poniedziałek, 23 października 2017

Zlot nr XVII - Barania Góra

Beskid Śląski


2017, październik



Drogę na zlot rozpocząłem od przyjazdu piątkowym popołudniem do Szczyrku. Zrobiło się piękne słońce i zapowiadał się ładny zachodzik. Należał mi się jeszcze rosół po podróży w szczyrkowskiej knajpie.
A potem można już podchodzić, tylko najpierw trzeba znaleźć szlak.

Piszą tu, że 2,5 godziny - dobra, zobaczymy...
Zaczyna się ponadsiedemsetmetrowe podejście.



Przejście pod czynnym wyciągiem jest komiczne - z góry pozdrawiają mnie "turyści kolejkowi" 😄
Podejście jest doprawdy zacne, wspinam się tu pierwszy raz i nie jestem pewien, czy kolejny raz nie wjadę "kolejką".


Robię kolejne metry pod górę. Mijam zabudowania Hondraski - jak ci ludzie tu wjeżdżają samochodami?
Tymczasem wychodzę na stację pośrednią Jaworzyna. Zaczyna robić się zachodowo.

Po złapaniu drugiego oddechu i łyku napoju idę dalej, pojawiają się tutaj taśmy przeszkadzające w trzymaniu się ścieżki, szykuje się jakiś bieg czy inna impreza masowa. Jak się potem zorientowałem, chodziło o Runmageddon. Dla mnie jeden pies - jak zwykle turysta indywidualny nie liczy się, liczą się masówki.

Skracam drogę stromo pod orczykiem

Po przedarciu się przez kolejne zwoje otaśmowania wychodzę na wprost schroniska, które z przyjemnością odwiedzam. Na stół wjeżdża piwo i bee-gees. Robię sobie chwilę dla ciała i ducha, bo wpada mi w ręce do poczytania numer "NG" dedykowany pięćdziesiątej rocznicy zdobycia Everestu.
Kiedy robi się całkiem ciemno, odpalam Czarodzieja i idę na szczyt Skrzycznego i dalej grzbietem w stronę szerokiego siodła przed Małym Skrzycznem.

Wiata stoi tuż przy szlaku, jest tu również miejsce na mini ognisko i opał.


Zlotowicze w schronisku już się schodzą a ja mam samotny wieczór - też potrzebny.
Noc mija spokojnie oprócz jednego poświecenia mi po oczach przez jakiegoś palanta.




Rano pogoda siadła. Tym niemniej na grzbiecie nie jest jeszcze źle.
Otaśmowane góry, błee.
I jeszcze takie wynalazki:

Idzie się dalej. Ludzi niewielu, tylko w pewnym momencie pojawia się grupa biegaczy i biegaczek.
Ja spokojnie i niepowstrzymanie idę grzbietem do rozstaju szlaków na Magurce Wiślańskiej. Tu skręcam w bok na boczne ramię, aby obejrzeć sobie Magurkę Radziechowską.



Są stąd fajne widoki na Baranią i Skrzyczne


No, nic. Było fajnie teraz trzeba wrócić. Na szlaku za Magurką spotykam grupkę forumowiczów-zlotowiczów 😄. Robią kółeczko ze schroniska, ja jednakże mam jeszcze własny plan: chcę na własne oczy  zapoznać się z warunkami w bacóweczce na Hali Baraniej. Dojście kilkaset metrów w bok i jestem przy tym pięknym obiekcie.

Jest to miejscówka, do której nie omieszkam zaciągnąć zimą menela.
Robię sobie lunch na stole w pobliżu

Teraz czeka mnie jeszcze podejście na szczyt Baraniej Góry.
Robię to szybko na jeden sus, z zatrzymaniem na jedną fotkę, daleko został szałas na Hali Baraniej:

Na szczycie jakiś rejwach, wrzaski, pielgrzymki i co ino. Już zamierzam w podskokach się ewakuować, kiedy zauważam znajomą sylwetkę - Tadeusz! Wołam dwukrotnie, na szczęście to on. W dół idziemy już razem prowadząc pogaduszki, a po drodze dogania nas jeszcze Przemek.
W schronisku po prostu tłumy! To ciekawe, gdzie ci ludzie się podziewają? Na szlaku grzbietowym były pojedyncze osoby, wniosek z tego, że większość idzie tylko tę godzinkę-półtorej od auta z parkingu... 
Na całe szczęście kulczyk zajął mi miejsce w pokoju 205, instaluję się po obiedzie i zażywam kąpieli - ciepła woda również była po południu. 
Schronisko należy pochwalić za poprawę warunków, odnowione wnętrza i dobrą sprawną obsługę.
Zlotowe spotkanko rozkręca się wczesnym wieczorem. Jak to na zlotach, jest wesoło i głośno a atmosfera podkręca się coraz bardziej.
Punkt kulminacyjny przychodzi, kiedy do gitar Krutula i dakoty dołączają improwizowane  instrumenty perkusyjne kulczyka i catty 😁.
Ląduję o sensownej porze na górnej pryczy i nawet wszedłem bez problemów, rano również nic złego się nie dzieje. Tylko ta pogoda - w końcu przyszedł deszcz. 
Pozostało tylko oddać klucze i zrobić pożegnalne foto:
(dzięki uprzejmości Lidki)

Sprawny powrót zawdzięczam szybkiemu zejściu doliną Czarnej Wisełki do auta z Przemkiem, który błyskawicznie przerzucił mnie do B.-B. i następnie wozem Marcina wraz z Woytasem w Brzegu. Cały czas padało, więc było mniej żal wracać.