niedziela, 15 sierpnia 1993

W Beskid Niski - poślubnie

Beskid Niski


1993, sierpień



To była właściwie coś jakby nasza poślubna podróż. Chociaż potem były jeszcze inne uzupełniające :-).
Wzięliśmy plecaki, namiot i w drogę przez Polskę...jak to drzewiej bywało.
Zaczęliśmy trasę w Foluszu, dokąd dotarliśmy autobusem z Gorlic.
Na początek mamy podejście na Kornuty i  Wątkową /846/. Stamtąd przemieszczamy się czerwonym szlakiem do bacówki w Bartnem, gdzie rozbiliśmy obozowisko 😄. 
Rejon bacówki nie był tak smutno zarośnięty jak obecnie, można było rozkoszować się pięknym widokiem na dolinę Ropy.
Mój stary, pierwszy namiot brezentowy...ciężki jak kloc drewna, ze stojącymi aluminiowymi słupkami w środku 😄.

Połaziliśmy sobie trochę po Bartnem.





Po tych przyjemnościach w Bartnem poszliśmy niespiesznie dalej - w stronę Banicy i do Gładyszowa.
Rozbiliśmy się gdzieś tam na skraju pola i koryta potoczku, zdaje się w Gładyszowie ...choć mógł to być również Smerekowiec? Ale na dziewięćdziesiąt procent Gładyszów 😄.
W wąwozie, w którym płynął potoczek, rozpaliłem małe ognisko. Siedzieliśmy tam popijając z małej butelczyny becherovkę i patrząc w gwiazdy...

Na drugi dzień obudziły nas krowy na pastwisku, zaciekawione namiotem podchodziły blisko. Panowała lampa na całego. Wypadło iść boczną szosą na Regietów, kryjemy się od czasu do czasu pod wielkimi liśćmi łopianu...

Zniechęcenie ogarnia tę lepszą połowę teamu...


A przed nami dopiero wyzwanie - podejście na Kozie Żebro. 
Tutaj to nawet zdjęć się nie chciało robić :-).


Widać, że żonie ręce trzęsły się bardziej ;-)

 A to jest już po zejściu z drugiej strony przez Dolinę Łopacińskiego.

To moje ulubione zdjęcie -  ukochana wyłaniająca się zza (oldskulowego 😄) namiociku-domku, pustawe pole namiotowe na studenckiej bazie, widoczek na Cigelkę w granicznym grzbiecie...sielskie, anielskie czasy.

Aż trudno uwierzyć, że właśnie w tym samym miejscu przeżyliśmy również jedną z najgorszych burz w moim życiu: były to właściwie dwie burze, krążące nad Wysową i okolicznymi szczytami, straszące na zmianę grzmotami. Kulminacyjny był moment, kiedy zobaczyłem i usłyszałem piorun uderzający właśnie w stalowy komin ośrodka Glinik, odległego raptem o kilkadziesiąt metrów...Leżeliśmy plackiem na podłodze czekając na koniec tego pandemonium.
(pocztówka z lat 80-tych, fotopolska.eu)

Wycieczka na Obycz i dalej granicą na Jaworzynę, taki trochę jakby Wietnam na tej focie (to chyba moja druga ulubiona 😉):


O, tu podejście na Jaworzynę ładnie widać:

Oczywiście Jaworzyna Konieczniańska.
W wolnej od wycieczek chwili relaks w pijalni wód zdrojowych 😄


I co było dalej? Nie pamiętam. Czy tę traskę zakończyliśmy w Wysowej-Zdroju, czy też miała jakiś ciąg dalszy - do Krynicy na przykład? Niestety, tego już raczej nie przypomnę sobie.