  odmrażanie auta i można było ruszać w drogę powrotną.
Wypadzik jak ta lala udany, debiutanci wiatowi również byli zadowoleni. Może napiszemy ciąg dalszy tej opowiastki.