niedziela, 17 marca 2013

Post scriptum zlotu - Szczebel jeszcze zimowo

Beskid Wyspowy


2013, marzec


16-17 marca
Prolog 
Nasza wycieczka miała być w zamyśle ciągiem dalszym trasy rakietowania ze zlotu zimowego 2012 i jej dokończeniem, ba, rozwinięciem i przedłużeniem. 
Potężna sylweta Szczebla górującego nad Lubniem i Zakopianką za każdym pobytem w tym rejonie przez ubiegły rok kłuła w oczy i przypominała o (rozsądnie) przerwanej uprzednio w Lubniu wyrypie. 
Ronc zdecydowanie optował za zimowym wejściem więc łikent 16-17 marca był ostatnim możliwym terminem. Na dodatek zaproponował przejście dalej ze Szczebla na Lubogoszcz oraz przez Kasinę na Śnieżnicę...Cóż było robić. Wsiadać i jechać. Trwały mailowe przetargi - raczki czy rakiety...Wszelkie wątpliwości rozwiały się wraz z zamieciami padającego czwartek i piątek śniegu. Na rakietowanie - zgłaszam się ja i Catty. Zestaw osobowy - hmmm , jak by to powiedzieć, jest takie słowo , mam na końcu języka...a już wiem: "zacny". Czyli powtórka grupy przecierającej z zeszłego lutego minus jedna osoba. 

Traska 
Do Kraka przyjeżdżam planowo o 5.30 mimo pewnych wcześniejszych perturbacji (pociąg z Pń do Wro spóźnił się 45 minut, a przesiadkę miałem mieć po...30 minutach, na szczęście drugi pociąg czekał). 
Busik wiezie nas przez Myślenice, gdzie dosiada się Catty, aż do Lubnia. O siódmej zaczynamy iść. Zielonego szlaku nie szukamy, bo go nie ma.  
Szukamy za to czarnego...wzdłuż szosy wte i wewte. Zatem w końcu wchodzimy w las w pierwszą możliwą ściechę. I momentalnie wpadamy w śnieg po uda. Rakiety na buty i hajda pod górę. Po jakimś czasie może 30 minut spotykamy dochodzący z prawej czarny szlak w rejonie nowej imprezowej wiaty na skraju polany. 
Póki co śnieg był sypki, lekki i puszysty, mróz sięgał około 10 stopni. Typowy świeży puch. Ronc idzie, jakby tego śniegu nie było. Podejście na Szczebel to nie byle co, podchodzimy i podchodzimy, są miejsca bardziej strome, wtedy w rakietach przydają się kolce i podpiętki. 


(fot. Ronc)

Mijamy Zimną Dziurę bez większych emocji, mijamy Małego Szczebla i wychodzimy na punkt widokowy.  
(fot. Ronc)
(fot. Ronc)
Szczebel /977/
Warto, warto było się pocić...Szczyt osiągamy niemalże w letnim czasie. Krótki toast pod masztem z flagą i ruszamy w dół, bo mróz szczypie.
No tu się zaczęła jazda bez trzymanki. Początkowo próbujemy licytować się na upadki, potem nie ma to już sensu. Turlamy się w dół, pod sypkim śniegiem płytko zalegają ostre kamienie...z jednym zaliczam bliższe spotkanie. 
(fot. Ronc)

Jesteśmy mokrzy od wdzierającego się wszędzie śniegu. Na szczęście humory dopisują, jeszcze nie jesteśmy zmęczeni, zabawa kończy się na Szczytowym Potoczku, który przekraczamy w bród. 
Sześćset metrów w górę, sześćset metrów w dół. Robimy sobie przerwę w Spontiuszu - zupki : pomidorowa , cebulowa i kapuśniak ...i piwo. 
Dalszą trasę obieramy nadal po czarnym szlaku. Do ośrodka Lubogoszcz jest częściowo przetarte, dalej znów zakładamy rakiety. Śnieg już zmienił konsystencję - jest około pierwszej. Brniemy w coraz cięższej masie ziarnistego śniegu podobnego do mąki albo ciasta. Kolejne sześćset metrów do góry...Widzę ,że Ronc zaczyna się zatrzymywać już nie tylko po to, aby na nas poczekać...Czyli jednak jest człowiekiem 😄 
Na ile mogę staram się pomóc w przecieraniu, ale są to krótkie odcinki. 
W końcu wychodzimy na główny grzbiet , łączymy się z czerwonym szlakiem. Tu Catty nam oznajmia, że dalej ona prowadzi. Przez chwilę jest wygodnie, mówię naiwnie, że przejdziemy ten odcinek w letnim czasie...w złą godzinę. Zaczynają się nawiane pomiędzy rzadszymi tu bukami zaspy już nie po udo ale po pas i wyżej. Na szczęście grzbiet jest w miarę płaski, tylko kilkadziesiąt metrów pod górę... Znów zaczynamy się zmieniać na przecieraniu aż w końcu chyba po trzech kwadransach wychodzimy na główny wierzchołek. Lubogoszcz /968/


(fot. Ronc)

Nie ma co się  długo zatrzymywać, jest już późne popołudnie. Zejście nie jest tak strome jak ze Szczebla a moja masa daje mi przewagę w pokonywaniu oporu, rozpędzam się w dół jak mały czołg (np M-24 Chaffee).
Tradycyjna rakietowa gwiazdka:
(fot. Ronc)

Świetne zejście, clou rakietowania, kończymy w Kasinie Wielkiej
Odcinek szosą doprowadza nas do podnóża Śnieżnicy gdzie zakładamy kolejny "obóz" w karczmie.
 Ja jestem mokry na wylot, ponieważ stuptuty się "spsuły" i zapuszczają mi śnieg i wodę od góry do butów - idę tak już od kilku godzin...chwila wytchnienia przy żurku i grzańcu bardzo się przydaje. Robi się już ciemno. Ale...stok jest oświetlony, w końcu żyjemy w XXI wieku a sportem masowym stało się zjeżdżanie boazeryjne i parapetowe. Parkingi zapełnione - przyjechali "pośmigać". 
W ośrodku czeka na nas ponoć "obiadokolacja" - ta myśl dodaje nam werwy i ruszamy wzdłuż słupów wyciągu. Górą suną narciarze i snołbordziści a my dymamy dołem, wygodnie po wyratrakowanym podłożu. Czasem ktoś rzuci z krzesełka komentarz, że przecież można wjechać, czasem ktoś zjeżdżając obok nas zaliczy glebę  - ogólnie rzecz biorąc pochodzi się bardzo przyjemnie i sprawnie. Zatrzymujemy się przy kolejnych słupach - jest ich około tuzina - na wesołe pogaduszki i chwilę oddechu. To w końcu tylko jakieś trzysta metrów w pionie. 
Do drzwi schroniska wchodzimy o 19, po dwunastu godzinach drogi. Ośrodek Śnieżnica wita nas: jarzynową, sznyclem z ziemniaczkami i buraczkami. (+kompot). To wszystko za zaledwie 14 zyla.
Rozkładamy co mokre na wszelkich możliwych kaloryferach, rozpoczynamy część rozrywkową. (Aha, jeszcze przetem był prysznic. Niestety samotny - nikt nie chciał mi towarzyszyć 😄) 
Impreza trwa krótko, ponieważ: 
a) opakowań szklanych z zawartością miało być dwa razy więcej, niż było; 
b) uczestnicy zasypiają w trakcie rozmowy, w pół słowa😄. 

Dzień drugi 
Wstajemy około siódmej. Śniadanko i duperele zajmują nam czas do ósmej i ruszamy w drogę. Mrozik sprawia, że śnieg przyjemnie trzeszczy pod butami...Mijamy Przełęcz Gruszowiec i zaczynamy podejście (400m) na Ćwilin - najwyższy szczyt tej wycieczki (1072m n.p.m.). 
Idzie się świetnie, na szczycie jesteśmy w letnim czasie albo nawet szybciej. Czas ma dla mnie istotne znaczenie, ponieważ tylko jeśli zdążę do Krk na 15.47, będę o ludzkiej porze w domu. Poganiamy zatem w śniegu. 
(fot. Ronc)

Ze szczytowej polany rozciąga się przepiękny widok na Beskid Sądecki, Mogielicę, Tatry Wysokie, Gorce, Babią Górę, Pilsko... 
(fot. Ronc)

A na Ćwilinie... 
(fot. Ronc)

Catty ma rukzak-nówkę-nieśmiganą ze sobą. (Kolejny stopień uzależnienia - zamiast sukienek i szpilek kupuje worek na plecy, który i tak zostanie kiedyś zdetronizowany przez następny lepszy model). 
Zejście żółtym szlakiem po zsiadłym puchu jest cudne - idziemy na kreskę, po drodze załatwiam Roncowi piękny czerwony markowy pokrowiec na plecak, na który nigdy nie byłoby go stać 😎
Tak sobie myślę - przy podchodzeniu tą drogą w przypadku gorszej pogody murowane trudności orientacyjne. 
Ronc zapodaje, że podejście byłoby podobne jak z Polany Jakuszyckiej w stronę Hali Szrenickiej zielonym...przyznaję ,to fakt. Catty zaś broni honoru Beskidów - to przecież niemożliwe , żeby tu było coś podobnego jak w Sudetach 😄
Zejście przez las trochę się nam dłuży, rozmawiamy sobie o różnych sprawach życiowych... 
Po drodze podchodzi dwóch chłopaków - jeśli idą z Mszany a nie wbili się w szlak gdzieś po drodze - to szacun za wytrwałość. 
Po wyjściu z lasu rozpoczynają się przecudne widokowo polany "na wsie strany mira" , widzimy całą naszą trasę z poprzedniego dnia i wiele innych krain, podchodzimy jeszcze odrobinę na Czarny Dział i dalej polami w cięższym śniegu schodzimy w stronę Mszany Dolnej. Na przystanku jesteśmy po pierwszej - już czeka busik do Krk,  więc niestety rezygnujemy z pożegnalnego piweczka i pakujmy się do środka. 
Moje Gorzkie Żale: 
- niepotrzebne dymanie po szosie Lubień-Mszana; 
- mogłem wziąć czosnkową na orlenie; 
- brak ogórkowej w knajpie w Kasinie; 
- że nie było awarii wyciągu; 
- nierozstrzygnięta kwestia, czy na obiad był rumsztyk, rozbratel, kotlet siekany, mielony czy sznycel; 
- brak seksu w ośrodku rekolekcyjnym; 
- niedorozwinięta część rozrywkowa w ośrodku rekolekcyjnym; 
- oraz last but not least - brak wspólnego pożegnania z Catty i Roncem przy piwie i z buziakami. 
Moje Rajskie Doznania: wszystko inne. 
Orientacyjny przebieg rakietowania: