niedziela, 25 marca 2018

Na Kopie śniegu i zabawy kupa. "Brązowe buty dla całej grupy."

Góry Izerskie


2018, marzec



Wyskoczyłem na małą traskę, korzystając z bla miałem dobry dojazd do Szklarskiej Poręby. Prognoza pogody była wielce obiecująca, więc wybrałem kierunek mniej oczywisty niż oblegane Karkonosze. 
Od dawna korcił mnie Grzbiet Kamienicki, szczególnie po wycieczce menela i Marco, na którą się niestety nie załapałem.
Wymyśliłem jakąś pętelkę pozwalającą zapoznać się chociaż z fragmentem tego grzbietu.
Po gofrze na śniadanie ruszam raźno szlakiem czerwonym na Wysoki Kamień /1058/. 



Mimo częściowego zachmurzenia, można nacieszyć oczy widoczkami na Karczki.
Robię sobie tu małe pięć minut przy herbacie z termosu i skibie.
Niestety, zaraz obok drą papy i wyklinają na czym świat stoi jacyś hałaśliwi "turyści", więc nie ma co się ociągać, tylko trzeba ruszać dalej, na Zwalisko /1047/.
Jednak jeszcze przed Zwaliskiem, na Rozdrożu czas podjąć decyzję. Postanawiam iść na Wysoką Kopę i zobaczyć, co da się zrobić.
Szlak jest dość przechodzony i idzie się dobrze. Omijam "Stanisława" i Izerskie Garby i ortodoksyjnie szlakiem 

wychodzę do wiaty niedaleko Kopy. 
Marsz i mróz zabrały mi trochę kalorii i zrobiłem się głodny. To dobre miejsce i czas na prosty posiłek. 
No, teraz to można iść! Nabieram ochoty na ponowne odwiedzenie szczytu, mimo, że trzeba trochę poprzecierać. Ostatnio w zimie nie chciało nam się tu iść z menelem, ze względu na "trudną pogodę".
 Tym razem śniegu było zdecydowanie mniej i szybko sobie poradziłem bez rakiet.
Pamiątkowa fotka i powrót do szlaku, bo czeka mnie jeszcze długa droga. 
Wracając, spotykam grupkę ludzi, tym to się udało! Wystarczy, że przejdą po moich śladach. Nie wiedzieć czemu ich pies biega w tym lesie bez smyczy i podbiega do mnie trochę zbyt, hmm...entuzjastycznie. Nie chce mi się tym razem spierać, więc nie reaguję na takie zachowanie. Szkoda, że niektórzy właściciele psów mają takie nonszalanckie podejście.
Ruszam dalej w stronę Przedniej Kopy,

ale planuję skrótowe zejście w dół ukazaną na mapie ścieżką. Tymczasem za bardzo się zasugerowałem mapą.cz w gps i schodzę żlebem źródlisk Kwisy, Widłami I
Na początku idzie się wspaniale, mimo głębokiego śniegu:



Niestety, co dobre, szybko się kończy i wygodny, płytki początkowo żleb robi się niebezpiecznie stromy i głęboki, pojawia się płynąca woda między widocznymi już kamieniami. Myślę sobie, wpadnie mi tu gdzieś noga między te kamloty albo pnie i powstanie problem grubszy...
Wylazłem więc z niejakim trudem na lewy brzeg wąwozu i dalej już jego skrajem doszedłem do wyraźnej choć zasypanej śniegiem ścieżki. O powrocie na prawą stronę wąwozu nie można było już nawet marzyć:
Musiałem trzymać się "ścieżki", na szczęście po kilkuset metrach pojawił się z prawej tajemniczy ślad rakiet, którego się trzymając zszedłem do drogi ze szlakiem żółtym.
Teraz tylko zejście do Rozdroża Izerskiego /767/. 
Widok na Garby Izerskie:
Niestety, Ludwigsbaude nie istnieje od wielu lat, więc na tej trasie turysta zdany jest na własny prowiant. Nogi prowadzą mnie dalej, obok kamienia płuczki:
 I dalej przez Kamienice do ruin Hochstein Huette.  Za nimi zaczyna się długotrwałe podejście na Jastrzębiec /792/. Znów przecieranie. Niby taki sobie szczycik a ja idę i idę.
Droga mi się trochę dłuży, a tu jeszcze przejście przede mną do wsi Kopaniec. 
Las, zimowy las...
 Drzewo jakoś mi się skojarzyło z horrorem, może wieszali na nim czarownice...
 Skok przez Wrzosówkę /694/, a tu proszę, Polana Czarownic, przypadek? Nie sądzę.
Ostatnie pół godziny i ląduję na miejscu biwaku. Bobrowe Skały, koniec trasy.
Razem wyszło mię 25,5km, 1200m pod górę.
W ramach nagrody wieczorne widoczki na Karkonosze i w ogóle.


Brakuje mi wody, więc topię lód ze skalnej miski.
Robi się ciemno i mroźno. Nie chce mi się rozpalać ogniska, chociaż jest opał. Jednak ta trasa w śniegu dała mi w kość, odczuję to w udach i łydkach nazajutrz.
Pozostaje rozłożyć leże i iść w kimę. Wybieram taras na skałach, na pięterku. Śnieżek jest tu wytopiony.
 Noc była mroźna, około -4-5 stopni. Tym razem przeprosiłem się z dawno nie używaną  płachtą biwakową Salewcia, więc obyło się bez namiotu. Szczerze mówiąc, płachta niewiele daje. Spędziłem noc pod wiszącą skałą, czasem coś z niej kapało. Dobrze, że nie planowałem tu pikniku ;-) tylko zwykły biwak...


Wstałem na świt po zmianie czasu, należy to docenić.



 Moja miejscóweczka w całej okazałości:
 Pożegnanie ze skałami, bo szybko schodzę do Piechowic :-(
Dalej bez historii, po drodze były widoczki i widoki na Karkonosze, ale ja swoje już zrobiłem na tym wypadzie. 
Dzięki KD ledwo co zdążyłem na Regio do Pń:

Pozdr, muszę dopisać aneks do wpisu o biwakach zimowych na temat płachty biwakowej.

niedziela, 11 marca 2018

Biwaki zimowe

Góry - Biwaki zimowe


Nie chcąc się wymądrzać a jednocześnie zachęcić wahających się postanowiłem dać kilka tematów pod rozwagę osobom, które chętnie biwakują w lecie a nie miały okazji zrobić tego w zimie.
Wasza obawa jest uzasadniona - w lecie w naszym klimacie można spać prawie wszędzie właściwie bez przygotowania, w zimie zaś przy temperaturach poniżej zera ciągle słychać o ofiarach śmiertelnych - choćby w tym roku od listopada zmarło z wychłodzenia już 70 osób.
Dlatego do zimowego biwakowania trzeba się rozsądnie przygotować. Część z poniższych obserwacji jest oczywista, przytaczam je dla porządku i dla całkowitego laika.
Dobra metoda to wyobrażenie, zwizualizowanie sobie tego, co będziemy po kolei robić.
Zakładam, że mamy już wybrane miejsce biwaku, czy to będzie w namiocie czy we wiacie.
(W nawiasach elementy wyposażenia używane chwilowo przeze mnie, oczywiście może to być cokolwiek innego o podobnych parametrach dopasowanych do indywidualnych wymagań i upodobań.)  

1. Ubranie. 
Przyjdziemy zmęczeni i spoceni pod warstwą termiczną odzieży. Dlatego na początek trzeba koniecznie przebrać się w suchą bieliznę. Prawdopodobnie w tej właśnie świeżo założonej warstwie będziemy również spać, bo raczej nikomu nie będzie się chciało ponownie przebierać w namiocie.
Jeśli zaczyna się właśnie ściemniać, za chwilę temperatura zacznie gwałtownie spadać, nawet, jeśli dzień był słoneczny i wydawało się chwilami w słońcu, że jest ciepło.



(obecnie bielizna narciarska wed'ze myslim, ciepła i miła;
lub/i koszulka mountain warehouse 50% polyest.+50% merino wool; 
ewentualnie craft pro zero albo zero extreme, chociaż w tej wolę chodzić w dzień bo jest cieńsza).
Do śpiwora nie należy ubierać się przesadnie grubo, ponieważ stracimy ciepło "własne" na ogrzanie warstw odzieży, a chodzi przecież o to, żeby ogrzać powietrze, które jest pomiędzy naszym ciałem a śpiworem!
Zmieniamy również kurtkę w której szliśmy, bo wchłonęła ona wilgoć (i zacznie zamarzać skoro przestaliśmy się ruszać) i zakładamy kurtkę puchową. 
Mówimy o temperaturach rzędu minus kilkanaście stopni i mniej - kurtka powinna wg mnie być jak mały śpiwór :-) i zawierać te 300 gram puchu kaczego 90/10, mniejsza tu o jego dokładne parametry (z grubsza, im wyższe cuin tym lepiej się rozpręży). 
(u mnie kurtka HiM Mont Blanc z fartuchem wewnętrznym)

Na temperatury do powiedzmy -10 : -12 wystarczy wg mnie kurtka około 150-200 gram puchu, ja mam taką z allegro za kilkadziesiąt złotych, 70/30 [- tak podawana jest proporcja puchu do pierza].

Dobrze byłoby również zmienić skarpety z tych, w których szliśmy na te postojowe czyli do spania. 
(Smartwool Heavy lub Medium Crew).
Jeśli jest sucho albo wiata ma podłogę, wygodnie jest używać na biwaku jakieś postojowe "papucie" czy "botki" zamiast chodzić w wilgotnych butach z drogi.
Klapki słabo się sprawdzą w takiej sytuacji :-) :

Są papucie filcowe, puchowe, polarowe.
(Obecnie mam puchowe z Jyska ale mają zbyt cienką i śliską podeszwę do używania na zewnątrz, więc pewnie przerzucę się na inne, np takie:

)
Buty również rano będą zamarznięte, dlatego trzeba wyjąć wkładki i zabrać do śpiwora a buty maksymalnie rozluźnić.
Dobrze mieć na sobie dwie pary rękawiczek - grube chroniące przed mrozem oraz cienkie umożliwiające wykonanie jakiejś krótkiej czynności. Proponuję również zróżnicować te grube rękawice - na tzw "suchy mróz" potrzebne są jak najgrubsze z dużą ilością ociepliny, zdarzają się również łapawice puchowe; na mniejszy mróz i wilgoć dobre są  rękawice narciarskie, z membraną, bo dłonie i tak się nie pocą :-)
(Zanier oraz Online).
2. Jedzenie/picie. 
Załóżmy, że w pierwszej kolejności chcemy coś zjeść a nie iść od razu spać :-D
Sprawę doboru kuchenki/palnika nadal testuję. Na obecnym etapie powiedziałbym, że dopóki można używać gaz, to jest wygodne rozwiązanie. Zwykły gaz z pełnego kartusza śmiało pociągnie przy kilkustopniowym mrozie. 

Aby zagotować coś rano, należałoby go ogrzać trzymając w nocy lub chociaż nad ranem wewnątrz śpiwora.
Należy pamiętać, że gotowanie wody ze śniegu znacznie wydłuża czas oczekiwania, ponieważ śnieg trzeba kilka razy dosypywać (ma mniejszą gęstość niż woda, truizm).
Ze spraw przyziemnych ale ważnych - jeśli jesteśmy jeszcze z kimś innym, wcześniej umawiamy się i rozdzielamy bezwzględnie miejsce "kopalni śniegu" od ubikacji, czyli cytując Franka Zappę: 
"Watch out where the huskies go, 
And don't you eat that yellow snow"
:-)
Jeśli nabierzemy po drodze wody do butelki nieizolowanej, to po jakimś czasie oczywiście ona zamarznie, bo plecak przecież nie jest ogrzewany i cały przemarznie na wylot...i na kość. Podobnie rzecz ma się z jedzeniem w nim umieszczonym - wszystko albo zamarznie albo co najmniej zrobi się bardzo twarde (nawet chleb, pasztet itd, wiadomo).
Do zwykłego kartusza można kupić gaz z zimową mieszanką propanu i izobutanu. Nie wiem, jaka jest graniczna temperatura takiego rozwiązania, bo widziałem je w użytku tylko przy kilkustopniowym mrozie. Są tacy, którzy samodzielnie napełniają kartusze wyłącznie propanem i ponoć jest to najlepsze paliwo. 
Możemy mieć również palnik z wstępnym podgrzewaniem gazu, podobnie jak to ma miejsce w kuchenkach benzynowych lub wielopaliwowych (rurka doprowadzająca paliwo przechodzi przez płomień na długości kilku centymetrów).
W obecnym sezonie (2017/2018) używałem również kuchenki benzynowej. 
Plusem jest tanie (i łatwo dostępne) paliwo oraz niezakłócone działanie w mrozie poniżej kilkunastu stopni. Wadą jest bardziej kłopotliwe i dłuższe rozpalanie, zabrudzenie naczyń, konieczność czyszczenia.

Jeszcze jedna uwaga. Mimo, że w zimie tak mocno tego nie odczuwamy, oczywiście również ulegamy odwodnieniu w czasie wysiłku.
Musimy uzupełnić deficyt płynów, inaczej organizm będzie bardziej wrażliwy na wychłodzenie w stosunku do panującej temperatury. (Przy odwodnieniu przemiana materii zwalnia, odczuwa się to również jako chłód). W środku nocy w śpiworze nie będziemy w stanie się rozgrzać i zacznie nas "telepać".  Trzeba pić z rozsądku, nawet, jeśli pragnienie nie podpowiada  nam tego tak dosadnie jak w lecie
Dobrym pomysłem w takim razie jest rozbicie się w pobliżu wody w stanie ciekłym :-)
Aby nie tracić już rano czasu, można za jednym gotowaniem wieczorem przygotować od razu litr czy więcej herbaty na rano w termosie.
(Tatonka 1l, Primus 1,5l).

3. Legowisko.
Zarówno wiata jak i namiot mają swoje plusy i minusy. Namiot ochroni nas przed porywami wiatru i zawsze wewnątrz jest odrobinę mniej zimno. 
We wiacie czy innym przewiewnym miejscu nie ma z kolei zjawiska kondensacji pary wodnej, która potrafi znacząco pogorszyć termikę śpiwora puchowego, kurtki. Poza tym wiaty nie trzeba rozkładać i składać ;-)

Ja zawsze wożę ze sobą płachtę budowlaną, którą rozkładam albo na podłodze wiaty czy wieży albo wprost na ziemi. Również dopiero na niej rozstawiam namiot, niezależnie od tego, który akurat mam ze sobą. 
Jak widać ten namiot nie posiada fartuchów śnieżnych, lecz przy stabilnej mroźnej pogodzie, braku opadów i wiatru nie są one istotne a przecież zwiększają znacząco ciężar namiotu. Przy tego rodzaju namiocie samonośnym nie targamy ze sobą paczki ze śledziami/szpilkami, bo i tak na śniegu się nie przydadzą. Nie wiem, jak radzą sobie posiadacze namiotów tunelowych z niezbędnymi do ich postawienia odciągami.

Ten zaś namiot ma fartuchy i lepszą wentylację, ale dla dwóch osób w zimie jest niemiłosiernie ciasny a dla jednej dyskomfortowy.
Dla dwóch osób z zimowym sprzętem stanowczo lepsza jest trójka:
Wiem, że są tacy, którzy kładą na podłogę wewnątrz namiotu jeszcze folię NRC albo karimatę. Ja tego nie robię, wydaje mi się to zbędne. Obecnie używam ośmiocentymetrowy materacyk dmuchany.
(McKinley Trekker).
No i dochodzimy do śpiworka. Na polskie góry do temperatur powiedzmy około -23 :-27 powinien spełnić ten warunek śpiwór puchowy o zawartości 1200 gram puchu.
(Małachowski 1200 Guide Pro).
Dla osób bardziej wrażliwych na odczuwanie mrozu, kobiet, osób szczupłych itp śpiwór powinien mieć wg mnie zapas kilku stopni w kategorii "komfort" lub "optimum" wobec możliwej realnej temperatury.
Niektóre firmy jak Małachowski robią śpiwory bardziej ciasne, przy ciele, ma to na celu łatwe ogrzanie kubatury wewnątrz. Inne jak Yeti, robią śpiwory bardziej obszerne. Ułatwia to zabranie do wnętrza tego, o czym pisałem uprzednio a także elektroniki, wilgotnego ciucha itp.
Jak mi się coś przypomni, nie omieszkam dopisać.

PS 😄 Miejscem biwaku zimowego może być też inne przytulne miejsce, np jaskinia:


PS2 Wyniknęła jeszcze kwestia płachty biwakowej. Jakieś 11 lat temu na sprzętowym forum odorowym odkryliśmy płachty biwakowe. Wydawały się świetną alternatywą dla drogich i ciężkich wówczas namiotów, mówię o przyzwoitych namiotach "wyprawowych" np Marabuta. (Zresztą w tych namiotach super wyboru nie było.)
Zaczęliśmy kupować te płachty i z entuzjazmem wypróbowywać. Szybko jednak wyszły na jaw ich wady, poczynając od całkowitej niemożności noclegu przy deszczu. 
W skrócie: zastanowię się obecnie, bez szczególnego wydziwiania, na jakie warunki może mi się dziś przydać płachta biwakowa (Salewa Bivibag).

Po pierwsze, nie może być cienia możliwości wystąpienia opadów. Ja w momencie, kiedy zacznie mi padać na twarz deszcz albo śnieg z pewnością się obudzę. Takie spanie to nie jest żadne spanie i nie przyniesie mi wypoczynku.
Po drugie, skoro nie ma padać, to po co w ogóle mam się pakować się w tę płachtę? To ja wolę sobie zabrać śpiwór z trochę większym zapasem komfortu termicznego albo/i do tego wkładkę do śpiwora (Aegismax).
Śpiwór (Yeti 900GT) po nocy w płachcie, widać szron powstały ze skroplonej i następnie zamarzniętej pary wodnej:

Po trzecie w takim razie, kiedy ma dla mnie sens zabrać płachtę? Wg mnie jest to sprawa indywidualnych upodobań. Ale z mojego punktu widzenia - może przy mrozie i silnym,  przenikliwym wietrze, który groziłby przewianiem mojego śpiwora na wylot a równocześnie będzie wysuszał parę wodną. 
Różnica w ciężarze też mnie nie przekonuje - bivibag 470 gram, mój lżejszy namiot - 1276 g, czyli różnica wynosi zaledwie 800 gram a nie muszę się martwić o żadne przelotne czy nie przelotne mżawki,  jak również nagłe silne opady. Mam w tym momencie również komfort w trakcie biwakowania, nie muszę pakować na noc sprzętu, mogę go sobie trzymać rozrzucony jak chcę w namiocie, również nic mi nie zmoknie - łącznie z plecakiem - np od porannej rosy ani nie pokryje się szronem.
Reasumując - dla mnie płachta biwakowa ma sens tylko w wąskim przedziale warunków zimowych.