niedziela, 24 listopada 2013

Karkonosze w listopadzie też mogą być cudne

Karkonosze 


 2013, listopad 


22-24 XI
Spotkaliśmy się nietypowo tym razem w schronisku Nad Łomniczką , dokąd dotarliśmy wieczorem , menel około 21, ja około 24. Nockę spędziliśmy na glebie korzystając z uprzejmości gospodarzy. Pogoda miała być kiepska i nastawiliśmy się na zmoknięcie i/lub zmarznięcie.


Rano po śniadaniu (niestety kuchnia nie oferuje jajówy, skończyło się na jakiejś kiełbie grzanej) wychodzimy przed schronisko , pogoda mało zachęcająca. Jednak po kilkuset metrach rozpoczynają się prześwity w stronę Śnieżki

Im wyżej , tym zaczyna się robić coraz bardziej zaskakująco i ciekawie

Przekraczamy żleb coraz to podmarzającej Łomniczki


i zaczynamy się wbijać w zakosy. Nad głowami co i rusz ciekawe zjawiska: 
 


A nam w to graj, bo nastawieni byliśmy na deszcz , marznącą mżawkę lub śnieg....
Im bliżej grzbietu, tym lepiej

Aż w końcu stajemy ze słońcem twarzą w twarz!

Odbijamy na Śnieżkę po krótkiej wizycie w Śląskim Domu

Na szczycie - widoki na morze chmur, inwersja jak się patrzy, wierzch chmur na około 
1200 wg mnie, wszystkie inne sudeckie pasma się pochowały pod pierzynką







Przy zejściu ze Śnieżuni przydały mi się kathule

Kandydat na pocztówkę

Zmierzamy sobie "nienerwowo" do Łąkowej Chaty

Tyczki czekają na śnieg

Czechów w schronisku sporo, wielu z kejtrami a niewielu z dzieciakami - to taki signum temporis chyba...
Zamawiam polotmavego leżaka z najwyżej położonego browaru w Czechach, menel folguje swojemu nałogowi pijąc dziwaczny brązowy napój ziołowy o nazwie Cynfolia (czy jakoś tak 😁).
Dalej standardowo podążyliśmy głównym grzbietem z postojem na zupę i bee-gees w Odrodzeniu, w międzyczasie pogoda klękła i zapadła ciemność. W zacinającym marznącym deszczu docieramy do wiaty na Czarnej Przełęczy, gdzie spędzamy nockę.
 


Rano cały czas w takiej aurze schodzimy na drugie śniadanie do schroniska Pod Łabskim Szczytem

Imprezę kończymy w Szklarskiej na pks.

czwartek, 14 listopada 2013

Zlot nr XI - Schronisko na Ornaku

Tatry

2013, listopad



Wyjazd z chaty odbył się w mocnej poznańskiej ekipie.
Moją hondziną jedziemy przez Polskę aż do smutnego Zakopa. 
Auto zostawiamy na parkingu przed Doliną Strążyska. 


Oczywiście idziemy sobie luzacko doliną, 
waruneczek trochę niżowy więc widoki słabe. Na końcu doliny mały postój, lekkie problemy z rozłożeniem zamarzniętych kijków 😄
Idziemy teraz stromiej pod górę na Przełęcz w Grzybowcu. To odcinek, który zawsze na początek daje do myślenia 😄
Następnie zejście do Doliny Małej Łąki i znów podejście na Przysłop Miętusi.


Ponieważ zlot ma być w Schronisku "Ornak" czeka nas jeszcze tylko zejście do Doliny Kościeliskiej i spacer do schroniska.
W schronisku zbiera się już powoli ekipa forumowa w ilości kilkunastu osób. Nic, tylko zacząć "przedzlot".
Śpimy z mhu w suszarni, ale rano posłusznie płacimy za glebę.

Plany wycieczkowe były wielkie, jednak pogoda nas nie rozpieszcza.  Postanawiamy całą grupą wyjść chociaż na Przełęcz Iwaniacką i spróbować wyjść na grzbiet Ornaku a następnie zobaczyć, co się uda zrobić dalej.
Na przełęczy Marek robi krótki pokaz wiedzy antylawinowej.



(fot. Ronc)
Jak widać, w strojach dominuje czerwień 😄 ale ja twardo w starym Stormy Passie w kolorze morskim 😁.
Po pogaduszkach wychodzimy przez las zielonym szlakiem w stronę grzbietu.
Po wyjściu z lasu atakuje nas nasilający się wiatr, napieramy stokiem i wychodzimy w rejon tego najbardziej stromego odcinka.
Kto ma gogle, ten zakłada, ale ja w podwójnych szkłach po chwili już i tak nic nie widzę 😄
(fot. Ronc)
(fot. Ronc)
Walczymy grupowo i wychodzimy w końcu na bardziej płaski teren w rejonie Suchego Wierchu Ornaczańskiego. Tutaj już wichura jest tak silna, że nawet nie da się wyjąć aparatu. Zarządzamy wycof i schodzimy na przełęcz, gdzie tak nie duje.

Z tego co pamiętam, część ekipy która nie podchodziła, poszła jeszcze zrobić pętlę przez Chochołowską i Ścieżką Nad Reglami.
A zlocik tymczasem toczy się przy różnych napojach. Tu jeden ze stoliczków.
Potem w większym składzie przenieśliśmy się na pięterko. Doszło tam do jakiejś scysji z kimś opuszczającym "kącik zabawowy" - że niby za szybko usiedliśmy czy co?
No nieważne. W każdym razie impreza trwała i było wesoło. 
Tym razem kimaliśmy na podłodze w sali na piętrze.

No i nadchodzi niedziela czyli czas pożegnań.
Pogoda nadal słaba, więc nie tak żal wyjeżdżać.
Musimy wrócić do auta. Najprościej byłoby zejść do Kir i podjechać busem.
Tu ostatnie grupowe foto:
(fot. Ronc)

My schodząc doliną podejmujemy jednak decyzję o pieszym powrocie.
Nasza grupka po pożegnaniu skręca na Ścieżkę nad Reglami i wracamy na Przysłop Miętusi.
(fot. Ronc)


Żeby się tak całkiem nie cofać tą samą drogą, schodzimy tym razem Doliną Małej Łąki do Drogi pod Reglami i nią wracamy do wylotu Doliny Strążyska.

To był jeden  z fajniejszych zlotów, nie tylko pod względem towarzyskim ale i górskim. Relacja w n.p.m.:


niedziela, 13 października 2013

Po polskich i czeskich Kruczych, Vranich i Karkonoszach

Góry Krucze+Karkonosze (Grzbiet Lasocki)

2013, październik




(Niestety, z tej wycieczki straciłem wszystkie zdjęcia i został tylko suchy opis. Dlatego wykorzystałem kilka zdjęć z sieci z podaniem źródła, dla zobrazowania charakteru tych górek).


Znów się udało wyskoczyć...z krążenia paluchem po mapie wynika ,że należy się udać do worka...najlepiej , do Worka Okrzeszyna :)

Byłem tam krótko swego czasu i muszę przyznać , że rejon zrobił na mnie extra wrażenie. No ale Woreczek malutki a ochota duża...to może jakoś przedłużyć trasę gdzieś w nieznane? 


No to pach - w piąteczek wyruszam via Wro-Sędzisław-Kamienna Góra i trafiam do Okrzeszyna około trzeciej po południu. Idę sobie do granicy i zaczynam się wspinać wzdłuż słupków, a co, zielonym szlakiem już szedłem.

Wychodzą na jaw braki w kondycji , od wakacji chyba mi się pogorszyło...

Nic to, bo paru zadyszkach wychodzę na grzbiet i dalej już spokojniej .
Jeśli dobrze widzę to chyba widok w stronę Żaltmana ?
(-)
Koło kapliczki stoi cudna wiata z grilem.

(fot. mapy.cz lada.skop)

Kawałek dalej kolejna wiatunia koło punktu widokowego Krausova vyhlidka
Widoczki , jesień ale to już na Jańskim Vrchu (697) najwyższym w tej okolicy

Szlak zmienia radykalnie kierunek i po pewnym czasie widzę wyrastające z pól Vrani Hory , czyli czeską część Gór Kruczych

Z poziomu Beczkowskiego Potoku wbijam się coraz wyżej , po drodze atakuje mnie ognista czeska jesień.

Takie niby górki a proszę, jak potrafi być stromo - np na podejściu na stok Bogorii. Gdzieś tam przełażę granicę i dobijam do ścieżki na Kralovecky Spicak w rejonie Mravenci Vrchu .

Na 
Kralovecky Szpiczak /881/ dochodzę już wieczorem, widok na zachód sięga Czarnej Góry w Karczkach.
(fot. mapy.cz Miloslav  Psenicka)

Udaje mi się rozpalić małe ognisko , ale na krótko , bo przychodzi mżawka a potem w nocy ulewa.
Namiocik zdaje egzamin kolejny raz , problemów brak.


Poranek mało zachęca, ale widoczek na zachód jest jakiś. To dobrze wróży, bo idę właśnie w tamtą stronę.
Na dole przy rozstajach jest taki zabawny napis na rowerowym drogowskazie trochę na ambit rowerzystów, że niby kto wjedzie bez zatrzymania na Kralovecki Spicak, ten będzie kralem (czyli królem właśnie).
Stoki Kozlika
(-)
 Kralovecki Szpiczak 

(fot. mapy.cz)

Schodzę na Bernartice, jest to interesująca historyczna miejscowość
Podziwiam klasyczną Pietę.
A potem dziwny podwójny wiadukt 

(fot. mapy.cz Dana Voriskova)

Droga z zielonym szlakiem wznosi się z doliny stokiem Kozinca i doprowadza do miasteczka.

Jak w danej chwili wygląda ryneczek w Zaclerzu każdy może zobaczyć momentalnie:


http://kamery.humlnet.cz/pl/kamery

Zaclerz senny, prawie nic nie jest czynne 
Knajpy jakoś nie zauważam, idę zatem dalej w stronę przysiółka Prkenný Důl.

Potem chcę się dostać do czerwonego szlaku, ale zielony obchodzi bez sensu przez miejscowość, a nie chcę też dymać szosą. Dlatego wybieram szlak rowerowy czyli cyklotrasę oznaczona szarą kropką, która biegnie w interesującym mnie kierunku.

Idę dalej, aż w końcu dochodzę do czerwonego szlaku w miejscu, gdzie przekracza on szosę. Do Twierdzy Stachelberg, która leży kilkaset metrów dalej nie wybieram się, odstraszają mnie licznie zmierzający wtę i wewtę stronę turyści czescy.
Po krótkim odpoczynku ruszam czerwonym w górę - już w granicach KRNAP.
Za chwilę widać piękny bunkier - te położone w lesie są omszałe , te na polach - szarzeją betonem.

Nieopodal szlaku znajdują się pozostałości wioski Vernířovice (Wernsdorf) opuszczonej po II wojnie.
http://www.zanikleobce.cz/index.php?obec=2047
To taki "czeski Beskid Niski", można zaryzykować analogię. Odległą.
Widoczki z tych łąk nad Vernířovicami (fotki z innej mojej wycieczki, ale podobne)

oczywiście widać charakterystyczny garb Kraloveckiego Szpiczaka.
 





Szlak robi się chwilami "stromszy", w końcu muszę podejść z poziomu 650m npm (Vrchol silnice nad Babím) na najwyższy szczyt Rychorów - Dvorsky Vrch (albo Les) - 1033m npm.
Wędrówka grzbietem Rychorów zachwyca mię.
W końcu trafiam do Rychorskiej Boudy , po której sporo sobie obiecuję...
Robię przegląd bufetu :)
Pivo czapowane Krkonosz, specjalny ziołowo-jarzebinowo-jagodowy czaj, knedliki z mięsem  polievka "kysena" już zjedzona - to było coś w rodzaju żurku, ale niestety nie-kwaśna, bez kiełbasy ale za to z maślakami w całości oraz znacznie gęstsza niż standardowy żurek. Jeszcze takiej nie jadłem, przyznam , że wolę ichnią soczewicową albo czosnkową.

Wszystko pałaszuję i zasiadam na długo, kolejne pivko to Kozel.
Ludzie wchodzą i wychodzą a ja siedzę.
No ale w końcu podnoszę się i toczę dalej.
Po drodze krajobrazy robią się już karkonoskie.
Mijam Rychorski Kriż. Droga w okolicy Rogu granic jest sympatyczna, 
stoi tu również "trójkątna" wiata. 
Gdyby było ładnie , widziałbym już Łysocinę.
Kończę dzień na przełęczy granicznej pomiędzy Horními Albeřicemi a Niedamirowem z kolejną trójkątną wiaciną, mam stąd widoczek na Bukówkę.

 (fotka moja z innej wycieczki)
 (fotka moja z innej wycieczki)

Nareszcie koniec na dziś, pękło ok. 27km.
W nocy leje i duje a ja przeklinam tego Czecha, który nie zaopatrzył drzwi w jakiś dynks do przyciągnięcia ich do środka...trzy razy otwierają się w nocy!



Rankiem wstaję wcześnie, szybko się zbieram w obawie przed pogorszeniem pogody.
Wkraczam na Lasocki Grzbiet.
Do Lysecinskiej Boudy nie zachodzę, za dużo zbaczania. 

Na Rozdrożu pod Łysociną ścieżka zamienia się w strumyk, ale już nie pada.
W końcu po krótkim stromym odcinku wychodzę na grzbiet i szczyt Łysociny /1188/.
Po jakimś czasie wędrówki schodzę w dół na Okraj, który wita mnie przez chwilę słońcem.
Ale oto od polskiej strony nasuwa się wręcz dotykalna mgła...i koniec pieśni. Odtąd będzie już tylko wilgno i ponuro. Na Tabaczanej Ścieżce jest błocko, ale szybko się nią posuwam.
Kolejna wiatka (w Budnikach) - sucha i przyjemna do spania (nie raz wypróbowana).
Potem schodzę żółtym szlakiem wzdłuż potoku Malina, jest bardzo ciekawy i mało używany.
Potem łączy się z jakimiś końskimi i biegówkowymi trasami.
Koło leśniczówki stoi wiata w dość eksponowanym miejscu.
Potem jeszcze kawałek drogami biegówkowymi do Kowar i można wsiadać do autobusu. 

sobota, 10 sierpnia 2013

Beskid Żywiecki bocznymi ścieżkami... od chatki do chatki


Beskid Żywiecki

2013, sierpień


Szczęśliwie się złożyło , że mogliśmy wspólnie ze Sparkusem wybrać się na letnią wycieczkę w Beskid Żywiecki. On ma rzut beretem do Żywca, ja trochę dalej , ale nie przeszkodziło to nam w porannym spotkaniu na miejscu. Ja niestety byłem po kilkugodzinnym czekaniu na połączenie w Katowicach i bez snu...ale za to Tadeusz nastawił się na opcję namiotową, miał trochę więcej do noszenia  więc siły były wyrównane
Ja z góry założyłem, że nocki spędzimy w chatkach lub na bazach, z dostępem do wody , pieca, pod jakimś zadaszeniem. Bowiem wycieczka miała prowadzić mniej znanymi ścieżkami, niż czerwono znakowana ścieżka głównym grzbietem oraz omijać schroniska PTTK na rzecz alternatywnych przybytków. 

Wycieczkę zaczęliśmy o 8 rano w Korbielowie -Krzyżowej
Od razu skręcamy w bok na szosę do Krzyżówek, a z niej po chwili w lewo pod górę na żółty szlak na zbocze Styrku. I zaczyna się! Kilkaset metrów idziemy z pół godziny , ponieważ nie możemy oderwać się od pysznych, dojrzałych jeżyn, które rosną tutaj w niemożebnych ilościach. Rzut oka na Pilsko, doskonale stąd widoczne: 
(fot. Tadeusz)

i znów zagłębiamy się w krzaki, jak nie jeżyn, to z kolei malin.
Po pewnym czasie wychodzimy na otwarte łąki a na północy objawia się Beskid Mały.
Dochodzimy do czarnego szlaku - to ma być nasz główny przewodnik na ten dzień. 

Szlak okazuje się...w likwidacji. Pracowicie, z wytrwałością godną lepszej sprawy, ktoś zamalował większość znaków. Tą samą ścieżką przebiega jednakże szlak oznaczony na mojej mapie jako...konny a w terenie znakowany dość kapryśnie żółtą kropką na białym tle.
Oddalamy się powoli od Pilska , lecz wciąż nam towarzyszy jego kopuła.
Nagle w lesie pojawiają się białe strzałki namalowane na drzewach, właściwie raczej wielkie strzały.
Doprowadzają nas one do pierwszej pozycji z listy bacóweczek do odwiedzenia  kryjącej się pod intrygującą nazwą "VIKTORIA K" a położonej na zboczu Jaworzyny.
Bacówka jest pięknie zadbana , otoczenie zachwyca. 

(fot. Tadeusz)

Jest pusto, gospodarz miły aczkolwiek jest jakby zdziwiony naszą obecnością. Bierzemy kurtuazyjnie po herbatce, aby nie wzbudzać kontrowersji, piwa niestety nie ma w ofercie. 
W ofercie są noclegi, ale nie skorzystamy, bo za wcześnie chociaż mnie morzy sen po niedospaniu nocnym.  
(fot. Tadeusz)


Bacówka dysponuje również piękną pieczątką. 
Pytamy o czarny szlak - ponoć PTTK go likwiduje, bo "nierentowny". WTF!? Od kiedy to szlaki mają być rentowne? Podejrzewamy spisek pttkowców przeciwko "prywaciarzom". 

Po dłuższej chwili ruszamy dalej za białymi "strzałami". Dochodzimy do górnej części wsi Głuchaczki. Dalszy przebieg szlaku jest dla nas enigmą do dziś.
W dolince potoku gubimy się całkowicie i idziemy przez knieję na azymut. Optymistyczne pohukiwania Sparkusa, że to już gdzieś niedaleko biorę nieopatrznie za dobrą monetę 😄
W końcu, podrapany i z mokrymi nogami, wychodzę na jakąś dróżkę. Odnajdujemy znaki i wspinamy się na stok do przysiółka Pindelówka.
Idziemy za żółtymi kropami, które jednak w pewnym momencie znikają...Wspinamy się na czuja na stok kolejnej "Jaworzyny" i dochodzimy do znaków zielonych. Po przecięciu ścieżki zielonej - znaków nadal brak. Szukamy , szukamy w pobliżu...w końcu znajdujemy nikłą ścieżkę i znaki "konne" - to już jest parodia szlaku a czego te biedne konie miałyby tu szukać...to już sobie nie wyobrażam.


Przechodzimy przez paskudne kłujące chaszcze, nogi mam ponownie mokre od błota. W końcu wyłazimy na jakąś stokówkę i następnie przez jakąś godzinę i pół kluczymy po stokach na każdym skrzyżowaniu grając w ruletkę, oczywiście znaków nadal brak albo pojawiają się w najdziwniejszych miejscach - np okazuje się, że "szlak konny" jest poprowadzony przez jeżyny jakieś 20 m powyżej stokówki na pewnym odcinku😁
Na szczęście nie zawsze trzeba było podchodzić.
Wreszcie ta zabawa się kończy kilkoma pamiątkami na goleniach i łydkach i wychodzimy na przecudną polanę pod szczytem Magurki /1107/.
Tu wreszcie dłuższa chwila odpoczynku. 

(fot. Tadeusz)


Dajemy sobie luz i podziwiamy Beskid Śląski i otaczający nas Żywiecki. 
Wreszcie ruszamy na najwyższy szczyt wycieczki, mianowicie Mędralową czyli Wielki Jałowiec (1169).
Według regionalizacji Kondrackiego staję w takim razie na najwyższym szczycie Pasma Przedbabiogórskiego wchodzącego w skład...Beskidu Makowskiego a nie Żywieckiego, czyli, hm,  to tutaj a nie na Lubomira powinni się udawać zdobywcy Koron Polski(ch)😄. (A swoją drogą  Lubomir powinien być w Beskidzie Wyspowym...).  




Formalności zostawiamy formalistom a my udajemy się na inspekcję słynnej bacówki.
Nie miałem okazji jeszcze tu być. Bacówka sama w sobie jest świetna , oferuje miejsce na pięterku a także na parterze, ze stołem.
Niestety jest dość brudno i sporo śmieci, jak wiadomo zgodnie z prawami fizyki, butelka pusta waży dwa razy więcej niż pełna.

Potem schodzimy na Przełęcz Głuchaczki (832) aby na wieczór zawitać do bazy namiotowej SKPB. Powstała tu nowa wiata po zawaleniu się starej.
Bazowi witają nas sympatycznie, Tadeusz oznajmia, że czarny szlak został przetarty , poprawiam go, że raczej "przedarty" 😄.

Sparkus rozstawia swój namiot wśród innych a ja nie chcę spać w zatłoczonym namiocie typu "beczka", więc będę spał, na górce wiaty, gdzie  z desek zrobiono platformę (a drabinę robił chyba jakiś pijany kubista).
Za 7,- od głowy korzystamy na maksa z wszelkich udogodnień bazy - nieograniczony dostęp do pieca, wrzątku a nawet herbaty "Minutka" i cukru, woda zimna jest sprytnie doprowadzona ze źródełka rurkami do zlewu i umywalni.
Spędzamy fajny wieczór na pogaduszkach i szykowaniu żarełka , chociaż oczy nam się szybko zamykają...

Noc jest bardzo chłodna a ja mam tylko wkład do śpiwora, więc budzę się i marznę, na szczęście obok leży jakiś stary śpiwór, którym się przykrywam. 



Rano po śniadaniu szybko ruszamy grzbietem ale zaraz schodzimy na Słowację na żółty skrót, aby nie iść ponownie tą samą drogą.
Obchodzimy Mędralową i wracamy na naszą łąkę na Hali Kamińskiego

(fot. Tadeusz)

Po chwili odpoczynku ruszamy dalej zielonym, widok na Beskidek (1045) , Suchą Czerniawę (1062) oraz z tyłu Jałowiec (1111) - to nasze najbliższe cele. 
(fot. Tadeusz)

Schodzimy na Przełęcz Klekociny (864) i zmierzamy do kolejnej prywatnej bacówki ZYGMUNTÓWKA
(fot. Tadeusz)


Gospodarz dowcipny w stylu szorstkim kolejnych gości wita zdaniem "po coście tu przyszli?"  😄
My wyglądamy na starych wiarusów więc ugaszcza nas  zimnym piwem oraz domową jarzynową. W bacówce można spać w cenach agro.
Po długim leniuchowaniu ruszamy w końcu pod górę. Na Czerniawie stwierdzamy zgodnie , że nie ma co się spieszyć i zbaczamy w lewo na Lachów Groń (1045) . 

Podchodzimy w upale, na Hali Janoszkowej stoi szałas zdatny do spania.
Na szczycie robimy sobie sesję zdjęciową - panorama sięga 360 stopni z drobnymi przerwami na drzewka. Jest to cudne miejsce na piknik. 







Wokół nas Jałowiec, Polica, Babia Góra, Mędralowa, w oddali Wielki Chocz, pasmo graniczne, Pilsko, Beskid Śląski ze Skrzycznem...
Siedzimy długo,Tadek gotuje i zajada, ja chyba przysypiam na słońcu... 


(fot. Tadeusz) 
(fot. Tadeusz) 
(fot. Tadeusz)

W końcu zbieramy się bo już nie mogę wytrzymać upału, wracamy tą samą drogą na Czerniawę i podchodzimy na Jałowiec.

Na Jałowcu 
jest trochę ludzi - podeszli z Koszarawy albo Zawoi. My zaś schodzimy kierując się na Roztoki. Schodzimy do doliny - niestety, sklep we wsi okazuje się zamknięty - następnie dość ostro podchodzimy na przeciwległy stok - tu mapy nie są konsekwentne nazywając górkę Soliskiem, Solniskiem bądź Opuśniakiem. 
Ok. 19tej docieramy do chatki studenckiej na Adamach inaczej zwaną studenckim schroniskiem "Pod Solniskiem" (jednak).

Chatka jest ponadprzeciętnie zadbana i czysta, mamy pełen dostęp do kuchni, wrzątku, pryszniców z ciepłą wodą. W chatce panuje klimat małego schroniska - fajowa jadalnia/świetlica, niezbyt dużo ludzi. Pewnym znakiem szczególnym tego miejsca jest całkowita prohibicja.
Za legowisko z materacem płacę 15,- , Tadeusz zaś za miejsce na namiot zaledwie 5,-
Po kolacji siedzimy przy ognisku słuchając grajków gitarowych, szczególnie podoba mi się pewna własna aranżacja instrumentalna "Sound Of Silence"... 



Rano dalsza droga nas wzywa dalej choć upał doskwiera. Zaraz przy drodze gubimy chatkowy szlak czerwony i dookólną trasą przez las schodzimy do Koszarawy.
Przy sklepie posilamy się chmielem w płynie, na szczęście nie przytępia to mojej uwagi i nie daję się zaskoczyć nagłemu uskokowi żółtego szlaku w bok. 
Podchodzimy zatem na stok Zapadliska, Zapadziska bądź Kubiesów Gronia (bo mapy znów nie mogą się zdecydować).
Odnajdujemy w lesie kolejna chatkę studencką - jest to Chatka na Lasku.
Panuje tu zupełnie inna atmosfera niż na Adamach a mieszkańcy są z tego dumni.
Zaraz znajduje się piwo , wrażenie trochę nierealnego stylu neohippie potęguje leniwa rozmowa.  Ogólnie wrażenia bardzo fajne, ale mam problem, czy tę chatke polecać abstynentom 😄.
Umysły mając zawieszone w innych wymiarach nie skupiamy się na dalszej drodze i - jak się później okazało - idziemy w kompletnie inną stronę niż zamierzone zejście do Przyborowa.
Odnajdujemy się po drugiej stronie Pasma Laskowskiego w... Peweli Wielkiej .
Stąd dymamy do Jeleśni a Sparkus podjeżdża po swoje auto stopem, kolejny raz wypróbowując na kobietach swój nieodparty zwięrzecy magnetyzm 😄.

Była to exxtra wycieczka zarówno z powodu trasy jak i towarzystwa a także luzackiego podejścia.