czwartek, 28 września 2023

Węsząc za polievką

 Jizerské hory


2023, wrzesień


Jakoś tak często w tym roku znosi mnie na zachodnie krańce Polski - a nawet poza nie. Nadchodzący wypadzik również wpisał się w ten model. 

Od lat śledzę przejazdy na "ble-blo", wiele razy też korzystałem z przejazdów. No i znów trafiłem na przejazd, który świetnie pasował do przemyślanej znacznie wcześniej trasy pieszej.

Chciałem dla przypomnienia zrobić sobie znowu Jizerske hory po czeskiej stronie. Nawet w większym zakresie, niż mi się to kilkanaście już lat temu udało - od zachodniego krańca tych gór, zaczynając od Albrechtic u Frýdlantu. (Owszem, geograficznie rzecz biorąc pasmo ciągnie się jeszcze kilka kilometrów dalej, ale są tam nieznaczne wzniesienia i szlak nawet je omija. Nie wykluczam powrotu w ten rejon). 

W każdym razie około 21:30 wysiadłem przy skrzyżowaniu zielonego szlaku z szosą numer "13" i ruszyłem w ciemny las. Za początek ścieżki leśne i stokówki trawersują szeroki wierzchołek góry Kančí vrch /680/ , przekracza linię umocnień z rzopikami i  rozgałęzia się na przełęczy Pod Oldřichovskim Špičákem. 

Od tego miejsca teren wznosi się już wyraźnie i wreszcie prowadzi po biegach schodów z drewna.
Przejście przez skalne okno i jeszcze chwila na szczyt. Właściwie to nie wiedziałem, czy tu zostanę na noc, za kilometr miała być wiatka. Ale nie omieszkałem odbić na szczyt w nadziei nocnych widoków. 

Tymczasem...na szczycie ktoś do mnie świeci lampką! Ki diabeł? Jak się okazało, było to czeski turysta, szczęśliwie upalony ;-) Chwilę pogadaliśmy, fajnie było widać Liberec i wieżę na Jesztedzie. Nawet aż tak nie wiało, więc zostałem.

Wschód słońca, Špičák /724/.

Czech jeszcze smacznie spał, gdy zjadłem coś, zwinąłem majdan i około ósmej poszedłem na szlak.
Liberec i Ještěd:
Ubezpieczenia na szlaku
Szlak zbiega do rozstaja Hřebenový buk. Jakaś dawna granica albo ogrodzenie:

Po drodze często-gęsto pojawiały się ładne skałki. Ale dopiero na dalszym odcinku zaczęło się prawdziwe widowisko. Główną kulminacją atrakcji jest Skalni hrad, ale później też idziemy pomiędzy mniejszymi i większymi utworami skalnymi.
A tam spałem

Niemal do samej przełęczy po lewej i po prawej stronie można podziwiać dziwaczne formacje - to Oldřichovské skály. Kolejne miejsce na fajowy biwak?


Przez Kopřivník /598/ zszedłem szybko na Oldřichovské sedlo /492/. Trwały tam przygotowania do jakiegoś rajdu czy czegoś podobnego a knajpa była i tak zamknięta, więc nie zabawiłem tam długo.
Przełęcz głęboko wrzyna się w grzbiet, więc czeka mnie dużo metrów do podejścia.
Po dłuższym czasie zbliżyłem się w okolice szczytu Poledník /864/, który jednakże szlak ominął.
Uporczywe podchodzenie kończy się wyjściem na stokówkę. Od tego miejsca będę już szedł w ustawicznym towarzystwie kolarzy. Idzie się szybko i wkrótce dotarłem na Hřebínek. Jest tu spoko bufecik, ale było jeszcze według mnie za wcześnie na postój. Na polievkę za wcześnie tym bardziej.
Kolejne kilometry stokówką i tutaj naprawdę zaczyna się akcja! W prawo w las - i podejście na prawdziwy, skalisty szczyt!
Z poprzedniego przejścia pamiętam, że było hardcorowo. Może i tak po prostu było. Ale wtedy chyba jakoś się zgubiliśmy :-) i nie szliśmy dokładnie po szlaku. A szlak - owszem, wznosi się stromo a nawet... są ubezpieczenia:
Tak, trzeba się nieco napocić aby wyleźć na wierzchołek. Ptačí kupy /1013/.

Na tak widokowej skale należał mi się postój, z kawą i słodkim.

Dalszy ciąg trasy: wyjście na  Holubník /1071/. Było po drodze troszkę motania się po lesie, szlak jakoś nieczytelny. 


To jest najprzyjemniejszy fragment trasy. Środek dnia, niezbyt męcząca ścieżka, piękne widoki i słońce a zarazem bez upału. A niedługo będzie czas na obiad.
Przez Sedlo Holubniku zejście w obniżenie i znów podejście po setkach stopni na Černą horę /1085/.

Kilka kilometrów dalej jest słynne miejsce, gdzie na pewno zjem polievkę!  Horská stanice KNAJPA:
Sporu tu ludzi się przewija, przede wszystkim są to rowerzyści jadący po szlaku rowerowym  Štolpišská cesta. Jakież było moje rozżalenie, gdy okazało się, ze wszystko już wykupione, nie tylko nie ma polievki ale nawet kiełbasek. Zostało mi tylko pivo na wzmocnienie i zawartość plecaka.
Dalsze kroki skierowałem na południe. Szedłem dolina Białej Desnej. Jest to dość długa dolina, nieszczególnie interesująca widokowo, ale za to spokojna po hordach rowerzystów na głównych szlakach. Jedno z miejsc na trasie, które mijam
dochodząc do pięknej słonecznej polany mieszczącej kilka domków, Mariánskohorské Boudy

Tutaj ostro skręciłem na wschód i już niedługo byłem przy Przerwanej Zaporze (Protržená přehrada) na Białej Desnej. Obok stoi bufecik na miejscu, gdzie do 1945 roku stała Krömerova bouda. Tak, tutaj kilka latek temu nocowaliśmy z Davem. Wtedy było dość ponuro, teraz panowała atmosfera piknikowa. Niestety także i tutaj nie było szansy na polievkę. Została mi kawa "turek" i nie mogłem nie skorzystać z osobliwości tego miejsca: własnoręcznie nalewanego piwa ze skalnej piwniczki! Coś tam za dużo piany na początku poleciało, sztuka nalewania to niełatwa sztuka:
W końcu udało się nalać do pełna, wypić kawkę, zrobić zupkę chińską, posiedzieć w spokoju, ba nawet podładować telefon! Budka powoli się zamykała, jeszcze ostatnich kilkoro turystów wpadło na piwko. 
Przy coraz bardziej zniżającym się słońcu ruszyłem dalej żółtym szlakiem
Z ciekawością przyglądałem się otoczeniu, ponieważ ostatnio szliśmy tutaj we mgle.
Żółty szlak na większości przebiegu pokrywa się na tym odcinku z Jezdecką cestą (czyli Drogą Jeździecką?) Ostatnie już tego dnia promienie słońca robią ze mnie wielkoluda
Po około dwóch godzinach wyszedłem na polanę z kultowym widokiem na Jizerke i Bukovec:
Na szczęście na te dwie godziny Zły Marcin zapewnił mi rozrywkę w postaci zmuszenia mojej głowy do układania dwuwierszy o organiście, księdzu i Kasi a dalej już o sołtysie i całej wsi. Dziękuję Ci Marcinie!
Pierwsze kroki kieruję oczywiście do Pańskiego Domu. I tutaj wreszcie sukces: jest polievka na stanie i to taka, którą dosyć lubię, czyli soczewicowa. 
Chwilę popasałem, a na dworze zrobiło się w tak zwanym międzyczasie już ciemno.

Jeszcze dwa kilometry wzdłuż potoku (również Jizerka) i dotarłem do mostu na Jizerze. Wreszcie czas na odpoczynek i trzeba przygotować nocleg w dobrze mi znanej wiacie pod Granicznikiem. Spodziewałem się tu ludzi w sobotę przy tak ładnej pogodzie i faktycznie, jeszcze po mnie przyszło dwóch wędrowców. Trochę pogadaliśmy, popiliśmy i w kimę, bo trasa była długa. 
Rano w mirę wczesna pobudka, bo mam jeszcze mały pomysł przed powrotem ...
Ścieżka poprowadziła mnie do schroniska Orle. Nie zabawiłem tam jednak długo, nie przepadam za tym schroniskiem a poza tym dopiero się rozkręcało, sprzątało i te pe. 
Zamiast tradycyjnie najkrótszą drogą zmierzać do Jakuszyc, odbiłem w prawo w leśną drogę, kontynuując tradycję poszukiwania celów poza szlakami. Droga nie jest uczęszczana przez turystów ale za to przez drwali z ciężkim sprzętem - bardzo.
Trudną, zarośniętą ścieżką przebiłem się na szczyt: Kozi Grzbiet /945/.
Było tu pusto i jedynym śladem ludzi była linka zawieszona na skale, mająca w założeniu ułatwiać wyjście na wierzch. 
Po okolicznych szlakach śmigają setki cyklistów, a ja mam całą górę dla siebie:
Dziko, bez ścieżek, trzeba bardzo uważać, żeby noga nie wpadła w jakiś wykrot między kamieniami.
Odnalazłem przecinki biegnące w dół, po drodze jeszcze wyłapałem siatę grzybów.
Następny przystanek to Rozdroże pod Działem Izerskim...a nie, jednak czasu nie ma na przystanek, bo może zdążę na pociąg do Szklarskiej i będę szybko w domu.
Lawirując pomiędzy tłumami pieszych i rowerzystów pośpiesznie, niemalże zbiegałem na Polanę Jakuszycką. I udało się - wkrótce byłem już w pociągu a niedługo potem w kolejnym do Wrocławia. 
Zrobiłem całą czeską stronę Gór Izerskich i znów miałem przyjemność doświadczyć całodniowego chodzenia we własnym towarzystwie. Wiatr we włosach, słońce w twarz.