sobota, 27 lutego 2021

Mniej oczywiste ścieżki Hejszowiny

 Góry Stołowe



2021, luty



Od ostatniego wypadu minął zimowy miesiąc, niestety nie było mi dane w tym czasie pobyć w górach. Różne były ku temu powody, ale w końcu mogłem znów się gdzieś pokręcić. Wybrałem Stołowe, między innymi ze względu na możliwość wiatowanka w jednym z tamtejszych pięknych obiektów. Ale nie tylko: te góry skrywają wciąż wiele miejsc, które chciałem odwiedzić a są położone z dala od dotychczas odwiedzonych szlaków. W Górach Stołowych jest  gęsta sieć szlaków, ale i tak wydaje się za mała jak na wszystkie tamtejsze atrakcje.

Wyjazd tym razem nie był z mojej strony przygotowany profesjonalnie ;-) gdzieś koło Kłodzka zorientowałem się, że nie mam portfela czyli ani pieniędzy ani dokumentów. Na szczęście nie planowałem wydawać pieniędzy a w razie czego mogłem płacić telefonem, np za kawę czy paliwo. Uprzedzając fakty, zapomniałem również łyżki (ale na szczęście znalazł się składany widelec w chińskiej zupce-zawsze takie wyrzucałem, teraz go powitałem z radością) oraz kurtki puchowej na wieczór (przesiedziałem więc owinięty śpiworem, jak jakiś homeless).

Brak gotówki zaskutkował tym, że nie mogłem skorzystać z płatnego parkingu w Radkowie, pojechałem więc na pusty poza sezonem parking przed Zalewem Radkowskim. Było nieprzyjemnie wietrznie, chłodno, zalew pozostawał skuty lodem mimo niedawnych odwilży.

Szybkim krokiem ruszyłem w stronę granicy PNGS. Tutaj okazało się, ze faktycznie zima jeszcze nie odpuszcza:
Moim pierwszym celem były wodospady Pośny, zadziwiające kaskady na nikłym strumieniu, jakim tutaj jest ta rzeczka, dopływ Ścinawki. Znane z dawien dawna jako Wasserfalen an der Heuscheuer.
W tamtych czasach specjalnie utrzymywane i  celowo wstrzymywane za pomocą zastawek, by w momencie wizyty ówczesnych turystów mogły buchnąć z całą mocą! (oczywiście za opłatą w mareczkach Rzeszy...)

Ja miałem to szczęście, że z powodu roztopów i wzmożonego przepływu woda chlustała z dużą mocą, jak za dawnych czasów.
Wygląd otoczenia psują tylko istniejące elementy infrastruktury hydro.
Wyżej Pośna rozgałęzia się na wiele odnóg. Wzdłuż jednej z nich podążałem teraz żółtym szlakiem, robiąc nieubłaganie wysokość - to był odcinek z największą stromizną, dodatkowo obfitował w połamane drzewa leżące na szlaku.
 Po tej ekwilibrystyce wyszedłem na miejsce po opuszczonym po wojnie przysiółku Karłówek czyli Klein-Karlsberg. Jest z nim związana podobna historia jak z innymi miejscowościami zamieszkanymi niegdyś przez etnicznych Niemców, np Budnikami. Bardzo to smutne, a na dodatek, jak można wyczytać w necie, po wojnie budynki jeszcze stały i popadły w ruinę dopiero po wygnaniu (ucieczce?) dawnych mieszkańców. W przysiółku stały dwa schroniska dla turystów odwiedzających np wodospady bądź Szczeliniec (Heuscheuer).
Ja udałem się w stronę wschodnią, tak, by dojść do szlaku czerwonego i z nim do Karłowa. Po drodze widoczek na wąwóz głównej nitki Pośny:
Na czerwonym szlaku (GSS) jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zmienił się krajobraz na zimowy.
W Karłowie nie zatrzymałem się, postanowiłem zrobić sobie posiłek na Forcie Karola. Najpierw trzeba tam dojść. Na ścieżce roztopy, 
ale na północnych stokach zima trzyma się świetnie: 
Sylweta Szczelińca Wielkiego jak zawsze imponuje.

Z takim widoczkiem przed oczami zjadłem chińskacza. Można iść dalej. Następnym punktem programu - po Lisiej Przełęczy /790/ - jest Narożnik /849/.
Robiło się coraz późniejsze popołudnie, więc żwawo ruszyłem dalej skrajem urwiska.
Potem skierowałem się na podesty na szlaku zielonym i dalej na szlak żółty. Dalej jakąś leśną drogą wyszedłem znowu na szlak czerwony. No i oczywiście Fotel po drodze.
Jeszcze kilka fajnych skałek i oto cel na dziś:
Wiatka wygląda bardzo przyjaźnie. Właśnie tutaj chciałem się kimnąć. W praktyce okazuje się, że jest dość przewiewnie a do kształtu leżanek należy się przyzwyczaić. Mi się udało i wyspałem się całkiem dobrze. Natomiast wieczorny posiłek spędzony  w śpiworze owiniętym wokół ciała...bezcenny.

Poranek był rześki, podłoże lekko zmrożone. Na początek poszedłem przez teren, na którym rozrzucone są Skalne Grzyby. Najpierw Głowa Lamy (bardziej wygląda jak głowa psa...) 
To niesamowite COŚ kojarzy mi się z jakąś machiną bojową z innego świata, sunącą powoli przez sudecki las
Nie odmówię sobie wejścia na tajemnicze stopnie
na ich szczycie czeka nagroda
Ostatnim razem na Pielgrzymie nie miałem takiego widoku, bo już było pod wieczór...
(Żadnych zakazów zabraniających wejścia nie było. Tak piszę, bo ponoć kiedyś były.)
Dalsza droga prowadziła mnie zielonym szlakiem, z jednym fajnym miejscem, gdzie trzeba było mocniej uważać - tam, gdzie dopływ Cedronu za Ampułą przecinał szlak było trochę lodowo.
Skała nr 3 - legenda głosi, że kiedyś jakiś stary Niemiec chciał ponumerować wszystkie skały w Heuscheuer Gebirge , ale  nie zdążył przed śmiercią.
Uwielbiam te formy


Przeszedłem wśród tych niesamowitych kształtów do kolejnego punktu widokowego na trasie dzisiaj - to Radkowskie Bastiony. Wspaniały widok na urwisty skraj pasma Broumowskich Ścian i wystający Szczeliniec Wielki:


Ogromne skalne ściany można obejrzeć również od dołu
Widoki dzisiejsze potwierdzają moje zdanie, ze Góry Stołowe dorównują a pod niektórymi względami przewyższają Czesko-Saksońską Szwajcarię! Ale nie są aż tak rozreklamowane na nasze szczęście i można się tu szwędać bez wpadania co chwilę na wycieczki.
Po powrocie do zbiegu szlaków poszedłem dalej tak zwaną Krzywą Drogą, aby trzeci już raz dobić do czerwonego szlaku GSS. Po drodze odnajduję znów skały ukryte w lesie:
Drogą nad urwiskiem kieruję się ku zachodowi. Po drodze jeszcze jeden punkt programu, trzeci już świetny punkt widokowy dzisiaj a mianowicie Magdalenens Lust. W oficjalnych źródłach ktoś pruderyjny przetłumaczył to jako "Ochota Magdaleńska", phi. Dla mnie jasne jak słońce jest, że  tłumaczenie powinno brzmieć Chcica Magdaleny  :-)


Naiwnie myślałem, że to już koniec atrakcji. Tymczasem zaplanowane zejście niebieskim szlakiem jest w górnej części prawdziwym festiwalem skalnych cudów, dodatkowo trzeba się skupić "górsko" bo ścieżka biegnie po mokrych kamiennych stopniach  bądź głazach. CUDO!
Za parkingiem powinien być szlak zielony, niestety zlikwidowano go lecz ścieżyna pozostała, udało mi się ją odkryć i zejść do podnóża.
A cóż tamój na górze? Trzeba obadać...
Koruna w roli głównej:
Mimo zmęczenia nie odmówiłem sobie spaceru na nowy punkt widokowy na Guzowatej /492/, świetna sprawa:



Trasa utwierdziła mnie w przekonaniu, że Góry Stołowe to mój TOP 3 w Polsce: do tego z pewnością Tatry i... nieustanna walka o miejsce na pudle trwa pomiędzy różnymi Beskidami :-)   Na dzisiaj tyle a już niedługo zadziwiająca niespodzianka.

niedziela, 24 stycznia 2021

W śniegi niebywałe

Góry Bialskie + Masyw Śnieżnika



2021, styczeń



Pierwsza wycieczka roku była szczególna. Spadło mnóstwo śniegu, jak dawno nie było. A jeszcze ponadto udało się umówić znów w gronie postforumowym, z tak dawno nie widzianym Redem i Kasią. Wybraliśmy kierunek Śnieżnik i Bialskie, które zawsze oferują śnieg przy takich warunkach pogodowych.

Zlądowaliśmy w Stroniu Śląskim już późno, po ciemaczu. Wyciągamy giry w kierunku na Młynowiec. Tam zobaczyliśmy jakieś ognisko - ludzie się bawią w piąteczek. Z wiochy skręciliśmy w prawo na polną drogę do agro. 

Oczywiście po ciemku kawałek źle poszliśmy i trzeba było wracać, ale to pikuś. Teraz dopiero zaczęło się prawdziwe podejście, już na rakietach, 600, 650, 700, 750m..Leśnymi ścieżkami wyszliśmy stromo na zbocza Ostręgi i dalej przecinając Suchą Drogę już w kierunku szczytu Suszycy /1047/.

Czułem się naprawdę wyeksploatowany po całym dniu, dojeździe i tak dalej, to było ciężkie podejście w śniegu padającym cały czas. Na mapie jakoś tak nie wyglądało...

Doszliśmy jakieś 50 metrów przed szczytem wg GPS. Sądziłem, że na spanie będziemy gdzieś około dwudziestej i jeszcze coś pobalujemy, tymczasem zanim doszliśmy i zanim przygotowaliśmy platformy pod namioty, zanim się rozłożyliśmy i jako tako ogrzaliśmy w namiotach i śpiworach - zrobiła się 23.  Naprawdę byłem zmęczony. Padłem w śpiwór, niestety w nocy materacyk jak to zwykle puszczał powietrze, muszę jednak pomyśleć o wymianie na lepszy (i droższy niestety).

Tymczasem w nocy dowaliło śniegiem z 25cm co najmniej. 

Z Suszycy poszliśmy jakimiś zasypanymi po pas ścieżkami leśnymi, tak aby w końcu wyjść na Suchą Drogę. Tutaj nadal przecieraliśmy, chociaż było już łatwiej niż poprzednio w lesie.
(fot.Artur)

 Na Wielkim Rozdrożu wyszliśmy na szlak znakowany i jak się okazało przeratrakowany. Tutaj również pojawili się pierwsi turyści. Jak byłem w listopadzie, poszliśmy do wiaty na Przełęczy Suchej, można było spokojnie usiąść i pogotować.
Po wyjściu z wiaty opuściliśmy szlak narciarski ratrakowany i odcinek znów był do przetarcia. 



(fot.Artur)
Szlaki łączą się poniżej i razem sprowadzają do parkingu i wiaty na końcu Nowej Morawy.
Dalej droga prowadziła lekko w górę i stokówką trawersem północnych zboczy Rykowiska /950/. Stokówka była "przejechana" przez sprzęt drwali tutaj właśnie działających.
Spojrzenie wstecz w stronę Suszycy i Suchej Kopy:
Nie dochodząc do Stromej skręcamy w lewo pod górę i znów małe przetarcie. Chwila ładniejszej pogody.
Z Kamienicy wyszliśmy po lekkim posiłku na drodze, no nie było gdzie spokojnie usiąść.
Teraz czekał nas dość żmudny odcinek jednostajnie wznoszący się...Zakończyliśmy ten fragment drogi we wiacie, która przeżywała oblężenie przez schodzących/zjeżdżających turystów.
Nieubłaganie zbliżał się koniec jasności i musieliśmy podjąć jakieś decyzje co do noclegu. Pierwotnie myślałem o szczycie Śnieżnika, jednak robiło się już coraz później, zaczynałem odczuwać zmęczenie i odwodnienie. Stwierdziliśmy, że zahaczymy o Domek i może tam coś wymyślimy, łącznie z ewentualnym noclegiem.

Tymczasem po dotarciu do Domku stwierdziliśmy, że było tam z 25 osób, rejwach, jazgot, do wnętrza ledwie dało się wejść, bo w poprzek leżały jakieś trzy ochlapusy, oczywiście zero możliwości żeby usiąść przy stole i coś zgotować, bo stół cały zastawiony alkoholem. Zero jakiegokolwiek gestu czy zainteresowania ze strony obecnych. Domek zawsze był przystanią dla zdrożonych turystów, obecnie stał się miejscem na ordynarne chlańsko. Bardzo przykre wrażenie po tylu klimatycznych pobytach w tym miejscu - strząsnęliśmy śnieg z sandałów i z niesmakiem poszliśmy "świną dal". 
Odcinek do granicy znów wymagał przecierania, więc zajął nam więcej niż zwykle to bywało, poza tym w tę stronę jest oczywiście pod górkę. Przypomniałem sobie o istniejącej nieopodal czeskiej chatce ze źródełkiem i tam właśnie się udaliśmy.
Po ubiciu śniegu i rozstawieniu namiotów zostały nam jeszcze siły i czas, żeby zrobić sobie "standing party" pod mikroskopijnym daszkiem nad źródełkiem a dzięki obecności szczeniaczków z nami, zrobiło się całkiem wesoło.
Dobrze mi się spało tej nocy, było wygodnie i ciepło a śnieg walił jak oszalały - przybyło lekko licząc co najmniej 30 cm świeżutkiego puchu. Tak wyglądał świat rano:
Namiot już po strząśnięciu warstwy śniegu



Sąsiedzi też się powoli wygrzebują spod kołderek
Miejsce naszego standing party obecnie pełni rolę śniadalni
Artur szykuje sprzęt ;-)
Żegnamy się z tą przyjazną miejscówką i czas na największe wyzwanie - podejście na szczyt.
Przez moment wydawało się, że będziemy mieli nieco słońca:


Tymczasem po minięciu źródła Morawy zrobił się całkowity whiteout
Na szczęście szlak jest tutaj wytyczkowany, więc nie trzeba było zdawać się na zasypywane ślady i instynkt, bo okulary miałem całkiem zamarznięte.
Na szczycie praktycznie się nie zatrzymywaliśmy, bo wiało a widoków i tak nie było. Niestety można było ujrzeć ogrodzenie budowy nowej wieży, obrzydliwej  sądząc z wyglądu wizualizacji.
Poniżej szczytu był moment na pamiątkową fotkę, mam nadzieję ze Artur obdaruje mnie kilkoma zdjęciami z tego wyjazdu i wtedy je włączę do niniejszej relacji. 
Nagle pojawiły się dwa profesjonalne skutery śnieżne GOPR jadące na niebieskich sygnałach. Zdziwiło mnie to, bo nie wiedziałem co się stało. Jak się potem okazało, skutery jechały z policją właśnie do Domku Myśliwskiego ponieważ dla jednego z uczestników tej "imprezy", którą widzieliśmy poprzedniego wieczora, udział skończył się tragicznie zejściem śmiertelnym. Oszczędzę sobie dosadniejszego komentarza.
Na drodze do schroniska było już dość dużo ludzi jak na pogodę tego dnia. Ponieważ schronisko zostało zamknięte do lutego, przerwę na łyka z termosu i gryza czegoś słodkiego zrobiliśmy w widocznej tu wiacie.
Teraz czekało nas  długotrwałe zejście przez Kletno do Stronia Śląskiego mocno znaną i przez to już nudną trasą.
Po drodze mijaliśmy się z wieloma podchodzącymi ludźmi. Widać, spędzanie wolnego czasu w górach zrobiło się na przestrzeni ostatniego roku, dwóch zjawiskiem masowym.
Po wyjściu z doliny na wzgórza za Kletnem zrobiło się wreszcie ładniej. Naprzeciwko widać pięknie "naszą" Suszycę: 
Zimowy krajobraz urzekał, tu chyba Łysiec: 
Ostatni odcinek dojścia ulicą Sportową zawsze mnie dołował i dołuje nadal, już wydaje się tak blisko a jeszcze trzeba się namachać giczołami.
Wreszcie autko - przez te dwie doby śnieg zasypał je całkowicie a ja nie miałem miotełki ani nic, musiałem całe odśnieżyć łapskami.
Wracając podrzuciłem jeszcze Artura za Lądek-Zdrój na drogę na Przełęcz Lądecką, bo chciał kontynuować wycieczkę poczynając od Borówkowej. Odwiozłem Kasię do Wrocka i wieczorem byłem u siebie. 
Był to jeden z tych wypadów, które zostają w pamięci i wspomina się je potem latami. Dwa udane biwaczki śniegowe i trzy dni na rakietach to jest to, co lubimy.