niedziela, 9 października 2011

Klątwa Worka Raczańskiego 3


Beskid Żywiecki



2011, październik






Kiedy spadłeś z konia, zaraz na niego wsiądź...a jeśli wypadłeś z Worka , wskocz do niego z powrotem.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mogłem szybko powrócić do miejsca , w którym przerwałem obchodzenie Wora dwa tygodnie wcześniej.
Po załatwieniu moich spraw w Krzeszowicach przerzuciłem się boleśnie długo (a niby tylko dwie przesiadki) do Rajczy, skoczyłem jeszcze tylko do baru na michę kwaśnicy i koło 16tej(?) ruszyłem szosą w stronę Ujsołów, bo korcił mnie zielony szlak przez Muńcuł do bacówki na Rycerzowej.

Deszcz padał cały czas od rana...ale byłem na to nastawiony i przygotowany. Oprócz kurtałki z gorkiem miałem ze sobą tajną broń - nowe ponczo Tatonki (czerwone) na mnie+plecaku zarazem. Co prawda wyglądam w tym jak ten stwór z filmu "Osada", ale niech tam, przeżyję chwilowy brak lansu (nie widać logo 😄).

Wędrówki szosą w deszczu nikomu nie polecam, miałem wrażenie, że kierowcy ciężarówek przyspieszali na mój widok i jakby celowali prawym lusterkiem w moje czoło - może to przez to horrorowe przebranie?

Po jakimś czasie dotarłem do Ujsołów, znalazłem zielony szlak przekraczający mostek na rzeczce i poszedłem nim, jak mi się zdawało. Po dłuższym czasie zorientowałem się, że chyba przez kaptur na głowie i panującą szarugę przegapiłem odejście zielonego w lewo i idę drogą wzdłuż potoku Danielka...i mogę sobie tak iść i czekać na to odejście "ad mortem defecata".
No nic, zweryfikowałem plany i postanowiłem dotrzeć do schronu przez MladaHorę.

Po drodze w pewnym momencie poratował mnie mieszkaniec wioski w pojeździe, który sam z własnej woli zatrzymał się - ja nie machałem - i zaproponował podrzucenie. W ten sposób skróciłem chodzenie asfaltem o jakieś 3 kaemy czyli ze 40 minut.

Od Mladej Hory zaczęło się podejście na Małą Rycerzową a deszcz zamienił się najpierw w deszcz ze śniegiem... a następnie w śnieg z deszczem...
W zapadającym zmierzchu i padającej z nieba kaszy dotarłem na Małą Rycerzową

W końcu dotarłem pod drzwi bacówki

Do bacówki ściągali ludzie jeszcze pewien czas do późnego wieczora, nawet jakieś dwie rodzinki z dziećmi i psami. Przyszli z Soblówki najkrótszym wariantem, ale i tak wyglądali jak bałwany. Obsługa bacówki nieźle się bawiła sądząc po dźwiękach dochodzących z kuchni.
Pani "rastamanka" rozbawiła mnie pytaniem o rezerwację - okazało się, że teoretycznie nie było miejsc,ale wiele osób zrezygnowało z podejścia z powodu pogody.

Bacówka na Hali Rycerzowej - atmosfera luzacka, załoga bawi się równie dobrze , jeśli nie lepiej, jak goście. Głośno, wesoło, "lektury" bez krępacji wjeżdżają na stoły. Po kilku minutach wszyscy są ze sobą na "ty". Ciepła woda i kaloryfery. Dużo sznurków do suszenia - plus za praktyczność. Plus za oficjalne wydzielenie ociekacza zlewu jako miejsca do gotowania. Minus za najdroższe piwo - 7,50. Ogólnie rzecz biorąc - fajne miejsce , jeśli ktoś szuka bacówkowych klimatów.
Szybko całe schronisko było rozweselone i rozgadane...ja również. No ale rozsądek zwyciężył i poszedłem w kimkę.

Poranek na Rycerzowej przywitał mnie zamgloną aurą , zachmurzonym niebem i polegującym śniegiem.

Wyglądało zimowo, ale temperaturka była raczej dodatnia. W lesie jednak zrobiło się znów... jesiennie:

Szybko dotarłem do przełęczy Przysłop (940) czy jak wolą inni Prislop. Na przełęczy było jakoś wyjątkowo ponuro i nieprzyjemnie, więc sfociłem tylko stojącą tam viatkę
Viatka ma drewnianą podłogę, miejscówka ok. (Edit: bywa strasznie zawalona śmieciami!)

Od przełęczy zaczęło się clou dzisiejszego programu, gwóźdź wieczoru: pierwsze NAPRAWDĘ strome podejście - na Świtkową (1083). Ścieżka w pewnym momencie staje dęba a ponieważ wszystko pokrywało rozmiękłe błoto o wybitnej poślizgowości, po każdym kroku odjeżdża mi noga z powrotem w dół. Podejścia takie zaliczałem przez najbliższe godziny łącznie trzy - najdłuższe na Oszus(1155) and last but not least na Jaworzynę(1052) - mimo , iż najkrótsze, to właśnie tam stwierdziłem w pewnym momencie uwieszony kurczowo na młodym świerczku, że w górę nie dam rady a w dół będę się turlał długo i boleśnie. W końcu jakimś cudem przedarłem się bokiem poza ścieżką przez krzaczory uprawiając "bushering" - w analogii do "boulderingu"😁.
A tu widok z góry - wygląda na to ,że ścieżka kończy się urwiskiem...i tak jest w istocie.

Podejścia nie są bardzo długie, jednakże stanowią wg mnie czołówkę tego stromego, co można spotkać poza skałami.

W miejscach , gdzie nie miałem podniesionej adrenaliny w sposób naturalny , wzmacniałem się psychicznie wyśpiewując kawałki RedHotChiliPeppers... w takiej atmosferce np

Dopiero po kilku godzinach drogi w rejonie przełęczy Glinka spotkałem pierwsze dwie osoby.

Za przełęczą nudnawe podejście na Magurkę i w stronę Krawculi - nie ubawiłem się, na dodatek zaczęło mocniej padać.
W schronisku pełno ludzi (a na szlaku pusto...) Sądząc po gwarze (daj mi ten sitz!) i brzuchach - same kluchy śląskie 😁

Bacówka na Krawców Wierchu - brak miejsca do gotowania, albo nie zauważyłem , co na jedno wychodzi. Ludzi dużo ze względu na łatwość dojścia. Powiedziałbym, że mniej rasowo niż na Rycerzowej, chociaż budynek taki sam przecież. Może mi się zdawało. Wkurzył mnie taki drobiazg - wchodzę oczywiście mokry a w wiatrołapie ani w hallu nie mogę znaleźć wieszaczka na kurtkę.
W bacówce nie ma wskazanej kuchni turystycznej (inaczej niż na Rycerzowej), więc kapuśniak musiałem podgrzewać gdzieś pokątnie w umywalni...
Nie mogę pojąć, jak to jest, że zupa z plastikowego worka może być tak pyszna 😄.

Ponieważ bylo dopiero około piętnastej, kiedy doszedłem do Krawculi, podjąłem decyzję o uderzaniu jednak dalej, żeby wyrobić się na drugi dzień z Pilskiem.
Szlak dalszy taki sobie ciekawy, trafiły się jedyne przebitki przez chmury rozleglejsze niż 200 m

Na kolejnej przełęczy znalazłem skrót do czarnego szlaku ze Zlatnej na Rysiankę - od grzbietu w lewo prowadzi ukośna wygodna nieoznakowana ściecha, która kończy się nad potokiem progiem erozyjnym, z którego trzeba się jakoś zesunąć, przejść potok po kamieniach (wygodnie)i dalej jest leśna droga drwalska, która za chwilę doprowadza do czarnych znaków. W sumie to jakieś 350m w poziomie i kilkadziesiąt metrów w pionie.



Grzbiet graniczny jest tam, gdzie ostatnie drzewa na focie.
Lipowska ma lepszy PR niż Rysianka - nawet, jeśli jest bliżej do Rysianki, to znaki na Lipowską są większe i czytelniejsze...
Przez cały dzień dzięki zmiennym opadom trwała zabawa w przebieranki - windstopper , kurtka gore albo poncho z "Osady".
Na Rysiance ciutkę ludzi, niedużo. Schronisko na Rysiance - atmosfera pensjonatowa. Wszyscy mówią półgłosem. Wyższy standard i ceny noclegów, chociaż piwo z kolei najtańsze - za 6,-. Łazienki odnowione i czyste. Bardzo grzeczna obsługa.

Niedziela rano nie przynosi zmiany w pogodzie - tyle dobrego, że nie pada. Opar wisi, jak wisiał.

Wyruszam rozpędzony w stronę Miziowej. Po godzince jestem na Palenicy.

Znajduję ściechę graniczną na Pilsko i dymam do góry.
Z każdym hektometrem przewyższenia robi się coraz bardziej zimowo...
Wyłażę na polski przedszczycik, pojawia się coś jakby odblask słońca



Ale zaraz znika...a ja podążam na główny szczyt.
Pilsko (1557)

Nie mam rękawiczek, jest mi zimno, z widoków - pupa, wracam więc szybko do granicy i zaczynam schodzić granicą w stronę wschodnią.

Przy drodze - początek potoczku-źródełko

Droga daje mi się we znaki - leżące kamienie wykręcają giry, znowu ślizgam się niemiłosiernie po błocku śniegowym...
Na moment odsłania się leżąca poniżej Polhora w jesiennej szacie, a ja kilkaset metrów wyżej już doświadczam zimy:

Dalsza droga wiedzie równomiernie w dół , po drodze zatrzymuję się pod przyjaznym świerkiem , który zapewnia suchą podłogę, na kawkie:

Im niżej, tym bardziej zima ustępuje miejsca jesieni, aż w końcu wracam do rzeczywistości zgodnej z kalendarzem
Po drodze spotykam jeszcze trzech hardkorowych rowerzystów, którzy niosąc rowery na plecach dopytują się o warunki, z niedowierzaniem słuchają o śniegu na Pilsku.
A oto i koniec wycieczki - przełęcz Glinne.
Alkoholowy boom chyba się skończył, ale nadal trwa jakiś handelek.

Do Żywca podrzuca mnie uczynny autostop.

Tak oto mimo ataku żywiołów wody (deszcz i śnieg), powietrza (mróz) i ziemi (błoto) klątwa została przełamana...albo nigdy nie istniała.
Wychodziłem z Rycerzowej ok. 8.30 do Krawculi + około 6 godzin
Tam zrobiłem sobie dłuższy postój obiadowy czyli gdzieś ok.15.30 poszedłem dalej i jakoś po 18tej byłem na Rysiance (skrótem czarnym , nie naokoło przez Trzy Kopce).
Z Rysianki na Pilsko - ok. 3 godziny. Na przełęcz - kolejne 2 z hakiem + postój na kawkię.
Szlak jest czytelny, kilka miejsc jest mylnych, gdzie granica zakręca pod kątem prostym albo ostrym, a druga ścieżka biegnie sobie dalej prosto w głąb Słowacji .
Zakrzaczony nie jest, ale to BŁOTO! I to na dodatek UKOŚNE BŁOTO!!
Przed niedźwiedziami ostrzegał mnie mieszkaniec MladaHory w czasie podwózki - podobno przechodzą chętnie ze Słowacji i ostatnio jakiś brykał na Przegibku i gdzieś tam jeszcze w pobliżu, stróżujący pies podobno przypłacił to życiem .