środa, 20 lipca 2016

Trochę nowości, trochę wspominek

Góry Leluchowskie i Czerchowskie+Ondawska Vrchovina+Beskid Niski

2016, lipiec







Po fiasku zimowego podejścia do tego rejonu, kiedy to znalazłem się w namiocie w stanie zagrypionym, zaplanowaliśmy z meniem kolejne podejście zrobienia kółeczka przez Czergov i zawrócenia w Beskid Niski, po drodze nawiedzając Busov.


15.07 - Przyjeżdżamy w sporym odstępie czasowym do Muszyny, więc umawiamy się na spotkanie dopiero w Leluchowie.


Znaną mi trasą wyruszam pełny sił i energii najpierw na Malnik /727/ potem na Zimne /916/ i Kraczonik /936/.



Jest to piękny i nietypowy odcinek a Kraczonik wg mnie powinien być w każdej szanujacej się polskiej Koronie górskiej jako najwyższy szczyt polskiej części Gór Czerchowskich (bo to żaden Beskid Sądecki, to oczywiste dla każdego, kto tam był!).



Spotykamy się następnie w sklepie w Leluchowie, zasiadamy przy giętej i napojach.

Po pogaduchach czas na przekroczenie granicy i nawiedzenie z kolei sklepiku w Ruskiej Voli.




(fot. menel)



Od tego miejsca zacznie się podchodzenie na główny grzbiet Čergova. Sporo metrów w pionie i to jeszcze bez szlaku, który momentalnie zgubiliśmy gdzieś na granicy lasu. W sumie jednakże nie wychodzimy na tym źle i potem w jakimś momencie łapiemy go na nowo.


Podejście na Małego Mincola jest sekwencją ciągłych podejść i zejść i tak długo się męczymy. Gdzieś po drodze przed Małym Mincolem w krzakach po prawej stronie od ścieżki zauważam ...młodego wilka, który gapi się na mnie z ciekawością. Niestety, zamiast robić zdjęcie, wołam cicho menela, który i tak nie zdążył się cofnąć i go zobaczyć. Wilk w tym czasie oddalił się truchcikiem.

Za Małym Mincolem zejście do głębokiej przełęczy Uhlisko i znowu mozolne podejście na najwyższy szczyt - Minčol /1157/.


(fot. menel)

Obelisk szczytowy jest ozdobiony herbami trzech miast Bardiow, Preszów, Stara Lubownia. Na szczycie owiewa nas silny wieczorny wiatr. Podejrzewamy zmianę pogody.




(fot. menel)

Tymczasem poniżej punktu widokowego znajdujemy ściechę do Útulňi pod Minčolom. Utulna zamknięta, rozbijamy nieopodal namioty i szukamy -sporo poniżej- wody. Gotowanie i zaraz potem spanie - to był męczący dzień.



26,5km ; 1820m pod górę



(fot. menel)
16.07 Niestety, ranek budzi nas zlewą. Wszystko mokre, to w sumie nie tragedia, ale niestety po krótkiej pauzie w opadzie na grzbiecie znów nas dogania deszcz i tak już leci kolejne godziny...




(fot. menel)

Po wędrówce grzbietem godzina za godziną w ulewnym deszczu podejmujemy na przełęczy Priehyby decyzję o zejściu w dół do Livova i dalej do Lukova. W międzyczasie deszcz słabnie i zamiera. Ale my i tak już jesteśmy cali mokrzy, do gaci i w ogóle.



Postanawiamy podjechać do sławnej miejscowości Bardiów. Znaleziony niedaleko dworca tani pensjonat okazuje się niewypałem - właścicielka nawet nie raczy nas przyjąć, mimo wolnych miejsc i 2 godzin czekania po telefonie, kiedy to obiecała nas przenocować.

Jak niepyszni idziemy szukać czegoś innego. Najtańszy hotel w mieście - Artin za 28 euro...i jeszcze do tego śniadanie za 5, kompletny debilizm. W hotelu warun jak w tanim badziewiu, uśmiechamy się przez łzy. Jutro będzie lepiej, pocieszamy się.

19km; 420m pod górę




17.07 Rano chwilowo nie pada, po wymeldowaniu pędzimy na autobus aby jak najszybciej znaleźć się w Gaboltovie i ruszyć w góry. O sancta simplicitas!


(fot. menel)

Na Busov mamy niecale dwie godziny! Ale co z tego, skoro nie jesteśmy w stanie wydostać się z "Jadłodajni" ("Jedaleń"), ponieważ za oknami ściana wody?


(fot. menel)


Zjadamy kolejne i kolejne posiłki i siedzimy na stołkach do popołudnia, kiedy to podejmujemy decyzję o pozostaniu w miejscowości. Szybkie info i okazuje się, ze niedaleczko jest fajowe agro, prowadzone przez Franceska. To facet, który tutaj od 1982 roku organizuje, prowadzi grupowe wejścia na Busov (Vystup na Busov) wspólnie z tutejszym towarzystwem turystycznym. W agro mamy super warunki, ale co z tego, to kolejny dzień uziemienia.



Następnego dnia rano (18.07) napięcie sięga zenitu i przy śniadaniu mamy małe spięcie. Potem wyjaśniamy temat i po pożegnalnym kielonie u Franceska nareszcie wychodzimy w góry, na Busov. Jest bardzo wilgotno, po marszu polami mamy oczywiście znowu mokro w butach. Ostre podejście końcowe i oto on, Busov /1002/ najwyższy szczyt całości Beskidu Niskiego (czyli po słowacku Ondavskiej Vrchoviny).


Przynajmniej ktoś zadowolony z aury:



(fot. menel)
Schodzimy do Cigelki i tam sączę jeszcze ostatnie słowackie pivo. Mamy się spotkać z kulczykiem i trafiamy na siebie na szlaku idealnie. Razem idziemy do grzbietu granicznego i dalej już blisko na Wysową-Zdrój.



(fot. menel)
Niestety, miasteczko nie odpowiada moim wspomnieniom, brak campingu czy pola namiotowego. Zostają tylko hotele, sanatoria czy kwatery. Po dłuższych niż się spodziewałem poszukiwaniach wprowadzamy się do pensjonatu "Pod Wysotą" za 45 zyla od łba. Od wkroczenia do Wysowej - pada.
13km 830m pod górę


19.07 - od rana jest prze(o)kropnie, pogoda ustabilizowała się. Z racji dysponowania autkiem robimy objazdówkę po cerkiewkach w Brunarach, Czarnej, Kwiatoniu.



Idziemy jeszcze z bazy w Regetowie na cmetarz wojenny nr 48 w Regetowie Wyżnym, projektu Dušana Jurkoviča.


Cały dzień popadywało.


20.07 - nadchodzi smutny dzień rozstania.

Wysowa nie spełniła moich nadziei na <sentymentalny powrót po latach>. Baza turystyczna zdryfowała w stronę zbiorowiska domków i domeczków , w których każdy sobie siedzi jak ostryga w skorupie. Pola namiotowego czy campingu brak (ostatnia baza po przeniesieniu zlikwidowana została bodajże w 2006r.).
Po deszczowym wtorku środa wstaje rano z chmurami, widać, że nic nie widać 😈 czyli wyklaruje się w ciągu dnia - albo będzie lało, albo będzie ładnie. Moi towarzysze trąbią na odwrót, ja stwierdzam, że jeszcze nie teraz-nie zamierzam wracać suchy do chaty. Krótkie, męskie uściśnięcie dłoni i rozstajemy się.
Biegnę od auta do sklepu po mapę - niestety, na otwarcie musiałbym czekać jeszcze 1,5 godziny. Będę musiał obyć się bez mapy-przynajmniej na razie. Na szczęście póki co wiem, dokąd chcę iść - kierunek Kozie Żebro.
Zielonym szlakiem podążam doliną mijając ośrodki wczasowe. Słabo pamietam ten odcinek, mimo, iż szedłem tędy co najmniej dwa razy...dwadzieściakilka lat temu. Po półtorej godziny wyłażę na szczyt /847/. Chwila odpoczynku, od strony Hańczowej nadciągają jakieś dwie turystki. Ja schodzę do bazy w Regetowie. Korzystam tutaj z kubka herbaty i słucham rozmów "na bazie". Trochę mi tego brakowało. Myślę o pogaduchach przy ognisku. Sentymentalizm. Melancholia. SKS. Zrywam się przerażony.
W międzyczasie "dwie turystki" doganiają mnie, widać idziemy tą samą drogą.

Za moich czasów szlak czerwony omijał Rotundę, teraz korzystając z jego przebiegu mogę wbić się (po drodze chyba ze dwa strome miejsca) na szczyt /771/ i obejrzeć słynny cmentarzyk z wieżami.

Zbierają się gęste chmury, myślę - zlewa będzie. Tymczasem po chwili chmury rozpraszają się zmieszane, ja wstrząśnięty...
Dalsza droga prowadzi do Zdyni, tutaj trwają przygotowania do Łemkowskiej Watry, na razie takie imprezy mnie nie kręcą, ale kto wie - może na emeryturze ?  



W ośrodku pochłaniam pyszne pierogi ruskie - podobne robiła moja Babcia- w liczbie sztuk siedemnastu!
Ponownie doganiają mnie "dwie turystki" - ja wszakże jestem już po obiedzie i ruszam na Popowe Wierchy /684/. 

Objedzony toczę się powoli. Po drodze przebieram się w strój roboczy letni. Po długim czasie dochodzę do Krzywej
 

i zaczynam następnie zabawę z rzeczką Zawoją w brody. Pierwszy bród przyjmuję z radością, drugi ze spokojem, trzeci z wnerwem, na czwartym-klnę już w żywy kamień :
 
Właściwie chciałem spać gdzieś w Wołowcu, zmieniam jednak zdanie i postanawiam iść do Bartnego - kimnę się jak dawniej przy bacówce, a w niej na pewno kupię mapę, która pozwoli mi zaplanować dalszą marszrutę...
W Bartnem zastaję pewien ewenement we współczesnej rzeczywistości - kilkunastoosobowy obóz wędrowny z namiotami. Co poniektórzy jęczą, ogólnie młodzież radzi sobie dobrze, ratuję jedną dziewuszkę sudokremem na otarcia pięt.

W bacówce (obiekt turystyki kwalifikowanej) Bartne mapy Beskidu Niskiego brak (!) - przybytek ten zajmuje się głównie serwowaniem piwa. Szkoda, że taka zacna bacówka zeszła na psy. Nie odważam się zjeść niczego z tutejszych garów, przecież noszę kuchnię ze sobą...Po drodze były grzyby, robię sobie grzybową.
"Dwie turystki" przychodzą na wieczór, prowadzimy rozmowę, po żalach na brak mapy otrzymuję jeden starszy egzemplarz od nich dla siebie - jako prezent. Jeszcze raz dzięki, mam nadzieję, ze zrealizowałyście swoje plany co do czerwonej ściechy.
Dalej będę mógł planować z wyprzedzeniem, no ale...
Korcą mnie dwa przeciwstawne dążenia: a to chciałbym zobaczyć nowe niewidziane dotąd ścieżki, górki, miejscowostki, a to chciałbym odbyć rajd wspominkowy po niewidzianych od ponad dwudziestu lat miejscach, które odwiedzałem w latach dziewięćdziesiątych...W takim razie tradycyjnie niekonsekwentnie będę łączył oba warianty.
Na razie wymyślam, coby iść do Krempnej nowym szlakiem przez Świerzową Ruską, co planowaliśmy z menelem.

25,5km; 1350m pod górę
Na górze od Majdanu wiata nówka, oczywiście napis, że to nie obiekt noclegowy...Jaja sobie robią, podobnie jak z płatnościami sms za bilety (brak zasięgu).

Dolina, w której położona była wieś, obecnie jest zarośnięta. Po domach nie widać śladów, najwyżej jakieś owocowe dziczki tu i ówdzie. A była to spora wieś , mapa lotnicza pokazuje zasięg osadnictwa dla ok. 450 osób w chwili wysiedlenia.
Gdzieniegdzie krzyże:

 Stary cmentarz i cerkwisko.
 Hodowla u wylotu doliny  

Piękna dolina naznaczona cierpieniem. 
Schodzę do Wielkiej Świątkowej i kieruję swe kroki dalej żółtym szlakiem w stronę wsi Kotań.
Takie niskobeskidzkie klimaty wędrówkowe:  
 


Cerkiew i cmentarzyk w Kotani

 


W upale asfaltem docieram w końcu do Krempnej.
Krempną pamiętałem jako, hm, wielki ośrodek :-D
Rzeczywistość jednak weryfikuje moje wspomnienia. Żeby coś zjeść trzeba dymać prawie 2 km od krzyżówki - knajpa "Karczma Beskidzka" jest za zalewem. Zalegam tam na dłużej, skuszony golonką i piwem.
Przy stole rozważam różne kierunki dalszej wędrówki - może Radocyna, może Grab? Może chatka Malucha, może Kąty?
Nie chce mi się dymać asfaltem w tym upale i po podpowiedziach ze strony miejscowych wybieram wariant: "podjadę gdzieś autobusem i zdecyduję, dokąd będzie bliżej" .
Na przystanku spędzam może 40 sekund, gdy podjeżdża autobus w stronę Polan. Ładując się do niego z wrażenia zostawiam moje kijaszki BD koło wiaty...
Kierowca obiecuje sprawdzić i zadzwonić - następnego dnia o 7 ma kurs do Polan-Huty. Cóż z tego, skoro na 5,5 km odcinku do Hajstry brak zasięgu. Iść następnego dnia rano w ciemno ponad 3 km w jedną stronę czy nie iść? Po rozbiciu się i kolacji wpadam na genialny pomysł-pożyczę rower od gospodarza.
Na polu turyści zmotoryzowani, z wszelkimi wygodami campingowymi. Coś tam robią, piją , lulki palą... wybieram w takim razie wieczór z książką - bo w Hajstrze jest biblioteczka- i zagłębiam się w światy opowiadań z lat 80-tych pisarzy SF ze...Związku Radzieckiego.

23,5km; 720m pod górę


Następnego dnia rano pędzę rowerem na przystanek - autobus przyjeżdża planowo, a kierowca... wręcza mi moje kijki.
W dobrym nastroju robię po powrocie śniadanko, kiedy pole dopiero się budzi ja już jestem gotów do dalszej drogi.
Huta Polańska:  
Niestety, niebieski szlak został przeznakowany i nie biegnie już przez Nad Tysowym i dolinkę Ciechani, gdzie bywało się drzewiej. Teraz jest tam jakaś stacja i kontrola parkowa ponoć nawet z kamerami, jak słyszałem ze względu na ochronę jakichś zwierzaków, chociaż zdania na temat sensu tego zamknięcia są podzielone [ponoć ma być znowu otwarty-2017].
Idę więc na Przełęcz Mazgalica żółtym łącznikiem i dalej na Baranie czyli Stavok/754/.
Kilka widoczków pstrykam z drewnianej wieży.
Cergowa  

i coś innego  
i w szerszym planie  
i jeszcze coś raz, a co się ograniczać, jak już się wlazło  

Niestety, rejon został włączony w obręb MPN i nie wolno już jak niegdyś się zdarzyło schodzić sobie doliną Potoku Baranie. Na grzbiecie postawiono trzy wiaty (Mazgalica, Baranie i wschodnia granica MPN).
Zbieram się i idę na Przełęcz Dukielską - dla odmiany czerwonym szlakiem słowackim.
W knajpie na przełęczy robię długotrwałą przerwę obiadową (zestaw obiadowy 15,-) w czasie najgorszego upału ok. godziny 15tej. Po polskiej stronie zabawiają się chłopaki ze Straży Granicznej w losowe zatrzymywanie samochodów, trudno zgadnąć, według jakiego klucza.
Znów mam różne warianty noclegowe i dalszej wędrówki, jednak okazuje się, że moja rodzinka powróciła już z ziemi włoskiej do Polski, zatem będę jutro wracał, tęsknimy za sobą.
Po słowackiej stronie zaopatruję się w śliwowicę i oglądam kilka pomników - spore tu ich nasycenie.  

Oprócz tego wielkiego są jeszcze mniejsze, a to ku czci saperów, a to ku czci generała armii czechosłowackiej (obelisk w kształcie pękniętego głazu, rzeźbiarz zawarł przejrzystą aluzję co do losu generała, który zginął tu na minie).
Dalej jest znów pomnik, który mógłby nosić nazwę: "Wielcy Robiący Kupę": 
ale niestety nie jest tak awangardowy i banalnie upamiętnia tylko wojsko czechosłowackie.
Nad wszystkim wznosi się wieża widokowa ale nie mogłem rozkminić czy da się tam wejść.
Przed wejściem fajna haubicoarmata, moździerz , itp klimaty wojennowspominkowe.
 
Aby dojść do Zyndranowej należy odbić na Kiczerze.
Piękna i cicha dolina Panny

Chatka SKPB wyłania się spośród drzew  
Rozbijam namiot, mycie, rozpalam w piecu - bo Bazowa Gosia dopiero na początku "kariery" i nie ma jeszcze wprawy.

Pod wieczór przychodzi jeszcze para z dzieciakiem i robi się całkiem gwarno (5 osób)
Siedzimy do nocy przy mojej śliwce i piwku sąsiada, nad nami świeci Łysy, gadamy o jakichś strasznie poważnych sprawach, że aż strach.

21,5km; 1450m pod górę


Ranek prezentuje się pięknie, nie zrezygnuję zatem z ostatniego podejścia.
Sielskie obrazki w dolinie Panny
 
 
 Jeszcze raz wieża
 
Ja kieruję kroki w przeciwną stronę - na Czerwony Horb /618/ i dalej na Ostrą /687/.
Polecam ten szlak wszystkim poszukującym dziczy i odosobnienia- wiedzie przez ostępy, jest słabo przedeptany a czasem wręcz nieczytelny, nawet ja, chociaż jestem niby odporny na te sprawy, czułem się chwilami lekko niepewnie... Co chwilę w krzakach coś szura i szeleści, ptacy zrywają się z wrzaskiem, gąszcz zieleni taki jak zapamiętałem niegdyś z BN - istna Kambodża.
Podejscie na Ostrą daje do wiwatu - jakoś się nie spodziewałem (wychodzi nieumiejętność czytania mapy...)
Na szczycie figurka i kolejna tablica ku czci  
Odpoczywam mało-wiela i schodzę na Stasiane.
Po drodze w stronę głównej szosy kusi mnie Pitrosa - przyjdzie na ciebie czas, chłopczyku.  

12km; 600m pod górę
Dalej to już zakończenie wycieczki - litościwy kierowca furgonu zabiera mnie z przystanku do Dukli, stamtąd bus do Krosna, kolejny do Krk i wybitnie luksusowy, klimatyzowany "Siemiradzki" do Pń.
Powrót w BN mogę określić jako...no właśnie, jak? Nieco rozczarowań i wiele szczęścia.