niedziela, 9 kwietnia 2006

Orlickie ze "Zgredami"

Góry Bystrzyckie+Góry Orlickie


2006, kwiecień





Już drugi raz udało mi się zaktywizować bandę "Zgredów" 😄, tym razem w innym składzie: Radeczek, Piotrek, Jacek, Andrzej i ja.


Naszym celem będą Jagodna i Orlica, najwyższe szczyty równoległych pasm.

Wycieczkę zaczynamy na stacyjce w Długopolu-Zdroju. Krótki spacer doprowadza nas do centrum miejscowości, gdzie idziemy na ranną kawę. (Niektórzy nie na kawę, tylko piwo z rana 😄)

Koniec żartów, idziemy szosą przez Porębę do Poniatowa.




Od Poniatowa zaczyna się śnieg. Skręcamy w prawo na szlak niebieski.

 Podchodzimy stromym zboczem masywu Jagodnej. Byłoby pół biedy, gdyby nie to, że stok jest głęboko zaśnieżony rozmiękającym śniegiem. Miejsca przy leżących kłodach stają się pułapką na nogi.



Po wykaraskaniu się z tych wnyków posuwamy się systematycznie w górę nieprzetartą ścieżką. Mimo, że śnieg jest stary, nikt tędy od dłuższego czasu nie szedł.








Na grzbiecie śnieg jest częściowo wytopiony. Oczywiście idzie się lepiej.


Jagodna, 977m npm


Widoczek w stronę Bystrzycy Kłodzkiej, miasteczko malowniczo się prezentuje

Trochę zasłonięty Śnieżnik


Dalszy odcinek jest bardziej błotnisty niż śnieżny.




Skrajem kałuż i błotnistą drogą schodzimy przez Sasankę do Przełęczy Spalona i logujemy się w schronisku "Jagodna".

To mój pierwszy pobyt w tym kultowym schronisku. Zapamiętałem pyszne jedzenie, pierogi z kapustą. Spędziliśmy fajny wieczór, zwłaszcza, że tego dnia nie byliśmy bardzo zmęczeni.







Rano wita nas dalszy ciąg pięknej wiosennej pogody. 




Schodzimy stokiem narciarskim i odbijamy w lewo w las, w stronę Ubocza. W lesie znów leżą uciążliwe pokłady rozmiękłego śniegu, więc wędrówka jest powolna i tylko odliczamy, kiedy po kolei przemakają nam buty. Moje salomony trzymały się chyba najdłużej, albo Radka, zresztą tej samej marki.






Długaśnie brniemy w tym śniegu zanim doszliśmy do drogi do Wójtowic (Rozdroże pod Uboczem).



Planowo mamy iść dalej niebieskim szlakiem i dopiero koło Torfowiska odbić na Zieleniec.
Udaje mi się namówić ekipę, żeby nie zmieniać tego planu bo i tak mamy nogi mokre, bardziej mokre już nie będą.


Po kolejnych kilku km w mokrym śniegu dochodzimy jednak do wniosku, że to ponad siły. 
Dochodzi już do tego, że Jacek rzuca oberwanym plecakiem do przodu, dochodzi do niego, podnosi go i znowu rzuca kilka metrów 😄 .
Uciążliwości dodaje fakt, że niektóre kroki można zrobić po wierzchu a potem bez ostrzeżenia człowiek wpada po kolana.
Gdzieś na stokach Kłobuka /815/ rezygnujemy z wędrówki lasem i skręcamy na Lasówkę.
Stamtąd idziemy już łatwiej - szosą. Ja wskakuję nawet w lekkie buty, które zabrałem do chodzenia w schroniskach.
Osiem kilometrów szosą to niby nic, ale z powodu ukształtowania terenu na tym odcinku  jest jeszcze 450 metrów pod górę.
Na wieczór doszliśmy do starej "Orlicy" w Zieleńcu. Pokoje niskie, więc wyżsi koledzy drapali fryzurą po suficie 😄.
Schronisko było lekko w stanie degrengolady, posiłków brak, poszliśmy zatem do którejś z knajp po drugiej stronie ulicy.
Dalsza część wieczoru upłynęła głównie pod znakiem suszenia się.😁

Ostatni dzień wyjazdu czyli niedziela. 
Spakowani, podsuszeni, najedzeni, gotowi do dalszej drogi.

Niektórzy uparcie próbują zjeżdżać po mokrym śniegu.


Żegnamy się z Zieleńcem - przed nami ledwo trzy kilometry i jakieś 270 metrów w górę. 
Zbaczamy w lewo na szlak zielony.



Śniegu w lesie pod Orlicą nadal jest sporo, ale jest mocno zbity i nie zapadamy się tak, jak poprzedniego dnia.
Podejście na Orlicę (Vrchmezi) 1084m npm:

I sprawne zejście z powrotem do szosy.
Humory siadają, bo zaczyna się drobna mżawka.

Kamieniołom koło Sołtysiej Kopy ktoś zagrodził i zabronił wstępu różnym "Osobą" 😁

Mieliśmy szukać dojścia do czerwonego szlaku w stronę Dusznik-Zdroju, ale przy padającym deszczu część ekipy zaczęła marudzić i poszliśmy za to szybkim krokiem po prostu szosą, byle do Dusznik na autobus.
Tak się zakończył ten wypad, większość celów została wykonana i nabyte kolejne doświadczenia.