piątek, 29 września 2017

Imieninowe bac(ówk)owanie

Beskid Żywiecki


2017, wrzesień





Nie miałem pomysłu na imieniny, żona i tak szła do pracy... więc wróciłem myślami do pewnej góry, którą już dwa razy haniebnie ominąłem. 

Ta góra to Muńcuł (czasem Muńcoł albo Muńczoł) a od czasu jak się dowiedziałem o małej bacówce położonej na Hali Na Muńcole nie mogłem już się doczekać pobytu tamże. Niestety, tym razem sprawdzony kompan menel nie mógł mi towarzyszyć, więc pojechałem sam, uzbrojony we flaszeczkę na nocne czuwanie. 

Tymczasem po drodze w rejonie bodaj Kluczborka otrzymałem niespodziewany telefon od Tadeusza, który wyraził chęć towarzyszenia mi w bacówce. Ucieszyłem się z takiego obrotu sprawy. Niestety, od celu podróży dzieliło mnie jeszcze wiele godzin i po drodze kilka "wahadeł" drogowych. Za Lublińcem wpadłem w śląski młyn i tempo znacząco spadło. Jazda 490 km -  w XXI wieku - trwa u nas 8,5 godziny. 

Zaparkowałem w Ujsołach dopiero krótko przed szóstą i nie jedząc, nie pijąc popędziłem zielonym szlakiem w górę. 
Podejście od razu daje w kość, dopiero po wyjściu na grzbiet ramienia Muńcoła można trochę odpocząć i cieszyć oczy widokami. Ja załapałem się już na zachód i dalszą wędrówkę odbywałem w narastającym mroku.



Potężny masyw Muńcoła, widać, że to honorna góra :-) nawet już po zachodzie: 


Grzbietowe polany uprzyjemniają wędrówkę


Robi się ciemno zupełnie, polanami i kilkoma całkiem stromymi odcinkami wychodzę wreszcie na szczyt po pięciu kwadransach od dołu. Hurra, nareszcie! Po tylu latach...



Cel szczytowy osiągnięty, teraz czas na znalezienie noclegu.
Schodzę niżej w poszukiwaniu szopy. Dość sprawnie odnalazłem punktu orientacyjne i oto moment radosny - z ciemności wyłania się znajomy kształt.

A najlepsze, że Tadeusza na miejscu nie ma, mimo, że namiot rozbity! Wołam, szukam, domyślam się, że poszedł mi na spotkanie ale jakoś się w ciemnościach musieliśmy minąć.
Po pewnym czasie spotykamy się jednak, otrzymuje imieninowy prezent, który zaraz rozlewam do naczyń ;-) Tadeusz rozpala ognisko a ja usiłuję coś zjeść, niestety stwierdzam ze zgrozą - nie wziąłem palnika! Sparkus pożycza mi w takim razie palnik ale podgrzana zupa i tak mi nie smakuje, połowę wylewam. Zagryzam w takim razie otrzymaną struclą czy strudlem nie jestem pewien :-). 


Ranek wita nas słońcem i pięknymi beskidzkimi widokami.





Rozstajemy się po śniadaniu - Sparkus wraca do auta ale przedtem zaprasza mnie na wspólne ognisko w Ujsołach. Żegnamy się chwilowo, a ja w takim razie podążam do bacówki na Rycerzowej, aby pokręcić się po okolicy.  Przez przełęcz Kotarz i Wiertalówkę dochodzę trochę ślamazarnie do Hali Rycerzowej.


Zasiadam w bacówce przy talerzu pomidorowej. W tak zwanym międzyczasie pojawia się coraz więcej ludzi - kiedy wchodziłem, było pusto! Ogarniam się i wychodzę - a tam pełno ludzi, jakaś impreza czy cuś? Żarcie mają w koszach przygotowane, straż pożarna i co ino.
Tym bardziej nic tu po mnie.
Startuję z animuszem w górę.


I znowu po latach na szczycie Wielkiej Rycerzowej /1226/ - tu pusto...

Granicą zmierzam do przełęczy Przysłop, tu zaś siedzi niestety hałaśliwa grupa ludzi z równie hałaśliwym psiskiem.
Stwierdziłem, że pójdę jak najdalej będzie to miało sens na wschód, a potem zawrócę do Soblówki i na pole namiotowe.
Podejście na Świtkową juz kiedyś poznałem, obecnie zaznajamiamy się dokładniej, ponieważ na najbardziej stromym odcinku wycięto drzewa i nie ma się już czego chwycić.
Podchodzę makabrycznie długo i kilka razy o mało co nie staczam się z powrotem...



W końcu na górze - super widok na Beskydy Kysuckie i dolinę Vychylovki, po lewej równy grzbiet  Hankinej Polany.

A tu jedna za drugą Wielka i Mała Rycerzowa. 
Po tym relaksie na szczycie idę dalej na Beskid:


Po drodze cokolwiek wstydliwie odsłania się Mała Fatra:

W błocie zaobserwowałem trop prawie na 100% wilka, wydłużony w stosunku do psiego: 

Robię sobie końcowy postój na Beskidzie i po pewnym czasie strawionym na przekąszaniu zawracam.
No to jeszcze raz Rycerzowe w innym świetle dla poprawienia humoru, to dopiero początek jesieni:

Od przełęczy Przysłop schodzę zielonym szlakiem przez piękne polany w stronę Soblówki.
Z boku stromizna Świtkowej.


Beskid w grzbiecie granicznym:

Droga leśna rozjeżdżona przez ciężki sprzęt:

Schodzę doliną odnotowując po drodze ciekawe miejscóweczki na spanie założone przez gminę Ujsoły. Spotykam też Catty, Sonatę i AgęŻ., które podążają w przeciwną stronę do auta, i mnie potem podrzucą na biwak. Ale to dopiero za Soblówką, gdzie się zatrzymuję na widok z dawnych - lecz widocznie powracających czasów:
Owiec było z dwieście? Ładny... kierdel😄

Jak zostało napisane, wsiadam do autka i z bagażem na kolanach podjeżdżamy ze trzy kaemy na pole, stoi tu zacna wiatka:

Przy ognisku krzątają się już Tadeusz i Tomek, a my dopiero przybyli dostawiamy nasze namiotki.

Sparkus pichci na ogniu w wielkim garze swojego rodzinnego przepisu pieczonki.
Przynosimy jeszcze trochę opału na ognicho i czekamy niecierpliwie licząc minuty i kwadranse, lecz Tadeusz jest nieubłagany...
W końcu kiedy żołądek piszczy mi już na całego, zlitował się - mijają ostatnie sekundy i pada hasło - do gara! 
Robi się coraz chłodniej i posiłek wreszcie mnie trochę rozgrzewa. Kiedy kończyliśmy pierwszą transzę, zajeżdża kolejne auto - to moli ze swoją kumpelką Joasią. W sam czas!
Pojadamy, ale i popijamy co tam kto przywiózł - ja mam jeszcze połowę Dębowej imieninowej ale najwięcej jest grzańca.
Pojemność garnka okazuje się idealna dla ośmiu wygłodniałych brzuchów 😄.
Wielkie dzięki dla sponsora i garmistrza!

Na pamiątkowym foto Sparkus ukrył się w cieniu zgodnie ze swoim życzeniem internetowej anonimowości 😄

Siedzimy jeszcze długo przy ognisku, wiadomo, że to zawsze najlepsze miejsce i czas. W każdym razie na koniec lecą już dowcipy coraz to śmielsze  😁




W nocy chwycił przymrozek, namioty oblodził podstępnie. Mi trochę zmarzł zadek, nie bylem nastawiony na aż taki spadek temperatury. 
Ciężkim motywem jak zawsze było wywleczenie cielska z ciepłego śpiworka na chłodny chłód chłodnego poranka w zacienionej dolinie. 
Dzień jednakże wstał piękny, więc po śniadaniu jest czas na jakąś pętelkę.
Ja stanowczo jestem za odwiedzeniem Krawculi. Podobnego zdania okazują się Catty i AgaŻ., więc razem podjeżdżamy pod żółty szlak w Glince
Bagariany zostają w aucie, więc idziemy sprawnym tempem. Szybciutko wychodzimy na grzbiet ponad miejscowością, gdzie otwiera się super widoczek na uprzednio pokonanego Muńcoła i wielką polanę pod jego szczytem:

Po jakiejś godzinie z hakiem wychodzimy na halę z bacówką. Piękna niedziela skłoniła wiele osób do wycieczki a sporo z nich wybrało tę samą lokację:

Na horyzoncie majaczy Mała Fatra


Robimy postój w pełni znaczenia tego słowa, łącznie z zajadaniem się dobrymi zupami (ogórkowa x2 i soczewicowa x1) oraz opijaniem się (cola, radler).

Ale co dobre szybko się kończy - czeka nas teraz zejście do doliny Złatnej i do mojego auta. Nareszcie zobaczyłem niebieski szlak przez Straceniec /993/, który ominąłem w trakcie pochodzenia na zlot forum npm, ponieważ zgubiliśmy go w ciemnościach 😄.
W Złatnej jesteśmy szybko a potem przez otwarty teren wprost pod popołudniowe słońce śmignęliśmy do Ujsołów. Tam już czekała moja renatka, odstawiam dziewczyny do ich auta i żegnamy się z nadzieją na kolejne spotkanko.
Tu mógłbym zakończyć, jednak niestety wycieczka miała ponure post scriptum - nie dość, że pojechawszy tym razem przez Wisłę i Ustroń oraz Skoczów, tak ,Skoczów był najgorszy...wpakowałem się w rzekę aut hanysów wracających z wypadów, to jeszcze w nocy utknąłem na autostradzie pod Wrockiem z powodu podwójnie śmiertelnego wypadku i całkowitej blokady szosy. Wyjechawszy przed piętnastą, do łóżka kładłem się około... 2:30.