2025, październik
Piryn + Riła
Wypad kilka lat wstecz w Starą Płaninę zaraził mnie Bułgarią. Bułgaria ma różne zady i walety, lecz jej immanentną cechą są wszechobecne góry. To jest dodatni plus tej krainy. Nie mogłem się oprzeć temu zewu, zewowi, zwu czy jak to się mówi poprawnie. Błąd na błędzie. Już w fazie planowania wkradł się zasadniczy błąd, bo planowałem trekkingowe przejście z plecakiem od schroniska do schroniska. Ponadto mieliśmy to zrobić w ekipie 3,4,5 osobowej... Wyszło jak zwykle (przeważnie), czyli poleciałem sam. Dotarłem do Sofii by night
Coś tam popieprzyłęm z dojazdem z lotniska, więc musiałem dojść z dwa km do kwatery. Było surowo i skromnie lecz czysto i porządnie. Wcześnie rano i i tak wybyłem na dworzec autobusowy (awtogara).
Autobus zawiózł mnie bezpośrednio do Banska. Co teraz? Najpierw kawka, zakupki itp. Byłem w lekkiej konsternacji - iść te 11km, łapać stopa (z zupełnie innej strony miasteczka) ?
Tymczasem napatoczyła się...informacja turystyczna! Z reguły nie ufam takim miejscom, ponieważ zwykle naganiają na "swoje" kwatery. Zapytałem - bez większych nadziei - o możliwość dojazdu do schroniska...i o dziwo, funkcjonuje tu busik! Za godzinkę na ulicy w pewnym tajemnym miejscu ;-)
W ten sposób dostałem się do schroniska Wichren, położonego na wysokości około 1950 metrów npm, czyli podobnie jak nasz Kasprowy Wierch. Było to około godziny czternastej. Zalogowałem się w schronisku na dwie nocki i co dalej? Odpuścić ten dzień, zrelaksować się przy rakiji? Rzut oka na prognozę pogody zelektryzował mnie - trzeba zapier...ać pod górę, bo jutro będzie pogodowa kaszana. Z tabliczkowych czasów wychodziło mi, że zdążę przed zmrokiem z powrotem do schroniska. No to nie ma co czekać, poszedłem powoli pod górę. Miałem bardzo słabą formę, a podejście było mozolne i długotrwałe. Dość powiedzieć, że od schroniska jest to niemal 1km w pionie na długości ledwie trzech kilometrów. To oznacza ciągłe cholerne podejście.
Jest tam takie miejsce z białym krzyżem, lekkie wypłaszczenie, to ledwo 1/3 drogi ale dla mnie to było wybawienie. Dalsze podejście prowadzi do skalnej ścianki i wzdłuż niej trawersem na lewo

ale po drodze przeszkadzają wielce agresywne kozice, bodąc niewinnych turystów rogami
No tak było, nic fajnego ;-) Zimno i nic nie widać. Na szczęście na trasie były widoczki. Na zejściu było nawet lepiej
musiałem przepraszać, że tu w ogóle idę
na przeciwstoku już ostatnie promienie słońca
Po śniadanku wyruszyłem na jakąś wycieczkę, żeby zabić czas, najpierw podszedłem do jeziorka Okoto, gdzie spotkałem dwóch Niemiaszków (ale nie zrobiłem im krzywdy)
jak widać, było przecudownie
madre mia, wylazłem na jakieś skalne progi i zgubiłem się gdzieś w tej mgle. Okazało się, że zamiast wyjść na jezioro Żabie i Długie - polazłem nad jezioro Rybie, lecz widoczność była taka sama wszędzie i tak, jak widać...albo nie widać
Ten dzień był przygnębiający i radowało mnie tylko to, że poprzedniego dnia podjąłem jednak decyzję o późnym wejściu na szczyt.
W nocy ma spaść z pół metra śniegu.
No i tak się stało. Patrzę przez okienko na Wichrena:
Chciałem iść na dół pieszo lecz byłaby to masakra w rozmiękłym śniegu. Na szczęście jeden z przewodników zwoził swoim Subaru klientów i mnie również bezpłatnie podrzucił na awtogara.
Imponujący budynek dworca w Bansku:
Kupiłem bilety i już po piętnastu minutach byłem w autobusie do...Sofii.

mgła jakby zaczynała się rozjaśniać, gdzieś około 1600m npm
Im wyżej, tym oczywiście więcej śniegu ale i coraz lepsza widzialność, tu już wyszedłem na około 1950-2000m npm
Po minięciu narciarskiej infrastrukturu, póki co nieczynnej, wyszedłem na jakbyśmy to powiedzieli po tatrzańsku "Halę pod Musałą"
Ale żaden z tych widocznych szczytów nie jest Musałą, jest ona schowana na prawo
Wreszcie mimo przeciwności, wtarabaniłem się do schroniska Musała.

Tam na pięterku po lewej będę dziś kimał!


Zachód za Dolnym Musalskim jeziorem

W naszym pokoiku w nocy było ciepło, znów mój śpiworek nie był zbyt potrzebny. Bo trzeba wiedzieć, że cały czas nosiłem ze sobą lekką puchówkę chińską 150g.
Oczywiście młodzież szybko mnie wyprzedziła a ponadto z dołu zaczęli podchodzić turyści, którzy wyszli pewnikiem z Borowca bardzo wcześnie rano. No trudno, ja mam na to wyjebane i idę moim cherlawym tempem.
Pierwsze podejście wyprowadza na jezioro Alekowo. 
Jakoś mam słabe pojęcie, czy te foty są we właściwej kolejności, ale nie ma to znaczenia.
Ten odcinek na mapie wydawał mi się (jak zwykle) spokojny, ale okazało się, że w terenie i to zasypanym świeżym śniegiem można tam wykitować. W końcu wylazłem do schronu (zasłonu) Lednoto Jezioro:

I tak był zamknięty.
Widać już jeziorka z góry:
ostatnie kroki przed szczytem
Widać pasmo Pirinu:
Fotki cyknął mi Bułgar, który wszedł kilka minut po mnie
Oznaczenie najwyższego punktu
Po szczycie krąży takie bezczelne kocisko
Mieszka chyba w stacji meteo
Tu widoczny jest taki "koń" jak to określamy w Tatrach, duża skała na grani, którą trzeba pokonać (albo obejść)Jedno chyba z dwóch miejsc na tej grani, gdzie trzeba nieco się skupić
Ja na zejściu ale cały czas mijam jakieś małe grupki w trakcie podejścia:
Z "hali" wbijam się w dół doliny, po prawe chyba stoki góry Groba /2526/ ("Grób", ze względu na kształt) a po lewej Yastrebets /2369 m/ Ястребец czyli powiedzmy Jastrzębiec (?). Jest to znany szczyt, ponieważ w sezonach letnim i zimowym kursuje na niego wyciąg krzesełkowy ułatwiający dostęp do Rilskich jeziorek i Musały.

A ja sobie dalej kicałem doliną. Formacje nieco podobne do turni na przykład nad Chochołowską
Dolina na tym odcinku jest bardzo wąska a z obu stron opadają piarżyska lub gołoborza
No i tak wróciłem na późne popołudnie do Borovca. Po obiadokolacji przeprosiłem się z tym samym hotelem. Tym razem skorzystałem z basenu.

stało się tak, jak mówiła prognoza - pogoda się zlasowała.
Kurort w międzysezonie - niewiele zjawisk pobije to w kategorii "smętność"
Wróciłem autobusem do Sofii. Miałem w głowie ambitny plan i metrem przedostałem się na przystanek, skąd odchodziły autobusy w masyw Witoszy. Chciałem przespać się w schronisku Aleko położonego na stoku tego wulkanu i następnie wbić na najwyższy szczyt czyli Černi vrǎh /2290/. Niestety, spóźniłem się przez gapiostwo na autobus dosłownie o pół minuty a następnie czekałem w deszczu godzinę. Miały w tym czasie nadjechać trzy autobusy - nie przyjechał żaden. Dałem za wygraną i skierowałem się na posiłek a potem do hotelu. Witosza musi poczekać na lepszy czas.
Ostatni dzień spędziłem szwędając się z plecakiem godzinami po placach i ulicach Sofii w siąpiącym wciąż deszczyku. Nie jest to blog podróżniczy lecz górski...ale zamieszczę na koniec kilka foteczek.

No i pojechałem na lotnisko. Nie przestało padać do nocy.




























































































