niedziela, 18 maja 1986

Wycieczka druga - LO III

Góry Stołowe


1986, maj



Jest to jeden z tych wyjazdów, których całościowy przebieg pamiętam dość dobrze ale szczegóły i poszczególne wydarzenia giną w mrokach dziejów.
Na początek wylądowaliśmy pociągiem czyli PKP w Kłodzku
(pocztówka KAW 1984, fot.M.Baranowski, zbiory własne)
Nasza wycieczka wałęsa się po Kłodzku, szczęśliwie bezpieczna, bo z apteczką na podorędziu:
Musieliśmy mieć sporo czasu, skoro skierowaliśmy nasze kroki do kłodzkiej twierdzy. Wygłupiamy się z moim przyjacielem ówczesnym Krzychem w prowadzenie jeńców:
Warto pamiętać, że właśnie w murach kłodzkiej twierdzy powstał odcinek kultowego dla mnie serialu "Czterej pancerni i pies" 😄.
Widać moda na spodnie z dziurami na kolanach zaczęła się właśnie wtedy:

Potem jakimś pękaesem dojechaliśmy do Radkowa. 
(pocztówka KAW 1983, fot.J.Milka, zbiory własne)
W Radkowie naszą bazą był ośrodek w pobliżu zalewu. Spaliśmy w bodaj czteroosobowych pokojach. Wieczorem w pokojach oczywiście dokazywanie, opiekunowie próbowali nas ogarnąć popadając w lekką przesadę, bo pamiętam, że dostaliśmy O-PE-ER ponieważ kolega smarował coś spirytusem...salicylowym i rozchodził się zapach, jakbyśmy ten karbid łoili 😁  

Następnego dnia poszliśmy na wycieczkę na lekko do Wambierzyc. Jest to łatwa w sumie z 15-kilometrowa wycieczka niebieskim szlakiem, właściwie cały czas drogą, wąską, aczkolwiek obecnie wyasfaltowaną. Ale wówczas jeszcze nie była:

 Szopka istnieje jak istniała:
 Bazylika stoi, jak stała:

Po tej lajtowej wycieczce kolejny dzień miał być długi i męczący, nawet wg moich obecnych standardów.
Wyruszyliśmy z plecakami szlakiem żółtym do Wodospadów Pośny. Nie całkiem po drodze jest kamieniołom piaskowca Radków: 

Może poszliśmy tam osobno któregoś dnia a może odbiliśmy po prostu z trasy albo szliśmy jednak szlakiem przez Radkowskie Skały a następnie odcinek obok kamieniołomu szosą?
Zdjęcia nie są opisane i niektóre niewiele mi mówią, ale to jedyna dokumentacja tej trasy. Podążamy szlakiem do Pasterki przechodząc nieopodal schroniska. Pamiętam, że przechodziliśmy naprzeciwko ale dziwnym trafem nie weszliśmy do wnętrza. Może było zbyt wcześnie? 
Następnie zielonym szlakiem dochodzimy do granicy z ówczesną Czechosłowacją: 

A potem stromym i zygzakowatym szlakiem podchodzimy prawie 450 metrów na skraj Błędnych Skał. Wtedy zwiedzanie nie było tak sformalizowane jak obecnie (2018). Dlatego pamiętam coś nieprawdopodobnego. Jakimś cudem z kolegami wleźliśmy na górę i zaczęliśmy skakać po wierzchu, po tych skałach, o matko bosko!

Skakałem za kumplami tak zapamiętale, że zatrzymałem się dopiero jakimś cudem w pół kroku na skraju zachodniego urwiska...Jeden z tych momentów, kiedy mogłoby mnie już tu nie być. Oczywiście to wszystko było niebezpieczne i niedozwolone, ale co wytłumaczysz siedemnastolatkowi? Jak jest zakaz, to przecież trzeba złamać...
To jest na 100% w Błędnych Skałach, na mapach.cz jest prawie identyczne zdjęcie:

(fot. astra28, mapy.cz)
Po tych zabawach na Błędnych Skałach przechodzimy przez Skalniak i Lisi Grzbiet do Fortu Karola.
To zdjęcie jest zrobione właśnie gdzieś w pobliżu w trakcie odpoczynku.


Dalej szlakiem niebieskim musieliśmy przejść przez Narożnik, Kopę Śmierci i Skały Puchacza. 
Schodzimy szosą na Duszniki-Zdrój. Ale nie doszliśmy do samego centrum, ponieważ wszyscy byli zmęczeni - zrezygnowaliśmy z przejścia przez grzbiet i Schronisko Pod Muflonem. Ktoś wpadł na inny pomysł i podeszliśmy tylko do dworca pkp położonego w północnej części Dusznik. Po odczekaniu na połączenie podjechaliśmy pociągiem jedną stację do Szczytnej. 
Teraz czekało nas jeszcze podejście przez Szczytną i Nowe Bobrowniki do schroniska PTSM, które było umiejscowione gdzieś na drugim końcu miejscowości. Musiał to być budynek, ww którym obecnie (2018) mieści się Ośrodek Wypoczynkowy "Pod Młynem".  Ufff! Wychodzi mi tu, że to było razem prawie 28 km. Sporo, jak na ówczesne buty, plecaki...
Po takiej trasie oczywiście była mniejsza ochota na wieczorne szaleństwa. No ale wiadomo, coś tam się działo :-)
Rano był chyba większy luz, raczej nie musieliśmy wcześnie wstawać. 
Ja się tu buntuję, proszę mi nie przeszkadzać!

Po śniadaniu jak mi się wydaje był czas wolny. Ja z kilkoma osobami (ale na pewno w jakiejś mini-grupce) poszedłem na kilkukilometrową wycieczkę na pobliski Szczytnik. Wchodziliśmy od strony Szczytnej po niekończących się kamiennych stopniach, po to, żeby stwierdzić, że do zamku i tak nas nie wpuszczą. Nauczony doświadczeniami lat osiemdziesiątych sądziłem, że jest tam jakieś niedostępne miejsce wypoczynku dla partyjnych bonzów, tymczasem rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna - był tam DPS dla niepełnosprawnych umysłowo.

Niestety, w czasie tego wyjazdu nie dotarliśmy na Szczeliniec Wielki.

(widokówka KAW z 1987, aut. fot. nieczytelni)

Układanie trasy było domeną innych kolegów, ja w tym wówczas nie uczestniczyłem. Potem się nauczyłem, że trzeba sobie samemu radzić :-)
Musiała to być jakaś ponadstandardowo długa wycieczka klasowa, ponieważ zrobiliśmy jeszcze kolejną trasę. z Nowych Bobrownik poszliśmy najprawdopodobniej drogą, być może aż do Rozdroża pod Bieścem (chyba, że odbiliśmy wcześniej na szlak) a następnie do celu tej traski czyli na Torfowisko pod Zieleńcem.
(fot. 2017)
Tutaj żadnych ekscesów nie pamiętam, w każdym razie wszyscy uczestnicy powrócili do domów i nikt w bagnie nie pozostał; a może..? 
W takim razie wracaliśmy niebieskim szlakiem, zahaczając o Schronisko Pod Muflonem
(widokówka z lat 80-tych, dolny-slask.org.pl)
Do Nowych Bobrowników zeszliśmy żółtym szlakiem, jestem prawie pewny. To był ostatni, dość męczący odcinek tego wypadu.
Zakończenie tej długiej wycieczki klasowej też mi jakoś umknęło. Czy to był powrót koleją wprost ze stacyjki w Szczytnej, czy jakoś inaczej?
(lata 80-te, dolny-slask.org.pl)
To wszystko z tej wycieczki klasowej, co jestem w stanie sobie przypomnieć i ułożyć w jako-tako składną całość.

niedziela, 9 lutego 1986

Kościelnie w Olczy

Tatry Wysokie


1986, luty



Tutaj to już będzie słabo z pamięcią. Był to jedyny mój tego rodzaju wyjazd "pseudooazowy". Budowałem kościół? Raczej nie, bo to była przecież zima, ale na pewno kupowałem potem jakieś "cegiełki" na tę budowę. Mieszkaliśmy tuż obok, w Olczy na Piszczorach, w budynku należącym do tych misjonarzy. 

(fot. misjonarze-zakopane.pl)
Nową świątynię o kontrowersyjnym wyglądzie konsekrowano ponad dwa lata później, 30 lipca 1988 r. I ja na to dałem pieniądze i jeszcze rodziców namówiłem? No cóż...
Była to taka prawdziwa zima z dużą ilością śniegu i mrozem, więc dla takiej bandy lamerów jak my wtedy Tatry były trudnym orzechem do zgryzienia.
Koleżanka mi tu przypomniała, że dużym problemem była plaga pękających termosów, które tłukły się w ilościach hurtowych. 
Bo wtedy termosy miały szklane wkłady a nie jak obecne moje tatonki czy primusy mają wkłady stalowe. Wystarczyło lekkie uderzenie, rozlegało się charakterystyczne zgłuszone puknięcie...i po termosie. Krążyły legendy, że gdzieś, kiedyś, komuś udało się wymienić rozbity wkład na nowy :-)

Z tej całej magmy jedna wycieczka wryła mi się w pamięć. Niestety, z nieprzyjemnych względów.
Poszliśmy najpierw na Halę Gąsienicową a potem dalej na Kasprowy Wierch. Wynika tak z zachowanej mojej widokówki wysłanej do rodziców. Szliśmy wtedy z Kuźnic przez Dolinę Jaworzynkę. Podchodziliśmy Siodłową Percią w śniegu powyżej kolan, stawiając nogi w głębokie dziury. Ogólnie byłem dość zmęczony tym podejściem. A jeszcze tyle drogi przed nami...Od strony Przełęczy między Kopami zeszło dwóch WOPistów z kałachami. No i wzięli nas w obroty. Gdzie mieszkamy, czy mamy zameldowanie itd. Oczywiście wtedy trzeba było się meldować, czego myśmy nie zrobili, żeby nie wydało się, że są tam płatne noclegi. Byliśmy pouczeni, co mamy mówić, że dopiero przyjechaliśmy, czy coś w tym stylu. Po sprawdzeniu dokumentów dochrzanili się z jakiegoś powodu akurat do mnie.
Wtedy byłem lekko przerażony, zaczęli mówić, że mam z nimi iść na dół do Zakopanego, bo osoba o takim samym imieniu i nazwisku jest właśnie poszukiwana na podstawie listu gończego.  No coś niebywałego, taki przypadek! Oczywiście to był tylko taki świetny żart, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, prank, bo przestraszony byłem wtedy po całości. Na szczęście w końcu odczepili się i poszli dalej. A my mogliśmy kontynuować naszą wycieczkę. 
Ja z tych nerwów szedłem przez jakiś czas na miękkich nogach ;-)
Taki widok mogliśmy ujrzeć po wyjściu na Halę koło schroniska Murowaniec
(pocztówka PTTK, fot. E.Moskała, zbiory własne)
A po przejściu hali i wyjściu na Kasprowy Wierch /1987/ mogło być tam tak:
(pocztówka KAW z lat 70/80, fot. A.Chmielewski, zbiory własne)
Taki widok w stronę zachodnią mógł rozciągać się przed naszymi oczami, ale raczej było pochmurno, jak mi coś-gdzieś dzwoni:
(pocztówka KAW z lat 70/80, fot. M.Raczkowski, zbiory własne)
Innych wypadów w Tatry z tego wyjazdu niestety nie pamiętam, być może pogoda była nie taka...albo raczej człowiek młody był bardziej rozgadany niż rozchodzony.