piątek, 6 stycznia 2012

Na rakiety oczywiście Izery

Góry Izerskie - Jizerske Hory


2012, styczeń





Wyjazd był autem z Poznania na Czechy do Hejnic, grupka trzyosobowa.
Machnęliśmy traskę z Hejnic przez Orzesznik do Smedavy, następnego dnia na Smreka i trzeciego dnia powrót do Hejnic. 

Na początku było śniegowo słabo:


Chłopaki nadają tempo na początku drogi na Orzesznik (a ja walczę z Achillesem)


Około ośmiuset metrów npm i już zima w pełni: 












"Wspinaczka" na Orzeszniku







Zaczyna się zmierzchać na wysokości Vodopádu Velký Štolpich.

My wychodzimy na górę i dołączamy do szlaku biegówkowego. Po ciemku nikt tutaj nie biegnie, więc możemy iść całą szerokością przeratrakowanej drogi.
Przechodzimy klasyczny odcinek przez Na ČihadleNa kneipě i dalej schodzimy do Smedavy.
Niestety, mimo, iż w schronisku ktoś jest, nie możemy wejść do środka. Trudno. Instalujemy się w obszernej wiacie przystankowej na Smedavie. Znalezioną miotłą wymiatamy śnieg, gotujemy na ławeczkach. Jeszcze skok do śpiworków puchowych i jest miło.

Nasze ubytovani rano: 


Tym razem do restauracji w Horskiej Chacie Smedava możemy wejść i zażyć smakowitych napojów 😄

Rakiety na nogach , jakość śniegu sprawdzona - zatem w drogę, przecierać na Przedel: 

  

Robimy odpoczynek na Przedelu


Chwila zastanowienia jaki obrać wariant. Oddalać się od Hejnic za bardzo nie możemy, bo jutro musimy tam wrócić do auta. Ale iść prosto na Smrk to jeszcze za wcześnie. Chociaż...przy tej ilości nieprzetartego śniegu...Czas przejścia może się wydłużyć dwukrotnie. W takim razie pójdziemy wariantem przez Klinovy Vrch niebiesko znakowanym szlakiem.

Warunki śniegowe przy wiacie na Przedelu:  

Obchodzimy Klinovy Vrch i wracamy do trasy biegówkowej. Dzisiaj nie ma tu nikogo oprócz nas.

Zaczyna sypać coraz mocniej, ślady szybko zawiewa świeży opad:
Momencik, w którym widać Jizerę:
Jeszcze nie, jeszcze nie:

Teraz!:
Podejście na Smreka tych dwustu metrów zawsze daje w kość, w sypkim świeżym śniegu jest jeszcze zabawniej niż zwykle 😂.
 

I po co było się męczyć, skoro widoków zero? 😃 Nawet wieżę widać dopiero z bliska.
Montujemy się we wiacie pod wieżą, trochę wcześnie ale można za to gotować do oporu.
Po nas przychodzą jeszcze Czesi z pierdzącą hałaśliwie przy paleniu kuchenką benzynową. Odwdzięczam im się w nocy wesoło chrapiąc 😁.

Niedziela rano - wyspani i wesolutcy, gotowi do wyjścia:
Bez kombinowania schodzimy do czerwonego i dalej przez Tiszinę i Hubertkę schodzimy do Bilego Potoku i dalej do Hejnic.
Już śnieg zaczyna zanikać - za chwilę Hejnice:
Ps - jeszcze było śmiesznie, kiedy już na dole się zorientowałem, że miałem cały czas od poprzedniego dnia podpiętki rakiety ustawione w pozycji "podchodzenie" i coś mi się niewygodnie dlatego szło 😁 

niedziela, 11 grudnia 2011

Karczek na zimno

Karkonosze


2011, grudzień



Zaczęliśmy dojazdem w trójkę z Hoffim i menelem wozem bojowym do Karpacza, tam zostało autko gdzieś w okolicach Białego Jaru. Ponieważ dojechaliśmy dość późno, trzeba było myśleć już tylko o noclegu. Zielonym szlakiem wydostaliśmy się z Karpaczewa i dotarliśmy do wylotu Sowiej Doliny. Stała tam wiata akurat na nasze potrzeby 😄.
Noc minęła spokojnie, rano przyjechał ktoś gazikiem i nas oglądał 😂.

(fot. menel)

Zaczynamy podejście Sowią Doliną na główny grzbiet - Sowią Przełęcz i do Jelenki.
(fot. menel)
Wiata na Sowiej Przełęczy
(fot. menel)

Na grani brniemy Czarnym Grzbietem
(fot. menel)

Robimy tradycyjną gwiazdkę
(fot. menel)
Wyłazimy w końcu na Śnieżunię. Oczywiście wieje i tyle, jak zwykle. Na dodatek pochmurno.
(fot. menel)

(fot. ja aparatem menela)

(fot. Hoffi)

Po zejściu na przełęcz idziemy na jakieś żarełko do Domu Śląskiego. W schronisku prawie pusto i zimno.
(fot. menel)

 W oczekiwaniu na dania  😄
(fot. menel)

Nie przeszliśmy tego dnia dużego odcinka do popołudnia, ale posiłek nas rozleniwił. 
Pogoda kiepska, a perspektywa najbliższego noclegu jest dopiero w Odrodzeniu
Postanawiamy zatem zostać i spędzić upojny wieczór w pokoju 😄.
Na całe szczęście byliśmy przygotowanie na spanie jak poprzednio, we wiacie!
W pokoju było niemiłosiernie zimno, trzeba siedzieć opatulonym w śpiwór puchowy 😄
Po oknach i po ścianach spływa woda wykraplająca się z pary na zimnej przeszkodzie.
(Po nocy spędzonej w chłodzie Hoffi podjął decyzję o zmianie śpiwora z cumulusa na yeti , jakie mamy ja i menel 😎. Kołnierz termiczny przydaje się jednak+.)


Następnego dnia pogoda jest bardziej wyżowa, mroźniejsza i wietrzniejsza.
Żeby nie lecieć tak już na dół do auta wymyślamy, aby obejść Stawy przez Równię i zejść dopiero Drogą Bronka Czecha. 
(fot. menel)

(fot. menel)

(fot. menel)

(fot. menel)
 Słonecznik skłania do wygłupów
(fot. menel)

Wiatr i mróz dają nam popalić nawet na tym krótkim odcinku. Za Schroniskiem Księcia Henryka schodzimy w dół zieloną ścieżką.

(fot. Hoffi)
(coś tu zamataczył z balansem bieli :-))
(fot. Hoffi, jw)

Droga Bronka Czecha:
(fot. menel)

Im niżej, tym wiatr bardziej słabnie. Jest wesoło, bo mijamy się z brnącymi pod górę bez rakiet wycieczkowiczami...ale po chwili chyba każdy z nas zaliczył po wywrotce, tuż przed Polaną Bronka Czecha. Robimy odpoczynek przy wiacie. 
(fot. menel)

(fot. menel)

Dalej schodzimy zielonym szlakiem i pod wyciągiem do Białego Jaru, gdzie kończymy wycieczkę.

(Zdjęcia dzięki uprzejmości menela i  trzy skany od Hoffiego).

piątek, 11 listopada 2011

Zlot nr VIII - Andrzejówka

Góry Suche/Góry Kamienne


2011, listopad




Wyjazd mieliśmy naszą grupką z Poznania: z Hoffim i Magdą.
Wycieczka w pierwszy dzień zaraz po przyjeździe z Roncem polegała na nieledwie obiegnięciu górek wokół dolinki Sokołowca - przez Suchawę i Kostrzynę oraz Włostową dotarliśmy do Sokołowska. Tam strzeliliśmy sobie po szybkim piwku. No niestety, dalej zamiast doliną poszliśmy jednak na Bukowiec 😄. Dalej skrajem kamieniołomu wróciliśmy do Andrzejówki. 
Tam już trwałą przedzlotowa impreza.
Piątkowy wieczór - ekstra, cieszę się, że mogłem w końcu bliżej poznać kilka osób znanych już wcześniej jak i przesłuchać nowicjuszy. 
(fot. Tomasz)
Byłem nastawiony jednoznacznie na wiatę, lecz tam nie dotarłem. Mam kilka dobrych usprawiedliwień, ale jak pisze Terry Pratchett - "Kiedy człowiek ma jakieś dobre usprawiedliwienie, otwiera drzwi złym usprawiedliwieniom." Po prostu nie chciało mi się zbierać do wiaty 😃.


Sobotnia wycieczka - mimo, że trasa była mi już znana, ale kręcona w przeciwną stronę i w doborowym towarzystwie nie dała mi powodów do narzekania, zwłaszcza widoczek 360 stopni z Ruprechtickego Špičáka, na który podeszliśmy na początek.
(fot. Jacek K)
Potem zielonym granicznym szlakiem przez Kopicę poszliśmy do połączenia z czarnym i nim do Sokołowska. 






(powyższe fotki - Jacek K)
Jak na listopad była super pogoda i widoczność.
Pozdrawiam wszystkich uczestników naszego kółeczka - Zieloną, Catty, Marco, Sparkusa, JackaK.
Kiełbasy z ognicha, którą zafundowała sobie druga część zlotowiczów nie było mi szkoda 😎. Zwłaszcza, że miałem ze sobą kapustową poliewkę do podgrzania:

(fot. Jacek K)
Sobotnia impreza - kongenialna, tego mi było potrzeba, bluesowe wymiatanie porwało mnie niesamowicie, to był świetny zbieg okoliczności, że akurat odbywał się koncert młodego zespołu.
(fot. RMorek)
(fot. RMorek)
(fot. lukson)
Chyba widać, że bawiłem się do łez 😄
(fot. JacekK)


Śniadanko
(fot. RMorek)
Korzystając z uprzejmości kierowcy wysiadłem z auta (współjadący zwiedzali centrum) a ja przeleciałem jeszcze odcinek przez Zamkową Górę, Kozioł, Wołowiec i Dłużynę, przebyłem szybko przełęcz Szybką i wskoczyłem do wozu bojowego Marcina na ul. Świdnickiej.
Widok na Zamkowej Górze, w stronę przełęczy Koziej
I na przełęczy Koziej
Przebitki z Kozła na północ

  I z Wołowca na Wałbrzych i Karki, Rudawy, Chełmiec po prawej





Uważam, że ten zlot był najlepszy z moich trzech dotychczasowych, wszystkiego było w sam raz, zwłaszcza pogody niezwykle jak na listopad łaskawej.
Dziękuję Hoffiemu i Magdzie za towarzystwo i transport, tak komfortowo dawno nie jechałem. Aha, i za imieninowy "rogaliczek".