czwartek, 28 grudnia 2023

Na koniec roku

 Zábřežská vrchovina+Orlicke hory


2023, grudzień


Ostatni, rzutem na taśmę, wypad w starym roku. Z Arturem czyli Redziem planowaliśmy od dawna spotkanko na szczycie dla podtrzymania więzi i pogaduszek o starych czasach i nowych sprawach. 

Znów jak poprzednio dałem znać na grupie Pń i znowu zgłosiła się amatorka wiatingu z Poznania, Marta. No to hajda, jadziem samotrzeć! 

Dojazd był ździebko skomplikowany lecz dla mnie całkiem normalny: pociąg o 2:40 do Wrocławia, spotkanie z Arturem, pociągi dalsze - do Lichkova, stamtąd do Ústí n.Orlicí, do Česká Třebová no i ostatecznie do Hoštejna. Brzmi skomplikowanie? Marta również miała wątpliwości. No ale na České dráhy można liczyć.

O zaplanowanej porze zatem wysiedliśmy na peronie:

Zaczęliśmy od wizyty w sklepiku, uzupełniliśmy zapasy i odnaleźliśmy czerwony szlak. Pogoda była w sam raz na chodzenie po niewysokich górkach, nie padało, śniegu zero.
Na początek po wyjściu z dolinki wyleźliśmy na szczyt o nazwie takiej, jak umiejscowiona na nim chata - Cukrovą bouda /591/. Pierwsza zadyszka pod górę, bo podejście całkiem było rześkie.

Stąd zrobiliśmy kilkukilometrową spokojną trasę na Mohylkę /614/  a dalej w dół do Strażnej. Można zapomnieć, ze to 28. grudnia...

(fot. Red)
(fot. Red)
A tutaj jak słonko wyszło to  już jakby przedwiośnie atakowało:
Przechodzimy przez Strážną

Przez łąkę wyszliśmy na najwyższy szczyt Lazek /714/.
Niby sielanka. ale przenikliwy zimny wiatr utrudniał kontemplację rozległego widoku. Wieża widokowa jak i chata pod nią niestety od kilku lat są nieczynne, więc posiłek musieliśmy spożyć marznąc na ławce. Szybko opuściliśmy to miejsce marząc o jakiejś przytulnej  knajpce. Tymczasem pojawił się jeszcze odległy cel dzisiejszej trasy, Bukova Hora w Górach Orlickich.

(fot. Red)
Weszliśmy do miejscowości o dziwacznej nazwie, jakby z dalekiego kraju:
Marzenia o knajpce rozwiały się jak mgła. Niczego tu nie było, nawet jedyny sklepik był akurat nieczynny. Trzeba było iść dalej. Przez Vrchy /660/ polnymi ścieżkami szliśmy więc uparcie dalej. 

Byłem już dość zmarnowany kiedy zeszliśmy do wioski Horní Heřmanice. Na szczęście udało się tutaj znaleźć całkiem przytulną kawiarenkę z różnymi słodkimi delicjami. Zalegliśmy zatem w ciepełku przy słodkościach i napitkach. Mniam, wjechała słodka bomba kaloryczna! 

Teraz tylko zmusić się do wyjścia na chłód...Należy zdać sobie sprawę, ze tutaj właśnie w tej wsi, na tej szosie, kończy się Zábřežská vrchovina a zaczynają się Orlicke hory
Dalsza wędrówka z Heřmanic przebiegała wśród zapadającego zmierzchu aż wreszcie w ciemnym lesie trzeba było założyć czołówki. Przekroczyliśmy jakąś drogę i nagle, na zboczach  Strážki zaczął się śnieg. Mokry i głęboki. Tempo marszu spadło, powoli drapaliśmy się metr za metrem... i tak dwieście metrów. Nie było to bardzo przyjemne, ale pocieszała nas myśl, że już niedługo będziemy u celu. 
Żadnej fotki stąd nie mam a szkoda, Bukova hora /958/ - najwyższy punkt dnia. Tak mi się wydawało z pamięci, że nasza wiata jest położona gdzieś blisko za szczytem, jednak to "blisko" to było jeszcze dwa i pół kilometra. Po kilku zmianach kierunku i częstym spoglądaniu na mapę udało się dotrzeć do naszego miejsca na spanie. Mieliśmy wodę na miejscu bo wiatka położona jest na źródle - Fredova studanka. Spędziliśmy wieczór na gotowaniu wody, zalewaniu kolejnych kubanów...i pogaduchach.
Nocka była w porządku, najgorsze jak zwykle nocne wstawanie na... chwilę. 
Budzimy się rano:
Nasza miejscóweczka
Żegnamy się z przewiewną wiatką
Szybko kierujemy kroki w stronę przełęczy Červenovodské sedlo /814/. Jako znany już miłośnik knajp zaciągnąłem towarzystwo do tutejszego bufetu. Posiedzieliśmy chwilkę przy kofolce. 
Na parkingu stały już auta i w kierunku szczytu szliśmy w towarzystwie Czechów, którzy wybrali się na wycieczki. Sprawnie zrobiliśmy podejście i wyszliśmy na Suchý vrch /995/.
Ograniczone widoki
Oczywiście znowu nie mogło się obyć bez wizyty w barze :D Bez wahania otworzyłem drzwi do Kramářovej chaty i mogliśmy się rozkoszować...staniem w kolejce do bufetu. Trafiliśmy akurat na spore natężenie ruchu i musieliśmy poczekać na gulaszowe polievki, za to jedzenie poszło nam bardzo szybko. Już niedługo potem byliśmy na skale Bradlo:

(fot. Red)
Dalej to już było szybko, schodziliśmy aż do nowej chaty: Bouda generála Krejčího, jeszcze jej nie widziałem i niestety nie była jeszcze czynna
a można by znowu posiedzieć przy czymś dobrym ;-)
Dość szybko szliśmy lasem robiąc  trekkingowe kilometry. Prawie minęliśmy niemrawy szczycik ale uparłem się, żeby go odwiedzić - Vysoky kamen /843/. Wygląda na to, że śnieg pożegnaliśmy definitywnie.
Jestem dumny, że powaliłem to drzewko!
(No nie, wiadomo, że nie.)
Ja miałem już myśli o kolejnej grzesznej knajpce w Mladkovie. Jeszcze trochę schodzenia, las, łąka i piękny widok znowu jakby z innej pory roku:
Niestety, wszelkie możliwe lokale w Mladkovie okazały się zamknięte więc musieliśmy się pożegnać koło pomniczka. Tak, rozstania nadszedł czas, ponieważ Artur musiał już nas opuścić. Pożegnalny łyk czyli tzw strzemienny, obietnica ponownego spotkania i Artur poszedł w stronę Lichkova a my z Martą pod górkę w stronę Polski. Musieliśmy przejść przez Petrovičky i wyjść na przełęcz Adam, tak, byłem tutaj w grudniu rok wcześniej...
Uparłem się, żeby jednak odwiedzić ostatnią czeską knajpę na trasie - Kašparova chata otworzyła przed nami swe podwoje, wchodzimy a tam imba na całego, pełno wiary, zgrabna kelnerka uwija się jak w ukropie. Marta nie żałowała sobie drugiego dania, ja niestety muszę oszczędzać więc pozostałem przy rosołku :)
Gdzieś w tym rejonie złapał nas już zmierzch
Pozostało nam już "tylko" zejść do kolei. Do Kamieńczyka to szło całkiem żwawo, mijamy kościółek Michała Archanioła:
Dalej szliśmy żółtym szlakiem bardzo grząską, błotnistą ścieżką od czasu do czasu motając się na łąkach. Trasę zakończyliśmy szczęśliwie na stacji w Międzylesiu i to wcześniej, niż przewidywałem, więc zdążyliśmy na wcześniejsze połączenie.
Cóż dodać, znów było świetnie, wiatowanko na medal, poznałem osobę, z którą mam nadzieję na kolejne wypady, zobaczyłem niewidziane wcześniej odcinki szlaków, odświeżyłem starą znajomość, nawdychałem się szyszek i wilgoci ;) - same plusy. Do zobaczenia na szlaku! 



niedziela, 10 grudnia 2023

Sněžka - Česká cesta

 Karkonosze


2023, grudzień


Minęły dwa tygodnie od powrotu z większego wypadu i pojawiła się opcja jakiegoś wspólnego łazęgowania z Mihem. Dla przyzwoitości dałem również znać na poznańskiej grupie fb...i o dziwo, zgłosiły się dwie osoby chętne na debiut wiatowy: Dorota i Pioter. Trasę wymyśliłem tak, aby zaczynała się niemalże od noclegu a potem dawała cały dzionek na chodzenie, Mihu zażądał Karkonoszy bo tylko tam ostało się dużo śniegu - Śnieżka mogła poszczycić się ponadmetrową warstwą śniegu. Dobrym pomysłem wydawała się zatem wiata koło Niedamirowa

Po wieczornym przejeździe zaparkowałem samochód w Jarkowicach naprzeciwko Srebrnego Potoku, powiadomiłem o tym Gospodarzy tego zacnego agro i ruszyliśmy na nocny spacer.

Daleko to nie było, trochę ślisko a trochę błotniście a potem pod górkę po śniegu i już doszliśmy do wiaty na granicy:

(fot. Dorota)

We wiacie jak to bywa, wieczór miło upływa. Cringe'owe słowa  same cisną się na usta ;) Było raczej ciepło jak na ten dzień roku - około 2 stopni. Posiedzieli my, popili, pojedli i pogadali we wiatowych klimatach. 

Spanko poszło gładko i wszyscy w dobrej formie obudziliśmy się rano, było ciepło tylko przez szpary między dechami czasem wdzierały się podmuchy bo wiatr był silny. Debiutantom nocleg się podobał, więc ja też byłem zadowolony. 
Bez gotowania, po łyku herbaty z termosów wyszliśmy na zaśnieżony szlak. Karkonosze brylowały śniegiem w ten weekend, ale widocznością ten poranek nas zniesmaczył.
Poszliśmy przez uśpione w tej pogodzie Horní Albeřice zmierzając w stronę Lysečinskej boudy. Chciały nas powstrzymać potwory 

i Baby szeptuchy
Nie było się jednak do czego spieszyć - Lysečinska bouda okazała się zamknięta. Na stronie żadnej informacji o tym nie ma. No cóż, poszliśmy dalej kierując się na Spálený Mlýn. Po drodze wyszliśmy na tyle wysoko, żeby zobaczyć wreszcie nasz cel - inwersyjne warunki na to pozwoliły.
Stamtąd musieliśmy znów zejść we mgłę do doliny. Spálený Mlýn powitał nas cywilizacją w dużej dawce - auta, parkingi, autobusy, goście i hotele, ogólnie rejwach po dotąd pustych szlakach. Nawet się nie zatrzymywaliśmy, zostawiając odpoczynek na kolejną okazję. Pa, pa.
Długim, nużącym podejściem Pěnkavčí cestą wyszliśmy z głębokiej doliny na obszerną polanę, gdzie stoją Portášove boudy. Knajpa właśnie na nas czekała! Kofola, zupki i inne cuda wjechały na stół. Morale i siły poleciały w górę a pogoda tylko temu sprzyjała. Inwersja w Karkonoszach, uwielbiam.
Wzmocnieni i rozochoceni szybko poszliśmy w górę. Nawet nie wiem, kiedy pojawiła się kolejna: Horská Bouda Růžohorky. Dla mnie bomba, ja chcę jeszcze!
Namówiłem towarzystwo na wizytę również i w tej chacie. Nie spieszymy się, mamy dobry czas. 
Ta chata jest przyozdobiona mnóstwem małych...czarownic na miotłach pod powałą.
Wypiłem espresso, do którego otrzymałem gratis ciastko jagodowe, teraz mogę iść!
Jak wystrzeleni z procy polecieliśmy w górę, aż do pośredniej stacji wyciągu Růžová hora
I tutaj nastąpił zwrot akcji. Dorota zaczęła gmerać w plecaku w poszukiwaniu kurtki i wpadała w coraz większą panikę: "Gdzie moja kurtka? Gdzie jest moja kurtka?!"  i zaczęło się robić śmieszno-i-straszno. Co tu zrobić? Podjęliśmy dramatyczną decyzję: Dorotka wraca do Kansas...to znaczy, na razie do schroniska. Ale którego? To musi sprawdzić na miejscu. A my niesiemy jej plecak na Śnieżkę. 
No to dokąd idziemy? Tam właśnie idziemy!

Zmiany niewiele dają, ręce nam odpadają. Do tego miejsca to jeszcze jakoś szło, ale przy szlakowskazie Nad Růžovohorským sedlem ja biorę na plecy mikroskopijny, ale ciężki jak czerwony karzeł plecak Dorotki, a chłopaki mój - leciutki jak pierze - na kijki. No i tak włazimy stokiem
Madre mia...
(fot. Mihu) 
Inwersja całą gębą, doliny we mgle, my w słońcu
Wyszliśmy we trzech na górna stację kolejki i dalejże, hajda do bufetu. Gulaszowa jako polievka dnia, bierzemy. Czekaliśmy gdzieś tak poniżej godziny na Dorotkę, czyli sprawnie się uwinęła tam i siam.
Po spotkaniu całą bandą poszliśmy na szczyt, oczywiście Śnieżunia / 1603/
Taak, Śnieżka była w tym momencie rekordzistką w kategorii "pokrywa śnieżna w Polsce".
ciekawe, jak to będzie po opadach śniegu i ochłodzeniu w styczniu 2024, kiedy to piszę.
nasza wycieczka była daleka od zakończenia a słońce już zbliżało się do horyzontu:
Ze względu na silny wiatr zmykaliśmy w podskokach. Przez Czarny Grzbiet zmierzamy do Jelenki
W głębokich dolinach zalegały cały dzień wilgotne mgły, teraz wpełza tam również mrok
Na naszych oczach słońce zachodzi za góry.
Kolejny postój zrobiliśmy w Jelence, i tak przecież będziemy szli po ciemku a zjeść znów cos trzeba.
Coś tam każdy większego czy mniejszego wrzucił na ruszt, jedni na słodko, inni na słono i znów siły wróciły. Wybraliśmy dla odmiany żółto oznaczoną ścieżkę, który to szlak wyglądał na najszybszy. Większość ścieżki jest tu z górki więc pędziliśmy jak opętani w stronę Okraju. Bach! Wpadamy na ścianę...to  Hepnarova bouda. No to może jeszcze po kofolce? Jak nie - jak tak. To była już czwarta odwiedzona przez nas miejscówka na trasie, chybaż mój rekord. 
Ale od tego miejsca zaczną się schody. Tuż za Horni Mala Upa skręciliśmy w ścieżkę graniczną słabo przechodzoną, mocno zaśnieżoną. Tempo marszu znacząco spadło. I tak grzęznąc w śniegu, czasem rozmiękłym, czasem stwardniałym, po długim czasie dotarliśmy na Rozdroże pod Łysociną. Na powrót do Jarkowic wybraliśmy szlak niebieski przebiegający przez Średniak. Na górze był zasypany rozmiękającym śniegiem, lecz z powodu inwersji im niżej, tym był bardziej zmrożony. Aż do zupełnego lodu w dolinie. Te ostatnie godziny/kilometry były już nużące i z ulgą powitaliśmy parking. Jeszcze przebieranki,  odmrażanie auta i można było ruszać w drogę powrotną.
Wypadzik jak ta lala udany, debiutanci wiatowi również byli zadowoleni. Może napiszemy ciąg dalszy tej opowiastki.