niedziela, 6 stycznia 2008

Klątwa Worka Raczańskiego 1...ale przedtem klątwa Niżnych


Niżne Tatry+Beskid Żywiecki




2008, styczeń





W sprawdzonej trzyosobowej obsadzie udaliśmy się do Zwardonia.
"Kurierskim" szlakiem przekraczamy granicę aby udać się na ministacyjkę Skalite-Serafinov. Koleją dostajemy się do Czadcy, Żyliny i następnie do Rużomberka a autobusem do Donovalów. Lądujemy tam po południu i robimy ostatni przepak.




Szlakiem przez Koczkę wychodzimy na imponujący zachód słońca na Kozi chrbat /1330/



Śnieg jest zmrożony i idzie się wygodnie wierzchem. Obserwujemy zachodzące słońce



Jeszcze tylko zejście na Hiadeľské sedlo i możemy rozbić namiot.

Mieścimy się w moim Hotelu akurat. Po zmroku robi się solidniejszy mróz, brakuje nam wody a gotowanie jest bardzo utrudnione - z powodu silnego wiatru palniki są mało wydajne, właściwie tylko jeden sprawuje się jako tako. Na dodatek nie wiedzieliśmy o bliskim źródle - czyżby nikt nie miał porządnej mapy?

Rano okazuje się niestety, że pogoda pogorszyła się i na zmarznięty śnieg zaczął sypać świeży puch. Przez to i długotrwałe gotowanie wody ze śniegu wychodzimy późno...
Na rakietach podchodzimy na Praszywą /1673/.





Tu pojawiają się przebłyski widoków i słońca.

Ja jak głupi zapomniałem kijków...nożż szlag by to. Klątwa.

Pochodzimy jeszcze stokiem Małej Chochuli /1719/ ale jest już popołudnie - tu niestety dochodzimy do wniosku, że ze względu na rosnącą ilość śniegu nie dotrzemy w żadnym sensownym czasie do Útulňi Ďurková pod Chabencom a na nasze palniki nie mamy co liczyć (odwodnienie murowane). Zejść z grzbietu w innym miejscu ze względu na lawinowe warunki raczej też nie damy rady...jeśli nie chcemy dać zarobić służbom ratowniczym pozostaje nam wycofać się na Hiadelskie sedlo. Klątwa.
Stamtąd -pokonani- udajemy się do doliny miejscowości Korytnica-kupele. Na szosie okazuje się, że jest szansa na ostatni autobus, czekamy jakiś czas na niego.

Autobusu jednakże brak (klątwa), idziemy szosą kilka km do Liptovskiej Osady.
Tu po wizycie w knajpie szukamy jakiegoś miejsca na spanie. Po dłuższym poszukiwaniu lądujemy na tarasie nieczynnego bufetu (wtedy nie było jeszcze tego daszku z przodu, więc obudziłem się ośnieżony)

(fot.googlemaps)
Rano łapiemy autobus do Rużomberka, potem dalsze połączenia na które tracimy prawie cały dzień (klątwa) - dopiero wieczorem jesteśmy w Zwardoniu

i udajemy się na nocleg do Dworca Beskidzkiego (obecnie - 2017 - niestety w ruinie).

Po odwrocie z Niżnych Tatr pełni nadziei i nakręceni motywacyjnie szykujemy się na obejście Worka Raczańskiego - od rana powinniśmy dać radę dojść do Przegibka.
Niestety, lajtowa wycieczka zamieniła się z powodu opadów śniegu w katorgę - traskę do Raczy, która normalnie pochłania ok. 4-4,5 h, myśmy robili na rakietach w...9 godzin...i ledwo co daliśmy radę. Wieczorem tyle co mieliśmy siłę paść na pyski w schronie na Wielkiej Raczy. Trzech facetów na rakietach! Klątwa!
Tutaj dopiero na Kykuli /1087/











Wielka Racza /1236/

O dalszej wędrówce nie było już mowy z powodów czasowych. Padamy w zimnym schronisku, które wydało nam się cudownym azylem. Ogólnie wycieczka okazała się fajnym doświadczeniem na przyszłość w zimowych trudnych warunkach. 
Nauka druga to taka, że spontan jest fajny... ale najlepszy jest "spontan przygotowany" - straciliśmy sporo czasu na przejazdy nie znając rozkładów, nie mając dobrych połączeń.
Następnego dnia po swoich śladach wróciliśmy do Zwardonia.

(Większość fotek menela i Pana Malinowskiego).