sobota, 22 września 2018

Tatry jednak mają to coś...

Tatry Wysokie i Bielskie


2018, wrzesień




Długo nie byłem w Tatrach. Bardzo długo. Za długo. 

A to dlatego, że na szlak w te Tatery wolałbym jechać jednak z kimś, to nie są Beskidy czy Sudety, gdzie samemu można czuć się w miarę spokojnie. No ale nikt już ze mną nie chce jeździć 😌
No i kolejny raz musiałem pojechać samemu. Zobaczyłem na prognozie, że to ostatnie ładnie letnie dni. Niestety, z przyczyn zawodowych nie mogłem jechać wcześniej, niż we wtorek wieczorem. Bezpośredni nocny autobus zawiózł mnie do Zakopanego na rano. Snu w tej podróży było tyle, co kot napłakał...
Błyskawiczna przesiadka na busik jadący w stronę Morskiego Oka i oto wysiadam na Łysej PolanieTu przepak i zmiana butów i można ruszać w stronę wylotu Doliny Jaworowej.
Po marszu szosą wchodzę raźno na szlak.  
Za cztery godziny będę w schronisku! Może zdążę na zachód słoneczka na szczyt..?
Ale oto...po chwili zonk! Zaraz za domkami tabliczki ogłaszające zamknięcie szlaku, zarówno doliną Jaworową jak i Koperszadami. Staję zdezorientowany: o niczym takim nie słyszałem! (Nota bene sprawdziłem po powrocie na stronie TaNaP: "0" informacji na ten temat). A tu akurat jadą jakieś auta i wozy bojowe. Zatrzymałem jednego i pytam, co tam z tym zakazem. Niestety, ponoć to prawda - szlak jest nie do przejścia z powodu rozmycia przepraw przez potok. Poza tym przy świadkach i tak nie złamię przecież zakazu.
Co robić, kuźwa?! Jak żyć?! Może dostać się jakoś do Żdżaru i przyatakować stamtąd?Wracam do szosy i zaczynam machać. Trwało to z... 60 sekund, zatrzymał się wóz na polskich numerach. Wsiadam i zaczynamy pogawędkę. Okazuje się, że to koleżka-emeryt górniczy z Radomska chętnie przemierzający tatrzańskie szlaki a ponieważ po polskiej stronie horror na szlakach, jeździ sobie na słowacką stronę. Tak gawędząc dojeżdżamy na Strednicę gdzie pozostawiamy auto. Przed nami wspaniały mur Tatr Bielskich. 
Z tego miejsca ruszamy zielonym szlakiem, na poczatek...w dół, do Doliny Bielskiego Potoku. Po dotarciu do Ptasiowskiej Rówienki ścieżka zaczyna się wznosić. W ciemnym lesie jest nawet chłodno, ale po wyjściu na słońce szybko robi się gorąco. W pemnym momencie szlak przechodzi na prawą stronę Doliny do Regli i robi się naprawdę stromo.


Najszybciej wysokość robimy pod Głośną Skałą. Tu dostaję w kość z ciężkim plecakiem, bo mój towarzysz leci na lekko, próbuję trzymać tempo, ale w tej temperaturze kończy się to  tylko szybkim opróżnianiem butelki.
Zaczynają doganiać mnie i przeganiać inni turyści, wszyscy na lekko.
Wychodzimy ponad Lastovicę:
Ufff, mały odpoczynek przy przekraczaniu potoczku i jestem już w najwyższej części żlebu. Usiłuję iść powolnym ale równym tempem, lecz odczuwam teraz silnie skutki nieprzespanej w autobusie nocy - pikawa mi się telepie 😓 i "czuje słabo". Ten w górze ma za to fajnie...
Po tych męczarniach ostatnie kroki  kieruję na Przełęcz Szeroką /1826/.  Zebrało się tu już kilka osób. Odpoczywam dłuższą chwilę przy stoliku, podczas gdy Tadeusz obskakuje z aparatem wszystko wokół :-)
Z tego miejsca widać zarówno szczyty Tatr Bielskich, jak Hawrań, Płaczliwa Skała (Ždiarska vidla), Szalony Wierch a także Tatry Wysokie z rysującym się z przodu Jagnięcym Szczytem, moim głównym celem. Na stoku Płaczliwej Skały (Ždiarska vidla) widać w odległości około 250 metrów buszującego niedźwiedzia. 




Tadeusz odlewa mi trochę swojej wody, która mi sie potem bardzo przyda. Widać, że z jednej strony musi już wracać, ale też bardzo chce jeszcze zostać ;-) Przełamuje się jednak i na Szalony Przechód idziemy jeszcze razem.
 Nad krajobrazem na pierwszym planie dominuje potężna sylweta Jagnięcego.

Z Szalonego Przechodu /1940/ widać także wschodnią część Tatr Bielskich, czyli Jatki i Bujaczy Wierch.
Tu się żegnamy z poznanym kolegą. Ja jeszcze trochę drzemię na trawkach tatrzańskich popatrując na widoczki dookólne.


No cóż, słońce chyli się coraz niżej, a ja muszę jeszcze dostać się na nocleg.
Schodzę na luzie na Przełęcz pod Kopą /1750/. Jagnięcy Szczyt cały czas wabi i zachwyca. Jest tu też potwierdzenie "zamkniętości" szlaku przez Koperszady.


Schodzę trochę koślawo na brzeg Białego Stawu. Trasa jest nietrudna, ale daje mi się we znaki "nierozchodzenie tatrzańskie" i nieprzespana noc. 



Jeszcze trawers do schroniska i mogę odpocząć przy stole w jadalni. Dostaję miejsce na materacu na poddaszu za 10 euraczy. Padam na dwie godziny z niewyspania. Potem coś tam zjadłem, i zalegałem dalej ;-), żeby wyspać się do śniadania. 
Tym razem żeby nie komplikować sprawy zamówiłem sobie śniadanie (6e). Na posiłek mozna przyjść  już od 6:30 i tak też wstałem z wilczym głodem. Bufet ucierpiał od mojego ataku, ale wszystkiego było w bród. Skusiłem się co gorsza na wielki plaster salcesonu, który potem przypominał się przez kilka godzin drogi.
Velki batoh zostawiłem w schronisku, a sam na lekko o 7:20 wyruszyłem na szczyt. Przede mną były tylko dwie młode parki, które dogoniłem i  minąłem po drodze.
Żółty szlak stromo prowadzi na skraj Dolinki Czerwonej ze stawkiem o analogicznej nazwie.
Po drodze wielka bryła Jastrzębiej Turni:




Powyżej stawków widać dalszą drogę jak na dłoni: trawers ścieżki pod Kołową Przełęczą i Kołowym Przechodem, nagły zwrot w lewo pod górę po skałach, a potem perć przewija się na drugą stronę grani.
Wreszcie w skalnym królestwie
Teraz kawałek graniówki, trzeba gdzieniegdzie trochę wysilić również ręce, chociaż pewnie sprawniejsze ode mnie osoby dałyby radę bez ich użycia 😃.
 Na skałach i ponad nimi uwija się zauważony przeze mnie płochacz halny:


Jahňací štít, 2230m npm:
Cudownie! Dawno chciałem tu być.
Siedzę kilkanaście minut na wierzchołku, delektując się ciszą i spokojem i oczywiście widokiem. Oprócz mnie jest tu dwóch chłopaków ze Słowacji, którzy chyba spali na wierzchołku albo przyszli przede mną na świt.
Teraz powrót. Jak wiadomo, na zejściu trzeba uważać bardziej. Po drodze mijam wyprzedzoną uprzednio czwórkę turystów.

Ale oto nadciągają już kolejni turyści.



Na łańcuchach przepuszczam kilka osób pnących się do góry. Są wśród nich Polacy. Słyszę, jak ktoś komentuje: "o której trzeba było wstać, aby już schodzić ze szczytu?!" 😁
Zejście idzie mi w podskokach. Mijam jeszcze z kilkanaście osób ciągnących pod górę a ja zmierzam szybko do schroniska.
 Zasiadam na drugie śniadanie i krótki odpoczynek przed dalszą drogą.
 Nie może zabraknąć pamiątkowej pocztówki nad Zielonym Stawem.
 Zaiste, pięknie położone jest to schronisko.
Ja tymczasem muszę wskoczyć w ciężki plecak, dobrać napojów i wyruszyć na czerwony szlak. Wielu turystów idzie w przeciwną stronę. Po drodze nad Czarnym Stawem Kieżmarskim wszyscy robią pamiątkowe fotki. 
Mnie czeka ponadpółkilometrowe podejście. Samo podejście to nic, pokonam je siłą spokoju. Ale na początku trzeba przesmyrgnąć się po stromych skałach  z łańcuszkami. Spinam poślady (ze sobą), kijki (na plecak) i hajda.




Odcinek jest ostry ale krótki. A potem zaczynają się zakosy. Do lewego końca..zwrot... i do prawego. I tak z tuzin razy. W zasięgu wzroku pojawia się Sedlo pod Svišťovkou (Rakuski Przechód)




Po wyjściu na przełęcz kroki kieruję od razu na szczyt.
Veľká Svišťovka (Rakuska Czuba) /2038/.

Nade mną zawieszony wielki masyw Kieżmarskiego. Phi, to tylko 500 metrów. 
W dali widać moją poranną traskę od samego schroniska, przez Czerwoną Dolinkę aż na szczyt Jagnięcego.
Nasuwają się chmury i robi się jakby chłodniej. Zabieram się zatem dalej Magistralą Tatrzańską. Muszę napisać jedno: nie jest to wygodny szlak. Kolana wyginały mi się już po ptasiemu.
Na mapie wygląda to na przyjemny półtoragodzinny trawers, ale ja już tej kamienistej ścieżki naprawdę miałem powyżej uszu.
Po dojściu w jakie półtorej godziny do Skalnatego Plesa rozważam dalsze opcje. Chciałem tu zostac i wypić piwko, może coś zjeść. 
Tymczasem zastanawiam się też nad sposobem dostania się na dół do Tatrzańskiej Łomnicy. Pieszo musiałbym obniżyć się o 900 metrów i trwałoby to 1,5-2 godziny. Myślę sobie z bólem o moich kolanach i stopach. A przecież czeka mnie jeszcze szukanie noclegu. A przecież jutro chcę zrobić jeszcze jedną wycieczkę na jakiś szczyt. Okazuje się, że kolejka będzie kursować jeszcze tylko 20 minut...Szybka decyzja - nie zostaję, nie odpoczywam, nie jem, nie piję, tylko w abcugach zjeżdżam na dół. Kosztuje to kilkanaście euro, które wysupłuję z miną sknery.
W Tatrzańskiej Łomnicy jestem zatem po czwartej i zaczynam poszukiwania miejscówki na spanie. Miałem zapisane kilka adresów. Niektóre okazały się nieaktualne, hotel Kremenec był pełen, podobnie ubytovnia turystyczna i jeszcze jakiś penzion. Spore nadzieje wiązałem z ubytovnią Prvy Maj (taki jakby hostel czy schronisko młodzieżowe), tymczasem okazało się również obsadzone w komplecie. 
Co gorsza, na miejscu nie ma szefa, z którym mógłbym negocjować pozostanie np pod wiatą. Oświadczam obecnym "na kuchni" kobietom, że zostaję i będę czekał na szefa robiąc sobie coś do jedzenia. Ledwo zacząłem gotować, przychodzi jedna z kucharek, że dzwoniła do szefa w mojej sprawie i mam iść za nią. Złota kobita! Okazuje się, że mają tu taką jakby substandartową jedynkę 😄 na poddaszu, w sam raz na moje potrzeby.
Płacę po 10e za nockę - no i super.
Zjadłem i padłem.

Widoczki wcześnie rano z okna mojej "facjatki"



Śniadanko i rraus!
No, teraz to Łomnica wygląda przyzwoicie. Nie tak, jak poprzedniego dnia w chmurach.
Podążam na elektriczkę. Niestety, nie trafiłem dokładnie z przyjściem na czas odjazdu i musiałem czekać 45 minut.
W końcu wsiadłem i jadę - tylko kilka przystanków, do Starego Szmeksu i tam przesiadka. Drugi pociąg zawozi mnie na przystanek Popradske Pleso.
Zaczynam po asfalcie, o matko! Cztery czy pięć kaemów pod górę po tej boskiej nawierzchni...Ledwo się zawinąłem i zakręciłem na rozdrożu i już lecę w górę niebieskim szlaczkiem. Idzie mi jakoś szybko, ale Słowacy i tak są dziś szybsi. Mam wrażenie, że na szlaku biegnącym górską ścieżką 90 procent ludzi mnie wyprzedza :-0. Idzie tu (Doliną Mięguszowiecką) wielu ludzi, jak sądzę sporo z zamiarem zdobycia Rysów. 
Rysy dla Słowaków też są ważnym szczytem - to najwyższy wierzchołek po ich stronie, na który prowadzi szlak turystyczny i można się tu dostać bez korzystania z usług przewodnika ani nie trzeba być taternikiem.
Na rozstaju ścieżek nie zmieniam koloru szlaku i podążam w stronę Doliny Hińczowej. Robi się tu o połowę luźniej. Po lewej widzę ściany Szatana.
A po prawej Wysoką i fragmenty ścieżki na Rysy.
Stromo wychodzi się na skraj Doliny Hińczowej. Męczący to odcinek prowadzący na próg kotła polodowcowego. Za to kolejny odcinek wiedzie dnem Doliny Hińczowej i daje chwilę oddechu. Dodatkowo mam widoki powalające na Wielki Hińczowy Staw 
I nieco niżej Mały Hińczowy Staw
Po dojściu do "ściany"doliny trzeba zacząć podejście na przełęcz. Serpentyna za serpentyną zdobywam wraz z innymi wędrowcami wysokość.
 Ze stromego stoku Wielki Hińczowy Staw prezentuje się z każdym zdobytym "piętrem" coraz okazalej...
Po wyjściu na Wyżnią Koprową Przełęcz wydaje się, że to już żabi skok na szczyt. Jest to mylne wrazenie, bo trzeba jeszcze zrobić sporo wysokości a sam wierzchołek przestaje być po chwili widoczny. Idę równym krokiem, ale wyżej zaczynają się skałki i znów trzeba się lekko skupić.
Chowam zatem kijki, żeby było wygodniej. Po pokonaniu kilku miejsc z użyciem ręki do chwycenia się czego tam bądź, pojawia się po jakichś 20 minutach główny wierzchołek. Ostatnie metry na Koprowego:
 Jeszcze na te skałki szczytowe muszę się wdrapać i oto jestem, Koprowy Wierch /2363/

Mimo przeciągających chmurzysk widok jest stąd świetny.
Stawy Ciemnosmreczyńskie
 Mięgusze
 Polska strona
 Szpiglas
Jest super! 
Posiedziałem, ponapawałem się i mogę schodzić. Zwłaszcza, że trochę mnie na tym Koprowym przewiało.
Znów te same widoki, tylko w odwrotnej sekwencji :-D 
Znowu mnóstwo schodzących turystów mnie wyprzedza! Szczytem był facet o wyglądzie 77-letniego przewodnika tatrzańskiego, który tylko przebiegł koło mnie po kamieniach.
Schodzę sobie swoim tempem, sprawnie...ale i tak mnie mijają ;-) Naród taki pasterski, nawykły do ciągłego podchodzenia albo schodzenia - toż 61% powierzchni to góry. 
Tak mi schodzi czas aż do Popradskiego Plesa.
Jeszcze sobie patrzę na to podejście na Osterwę, czy tam kiedyś sie nie wybrać?
Z rozkładu elektriczki wynika, że mam czas na jedno małe piwko. A potem będę musiał dawać szybko na dół, w tempie marszobiegu.Tak też zrobiłem. Byłem kilka minut przed planowym odjazdem, a elektriczka na dokładkę jeszcze się nieco spóźniła. Gdybym był to wiedział, zostałbym na duże piwo 😄.
Miałem wielkie plany na ten wieczór, ale czułem sie jakoś niewyraźnie i na dodatek postanowiłem wcześnie wstać kolejnego dnia, aby zdążyć na bezpośrednie połączenie do Krakowa. (Szkoda, że jest takie drogie, chociaż wielce wygodne i szybkie, bo omija Zakop).

No i mimo pięknego wieczora prognozy nie kłamały - temperatury spadły o jakieś 15 stopni a na tatrzańskich szczytach pojawił się pierwszy drobny śnieżek.

Trzeba, trzeba wracać w Tatry!