środa, 29 stycznia 2020

Kudova

Góry Stołowe+Góry Orlickie



2020, styczeń



Kolejny wypadzik w styczniu miał charakter stacjonarny, związany z feriami. Mogliśmy więc pojechać we dwójkę. Jednak na weekend dołączyli do nas znajomi, więc sobotnią wycieczkę zrobiliśmy w czwórkę.

Wymyśliłem traskę na miarę naszych możliwości, żeby wszyscy uczestnicy byli zadowoleni i żeby złapać trochę zimy. 
Zaczęliśmy przy Kaplicy świętego Jana Nepomucena koło Lewina Kłodzkiego. Stąd ruszyliśmy pod górę w kierunku Jerzykowic Małych
Pogoda nie była zachęcająca, ale nie było źle. Przyjemny spacer doprowadził nas do granicy w rejonie Pańskiej Góry.
Mogliśmy nacieszyć się prawdziwą zimą, bo ta u nas w Pyrlandii już kolejny rok jest bezśnieżna.

(fot. Piotr)
Łaaaa!
Podejście na Pańską Górę a właściwie tylko na jej graniczny wierzchołek Panski kopec /772/ nie było wymagające, tylko chwilowo nas spowolnił na kilkuset metrach odkładający się nawiewany z pola śnieg.


Szlak wkrótce odbija na czeską stronę i zbiega lasem w dół do doliny, gdzie znajdujemy chwilę wytchnienia w Cihalce.
Niestety było tam bardzo tłoczno i hałaśliwie, mnóstwo młodzieży i dzieciaków na jakichś obozach narciarskich. 
Dlatego po małym piwku szybko wyszliśmy i jedną ze ścieżek weszliśmy w las w lewo. Jakiś trawers, potem podejście i wyszliśmy na szlak rowerowy/biegówkowy. Poszliśmy stokówką o nazwie Knížecí cesta, tutaj pojawili się zarówno piesi jak i bieżkarze. Na tym odcinku osiągnęliśmy rzędną 900m npm wychodząc wreszcie ponad chmury.

Na najbliższym rozdrożu skręciliśmy ostro pod górę i doszliśmy do granicy.
Stąd był jeszcze tylko kawałeczek do polskiego zielonego szlaku, którym wyszliśmy w pobliże szczytu Orlicy czyli Vrchmezí /1084/.
600 metrów wyżej niż początek trasy robi wielką różnicę...inwersja.
Po krótkim odpoczynku schodzimy, po drodze Ostrużnik /982/
Ponad chmurami widoczny jest tylko grzbiet najwyższej części Gór Sowich z wyraźną Wielką i Małą Sową:

Zejście nie zabrało nam wiele czasu, rychło wkroczyliśmy znów w królestwo chmur i mgły.
Wychodzimy na pola nad Oleśnicami. Pokazuję miejsce, gdzie menel ostatnio biwakował jak wiem skądinąd.



W Oleśnicach spędziliśmy chwilę w Zameczku posilając się zupą...no jak to zwykle w Czechach zupa była niezidentyfikowana. Ale chociaż gorąca i podana z pysznym, kminkowym chlebem.
Do autka została nam jeszcze niecała godzina przez granicę żółtym szlakiem, potem szosą. 
Wycieczka była super udana, wszyscy dali radę i wszyscy byli zadowoleni :-) Podeszliśmy niemal 700 metrów. 

Niestety w niedzielę znajomi już nas opuścili. Postanowiłem jednak kontynuować dobrą passę i udać się w okolice Błędnych Skał. 
Podjechaliśmy kilka kilometrów do parkingu szpitala Orlik.
Na ostatnich serpentynach było już całkiem biało, trzeba było mocno uważać kierując naszym małym autkiem.
Znów wpadliśmy w objęcia śnieżnej Zimy - wystarczyło te trzysta metrów ponad miasteczkiem! 

Mordercze schody ;-)
Wystarczyło wydostać się na 850 m npm by znowu znaleźć się ponad chmurami, na samej krawędzi garnka z mlekiem:
Błędne Skały
Tym razem dla odmiany obeszliśmy skalny labirynt od czeskiej strony.
Przy drugiej bramie okazuje się prawdą to, co wcześniej czytałem - GSS został przesunięty na zielony szlak.
W pewnej chwili pomiędzy drzewami zaskakuje nas widok Szczelińca Małego:
Na Zielonej Drodze trwa akurat jakiś wyścig kolarski, część uczestników drałuje po śniegu na fatbajkach, część na zwykłych góralach.
Mijając zgrupowania wielkich głazów (balvany)obeszliśmy szlakami podnóże masywu Bor czyli Błędnych Skał.

Do Polski wróciliśmy przez Bukowinę Kłodzką. Ostrożny zjazd po zakrętach i byliśmy już z powrotem. 
Wieczorem jeszcze wyszliśmy na stok Parkowej Góry do Altany Miłości ;-)
Nocny widok na Kudowę

Rano - paskudna pogoda. Nie chciało mi się nigdzie daleko jeździć, choć pomysły były różne, może Ostasz, może Broumovske Steny. 
Wybraliśmy jednak wariant bardziej lokalny i blisko - pojechaliśmy w pobliże Nachodu do miejscowości Běloves. Przebiega tutaj ścieżka dydaktyczna prowadząca do schronów. Podchodząc mijamy trzy z nich - Lazne, Březinka i Lom.
Przez mgliste przestrzenie dotarliśmy do Dobrošova:
Naszym celem była Jiráskova chata, położona jeszcze kawałek drogi za Dobroszovem,  jednak okazała się nieczynna (czynna tylko w drugiej połowie tygodnia, od czwartku do niedzieli):
Chyba to nadmiar troski  
skoro jedyna skałka, z której można by spaść, to jest to maleństwo:
Żegnamy się z tą - smętną dzisiaj - chatą i schodzimy na dół.
Hop hop i w podskokach jesteśmy na dole ;-) Kilka ponurych widoków, drzew...
Wróciliśmy do punktu wyjścia a tam jak się okazało jest jakiś skansen. Kozy dostały amoku na mój widok, wszystkie przybiegły.
Gdyby kózka nie skakała...
Wieczorem jeszcze wyjście do Parku Zdrojowego.

We wtorek wyskoczyłem na samotną wycieczkę, szybką, wręcz ekspresową. Napieram zielonym szlakiem z centrum Kudowy. Niby nic takiego, ale trzeba się sprężyć. Ścieżka szybko wznosi się przez polany i lasy, na zbocza Skowrona /640/ by następnie trawersować Opaloną /680/.
Kolejny zakręt szlaku i podchodzę na Kruczą Kopę /722/. To jest niższy z jej wierzchołków, ale za to z ciekawym kamieniem ustawionym na sztorc.
Zszedłem następnie w stronę Darnkowa, jakoś mało mi było tego chodzenia. Jednak po jakimś czasie zawróciłem, do wsi chyba jest więcej niż kwadrans od drogowskazu.
Skręciłem na szlak niebieski. Biegnie on krawędzią doliny u stóp olbrzymich skał, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy.
W zimie ich niepokojące, groźne kształty są wyraźniej widoczne. Leży tu na dole mnóstwo oberwanych pni drzew, które nie wytrzymały trudów walki o utrzymanie się na skałach.

Ze ścieżki było kilka przebitek widokowych w stronę Grodczyna, który kiedyś w ekipie menel+Francois odwiedziliśmy, również zimową porą. 
Nie zszedłem tym szlakiem do Dańczowa... bo mi się nie chciało. Zamiast tego odbiłem w jakąś leśną dróżkę i wyszedłem na pola zamierzając dojść do szlaku czerwonego (GSS).

Zrobiło się jeszcze bardziej ponuro. W Kudovie humor polepszyła mi pyszna zupa rybna w lokaliku przy ulicy Słonecznej. A potem wieczorne pivo z dużego litrowego kufla.
Mimo zmiennej aury wypad udał się znakomicie, 4 dni i 4 wycieczki różne w charakterze.

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Żyliński wyskok

Mała Fatra


2020, styczeń




Zaczęło się niegroźnie - chciałem wypróbować bezpośrednie połączenie autobusowe do Żyliny, trafiłem na tani bilet. Prognozy były raczej uspokajające, sobota miała być kiepska ale za to niedziela, ale za to niedziela...słońce, bez opadów i słaby wiatr. No to jazda!

Autobus spóźnił się około pół godziny, więc wysiadałem z niego około 16:30. Przesiadka na vlak i wysiadka za chwilę w Strecznie.  Jestem w dolinie Wagu a dokładnie w miejscu jego przełomu przez Małą Fatrę, tutaj rzeka dzieli pasmo na część północną wyższą Krywańską i południową niższą tzw Luczańską. 
Po przejściu przez rzekę podążam za żółtymi znakami na grzbiet dochodzący niemalże do brzegu. Ładnie i tajemniczo wygląda stąd zamek:
Ja kieruję się na pierwsze podejście. Śniegu prawie nie ma, jest ślisko. Po szybkim podejściu ulokowałem się we wieży widokowej na nocleg. Jeszcze szybko foteczka zamku tym razem z góry i można gotować kolację.
No i właśnie okazało się, że jednak nie można. Mimo wielokrotnych prób nie mogłem nakręcić palnika na kartusz gazowy, chociaż w domu działał (ale z innym kartuszem!). Pozostało tylko wypić zimnej wody i zagryźć suchym chlebem i iść spać.
Rano pogoda była jakby lepsza, ale panowało w większości zachmurzenie. Naprzeciwko po drugiej, wschodniej stronie Wagu było dość ponuro.

Na zachodzie wyglądało to lepiej:
A w tę stronę miałem iść. Niby tam coś jakby słońce przez chmury przebijało...
Śniadanie na zimno nie smakowało. Zastanawiałem się poważnie nad odpuszczeniem dalszej drogi, w końcu doszedłem do wniosku, że nie można się tak od razu poddawać i dojdę chociaż do Przełęczy Javorina. Ponieważ szlak biegnie tutaj granią z urwiskiem wskoczyłem od razu w raczki.  
W nocy co nieco popadało, ale sprawdzałem uprzednio prognozę pogody i to miało być 10 cm. Na stronie HZS informowało, że w Małej Fatrze jest 10-40 cm śniegu. Na razie się to zgadzało.
Wylazłem na Sedlo pod Kojšovou, budują tutaj linię energetyczną. Teraz muszę podejść ponad trzysta metrów zboczami Polomu.

Nie był to dla mnie łatwy odcinek, ilość śniegu przybierała, od czasu do czasu wzmagał się wiatr...



Jedno z tych stromych miejsc

Robi się powoli zimniej i wiatr podrywa małe zadymki.

Już mi się nie chce...

Tym niemniej po niecałych dwóch godzinach a więc niemal w tabliczkowym czasie zmęczony wychodzę na przełęcz, Sedlo Javorina /967/ i tu zaczyna sypać solidnie
Kilka cuksów i kubek wody dodają mi nieco mocy. Ponieważ na Mincol tabliczki pokazują znów jakieś 2h, postanowiłem tam dojść i zdecydować co dalej. Przeszedłem na Saračníky /1010/ i stamtąd zrobiłem kolejne podejście - gubiąc przy okazji czerwony szlak. Jestem gdzieś tutaj, patrzę na GPS.
Pójdę sobie grzbietem równolegle do szlaku, kombinuję. Nawet szło to nieźle, chociaż powoli. Wreszcie doszedłem do szlaku w pobliżu szczytu Rázsošná /1204 m/. 
Śniegu było coraz więcej i więcej, powyżej kolan a zaczęły się całe odcinki zasypane literalnie po pas.  
Kilometr do szczytu Uplaz /1301/ przedzierałem się bardzo długo. Śnieg w większości był sypki i nienośny, więc rakiety też niewiele by pomogły, chociaż zawsze to lepiej.
Kolejne osiemset metrów w głębokim śniegu, kilkudziesięciometrowe odcinki po pas i trzy razy zastanawiałem się nad zawróceniem. Nogi buksowały w zaspach. Kiedy było do uda, to się cieszyłem, że tak mało. 
Dałem sobie czas do trzynastej na decyzję. Jakoś piętnaście minut przed tą godziną wylazłem na ostatni garb przed przełęczą. Tutaj śniegu nie było już tak wiele, bo wiatr go zwiewał z pustaci.
Sedlo Okopy /1299/.

Mimo narastającego wiatru wejście na sam szczyt było już przyjemnością, Minčol /1364 m/

Ścieżka zejściowa jest przetarta. Tak, to najkrótszy szlak prowadzący na szczyt z miejscowości Višňové i tutaj spotkam już pierwszych dwóch ludzi (z dwoma psami).
Cieszę się, że dałem radę w najtrudniejszych miejscach i nie zrezygnowałem, no ale czeka mnie jeszcze zejście niemal 2 godziny. Ale jestem już rozluźniony i nie muszę już walczyć, jest czas na żarty. Zostawiam napis dedykowany mojemu sojuszowi: 
Można też podziwiać widoki, bo wyżej byłem w chmurze.
Zresztą chmura ciągle wisiała na szczytach i przypominała mi o trudnej drodze:
Polom z obeliskiem
Niezły ten Hoblik:
I na koniec jeszcze kilka skałek
Zszedłem do miejscowości a na parkingu spotkałem tych samych ludzi z pieskami, co pod szczytem Mincola. Pan był dla mnie niezwykle pomocny i zawiózł mnie aż na sam dworzec. Okazało się, że za 20 minut mam pociąg do samego Poznania. 
Wycieczka okazała się próbą sił - trasę 14km na 5,5h szedłem niemal 8h - ale jestem zadowolony, że się nie cofnąłem, dobrze rozłożyłem siły. Samotna trasa choć dała mi w kość dała również satysfakcję.

Połączenie z Żyliną - bus rozkładowo 8 godzin, jechał 8,5. Pociąg - rozkładowo 9,5 godzin, jechał  10,5.