poniedziałek, 28 grudnia 2015

Orawska Magura i skok na Chocz

Orawska Magura i Góry Choczańskie


2015, grudzień


Magura Orawska to jeden z tych rejonów, których mapa wpadła mi przypadkowo w ręce a dopiero potem zacząłem myśleć o jakiejś eksploracji.

Długo było kombinowania, zanim przyszło do konkretów.

W końcu udaje się wygospodarować parę dni między świętami a sylwkiem i w zgranej ekipie z niezawodnym menelem ruszamy. 
Połączenia są słabe, więc jedziemy na wieczór do Zwardonia gdzie zajmujemy pokoik w agro. Spania będzie mało, bo przed piątą musimy być w Skalite-Serafinov.


28 grudnia

Wczesna pobudka działa na nas trochę obezwładniająco, lekko ogłupiali przesiadamy się na kolejne połączenia: w Żylinie a potem w Kralovanach. Planowo koło dziewiątej jesteśmy w Twardoszynie. Żołądki puste, postanawiamy coś z tym fantem zrobić - na szczęście na Słowacji od rana można zjeść na ciepło i to za trzy euracze!
Teraz można iść a będzie spore podejście - 550 metrów w górę na pierwszy szczyt - Javorovy Vrch.

Na moście w Twardoszynie:
(fot. menel)


Sporo do podchodzenia na początek...
W dolince Ziemianska Dedina:
Podejście bierzemy na sportowo i niedługo jesteśmy na górze,   Javorovy Vrch /1075/

Góra ta odstaje nieco od głównego grzbietu i dopiero po kolejnej godzinie dochodzi się do szlaku czerwonego wyznaczającego główną hrebenovkę Magury Orawskiej.
Zaczynamy kolejne długie podejście na Budyń...albo raczej Budin /1221/.
(fot. menel)

Potem długa grzbietowa droga, dość łagodna w przebiegu. Chatka Javorova, w której planowaliśmy nocleg, okazuje się zawalona. Idziemy dalej licząc na nocleg w motoreście na Sedlo Prislop
Jest czynne! A co lepsze, kuchnia oferuje np rosół wołowy, jemy, pijemy. Zostajemy na spanko, przy płaceniu targuję się lekko dla zasady i wychodzi nas nocleg po 10 euro. Mamy dla siebie dwójkę z łazienką i cały dół, ponieważ jesteśmy tu sami...obsługa odjeżdża na noc. 

29 grudnia
(fot. menel)
Po śniadanku zostawiamy klucze we wiadomym miejscu i ruszamy dalej czerwono znakowaną ścieżką. Na początek 250 metrów z przełęczy, a potem znów grzbietowa zabawa. I tak cały czas aż około 1200 m n.p.m. zaczyna się zleżały śnieg ze starych opadów. 

Na Kubinskiej Holi /1305/ jest już całkiem zimowo.
W końcu jest grudzień...Oczywiście podobny warunek panuje również na najwyższym szczycie Orawy, Minčolu /1394/

Schodzimy zatem do Chaty pod Kubińską Holą.
Najwyraźniej prognozy przewidują spadek temperatury bo naśnieżanie trwa na całego:
Siedzimy trochę w schronisku ale ciągnie nas już na dół. Po drodze zielonym szlakiem w dół na szosie udaje nam się złapać na stopa ładę nivę, koleżka zwozi nas na dół do głównej szosy, Nią maszerujemy do Dolnego Kubina do restauracji Koliba. Tam zasiedliśmy przy bogatych porcjach słowackich dań a to haluszki a to kapucha a to nie pamiętam już co 😋.

Nasyceni, żeby nie chadzać po ciemaczu szosą łapiemy wieczorny autobus do Vysnego Kubina. Stamtąd najpierw łagodnie, do miejsca zwanego Vrsok. A potem ścieżka staje dęba i przy świetle czołówek wspinamy się aż do Drapacza. Jeszcze trawersik i stajemy na Strednej Polanie. Rozglądamy się za Hotelem Chocz ale jakosik we mgle go nie widać. Na dodatek zielony i niebieski wygladają bardzo podobnie o zmroku 😂. W końcu znajdujemy Hotel i mościmy się wewnątrz przy blasku świec.


30 grudnia

W nocy temperatura spadła zgodnie z oczekiwaniami. Przynosi to również efekt w postaci pięknej pogody i widoczności. Hotel rano:


Chowamy plecaki w zakamarkach Hotelu i na lekko podchodzimy te nędzne 350 metrów na szczyt. Dalej niech przemówią foty, bo co tu gadać.

Veľký Choč (1611 m n.p.m.)







Mincol, poprzedniego dnia w chmurze tam przecież szliśmy:

Pożegnanie z Choczem przychodzi ciężko, ale cóż, schodzimy w dół.
Wracamy na polanę i dalej niebieskim szlakiem schodzimy na Rużomberok.

Pięknie widać kotlinę a za nią Niżne Tatry.


Trwa budowa estakady autostradowej.
A to widok na Czebrat.
A my przez Likavkę schodzimy do dworca, gdzie czekamy na połączenie powrotne.

Wracaliśmy zdaje się RegioJetem do Żyliny albo Czadcy, bo bilety kupowaliśmy w jakiejś innej kasie.

Góry Choczańskie zasługują jednakże na ponowną wizytę, nie omieszkam kiedyś.